poniedziałek, 8 lipca 2013

Gorąco!

No i nastało zupełne lato w Szkocji. Szczerze mówiąc odkąd tu mieszkam, a jest to już ładnych parę lat, nie pamiętam takiego lata. Owszem, zdarzał się tydzień całkiem przyzwoitych temperatur, ale raczej z pogodą bywało różnie. A tu nagle, w roku obecnym, po tej fatalnej przedługiej zimie która trzymała nas do połowy kwietnia, po niezbyt udanym maju, mieliśmy już sporo słońca w czerwcu, a na pewno więcej niż opadów.  Znacznie więcej. Mieliśmy też kilka pochmurnych dni, lekka mżawka, raz nawet ulewny deszcz. A teraz, już od kilku dni słoneczko pięknie świeci, wiatru prawie wcale nie ma co jak na nadmorskie warunki jest rzadkością, za to lekka bryza i dobrze bo możnaby się ugotować.
W domu, pomimo pełnej izolacji, temperatura skoczyła do magicznych 22 stopni więc spać ciężko. Ktoś powie że można otworzyć okno i owszem, można, ale mnie na przykład budzi byle hałas a już świergot ptaszków o trzeciej trzydzieści to mnie dobija. Poza tym, Migusia moja mała kochana musi co noc wskakiwać na parapet, i na pewno znalazłaby powód żeby sobie za ptaszkiem wyskoczyć przez otwarte okienko, a nie daj boże jakby się jej na łapkę zatrzasnęło! O nie nie, okno zamknięte być musi. A ty się człowieku duś!
Kotom też wyraźnie upał doskwiera, co przejawia się ... już chciałam napisać niechęcią do jedzenia, ale przecież na dźwięk otwierania szafki z jedzeniem od razu są przy nodze, więc - mniejszym apetytem się to przejawia, bo jedzą mało, ale kilka razy. Całe dnie spędzają na dworze, albo cholera-wie-gdzie, albo na nagrzanej płycie chodnikowej, a jak się już podsmażą, idą się ochłodzić pod krzak tawułki. Migusia kopiuje Tiggiego dokładnie, to co on robi robi i ona, on na parapet, ona na parapet (z zewnętrznej strony domu!), ale że mniejsza jest i nie za bardzo dosięga, to nieraz trzeba ją łapać i wciągać przez okno. On pod samochód, ona pod samochód (oczywiście jak już on spod niego wyjdzie). On pod krzak, to ona też.
A ja wczoraj się cały dzień opalałam. Dobrze że pobiegać wyszłam dość wcześnie rano, jak jeszcze chmury były na niebie. Ostatni odcinek drogi musiałąm przebyć jednak w pełnym słońcu, co w połączeniu z podbiegiem na 84 metry (moje osiedle leży na wzgórzu) okazało się mordecze wystarczająco. Miałam więc zupełny powód żeby już nic cały dzień, ani ręką ani nogą, nie ruszyć, a jednak zrobiłam dwa prania, obiad z dwóch dań i nawet obejrzałam finał Wimbledonu. W przerwach jednak, leżąc byle jak na kocyku rzuconym w trawę, oddawałam się namiętnie promieniom słońca, które grzało nieprzerwanie do godziny 20 z groszami. I tak ma być przez cały tydzień.
I nie wiem już czy bardziej się cieszyć czy płakać?


3 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. No to się jeszcze cieszę. Ech, zeszkociłam się już. Wszędzie mi gorąco.

      Usuń
  2. Super :)! Ja też chcę takie słoneczko i ciepło :D...

    OdpowiedzUsuń