środa, 18 lutego 2015

Co robi kobieta żeby się pocieszyć... cd.

Nie miałam wczoraj za dobrego nastoju. Postanowiłam go sobie poprawić wybierając się do kina. Początkowo chciałam zobaczyć "Selma", ale grali go zbyt późno a ja przecież muszę rano wstać do pracy. No i to samopoczucie, przy którym nie chciałam mieć, po prostu nie chciałam mieć żadnych dodatkowych emocji. Tylko czysta niemącąca umysłu przyjemność patrzenia na ekran. Tak czasami mam i wtedy czekam na wtorek, bo we wtorek są w moim kinie o połowę tańsze bilety, a kupując online mam jeszcze zniżkę 10 procent. No i mi nie żal że oglądam badziewny film. No więc jaki film jest ostatnio na topie? Tadam - "Fifty shades of Grey"! O moich wrażeniach z książki można poczytać tutaj, z tym że zaznaczam że tamto spojrzenie miałam w innych okolicznościach.
Wracamy do kina.
Poszłam od razu po pracy żeby nie tracić czasu ani paliwa, zakupiłam sobie nachos z trzema sosami bom głodna była i udałam się do sali kinowej numer 7. Szybciutko przedarłam się na samiuśki tył gdzie znajdowało się wybrane preze mnie siedzenie, starając się zasłonić twarz tacką z nachos, ze wzrokiem utkwionym częściowo w podłodze a częściowo zerkającym na tłumy siedzące już na swoich miejscach. No dobra, tłumy to za dużo powiedziane, kino nie było pełne, ale tak ze dwie trzecie wypełnienia to jednak było. Takich osób jak ja, samotnych pań po czterdziestce, było kilka, ale głównie tłum reprezentowały młode panienki w parach lub grupach, gdzieniegdzie poprzeplatane parami pochodzenia azjatyckiego. Biały reprezentant płci odmiennej, jeżeli gdzieś był to się bardzo dobrze kamuflował bo nie zauważyłam. Wśród tych wszystkich dziewoj mogłam się poczuć jak jakiś podstarzały perwert, ale się nie poczułam bo mam to gdzieś. Chcę iść sama do kina to idę. Zresztą, nie miałabym sumienia ciągnąć za sobą męskie ramię...
No i się zaczęło. Tak jak przewidziałam, bez emocji, bez wrażeń, bez jakiegokolwiek wysiłku umysłu, za wyjątkiem cichego "o qrva" kiedy kawałek nacho z sosem salsa spadł mi na bluzkę. Obejrzałam ziewając od połowy, ale nie udało mi się zasnąć. Po filmie wstałam, zabrałam swoje śmieci i wyszłam. Kobiety rozmawiały, a ja... Jak wiecie, filmów raczej nie recenzjuję, jak chcecie poczytać sobie recenzje to wpiszcie w google i Wam wyskoczy. Moje wrażenia już Wam opisałam. Zerowe. Ale nie tak żebym się całkowicie nudziła, o nie. Podeszłam do tego bardziej metodycznie, porównywałam z książką, oceniałam grę aktorską, dobór obsady itepe. Z tym ostatnim to przyznam że producenci wykonali dobrą robotę, uczynili historię troszkę bardziej realną niż książkowy odpowiednik. Ktoś może powie że aktorzy do bani, że zagrali fatalnie, ale ja ujmę się za nimi i powiem - a jak mieli grać? Tak krawiec kraje jak mu materiału staje...
Czy można stworzyć dobre dzieło kinowe na podstawie miernej powieści? Można, jako przykład podam film "Kochanek" z 1992 roku na podstawie opowiadania Marguerite Duras. Można i odwrotnie - parz polski "Quo vadis". "Pięćdziesiąt twarzy Greya" jest naiwną bardzo prymitywną opowiastką, z cyklu bajek o Kopciuszku. Chociaż nie miałam tego typu skojarzeń czytając książkę, film już na początku skojarzył mi sie z "Twilight". Te same nudne schematy, tylko fabuła trochę inna.
Podsumowując - jak zawsze uważam że żeby mieć opinię na jakiś temat, trzeba się z tematem zapoznać. W tym przypadku obejrzeć film. Gdybym miała ze dwadzieścia lat, albo była czterdziestoletnią dziewicą (przepraszam czterdziestoletnie dziewice), albo pruderyjną katoliczką (przepraszam katoliczki), uznałabym ten film za ociekający seksem, wyuzdany i brudny. Ale nie jestem i dlatego jest on dla mnie ckliwą miłosną opowiastką. Nagość, choć pokazywana od czasu do czasu nie jest niczym zdrożnym a sceny są tak skonstruowane że raczej dzieją się w naszej głowie niż na ekranie. Widziałam znacznie bardziej eksponujące filmy, uwierzcie mi, i nie mówię tu o pornografii...
Czy polecam ten film? Tak, jak każdy inny. Może się Wam podobać a może i nie, dla mnie osobiście był to ciekawy eksperyment socjologiczny, nic ciekawego.
Ja mam swoje własne "50 shades", znacznie lepsze :-)

Pozdrawiam na szaro!

8 komentarzy:

  1. A, to też nie.
    Znaczy, podobnie jak latanie w wywieszonym jęzorem po wypukłościach terenu, kino to żadna metoda na pocieszenie MNIE. Bardzo, ale to bardzo nie lubię chodzić do kina...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to razem nie lubimy. A im bardziej film okrzyczany i reklamowany, tym mniej.
      Zaczekam, az puszcza go w telewizorze, bedzie mi wygodniej ogladac.

      Usuń
    2. Ja nie zawieszę oka, nawet gdyby mi dopłacano:)).

      Usuń
    3. Pantero, przezornie wyrzuciłam telewizor :)

      Usuń
    4. No paczcie paczcie, A ja mam nawet zamiar kiedys zakupic jeszcze wiekszy :-)))

      Usuń
    5. A dzie ja bym oglondala te fszystkie filmy przyrodnicze? O tygryskach, krokodylkach i innych maupach?

      Usuń
  2. Iwonko, dzieki za maila (skorzystam jeszcze, jak napisalam), natomiast co do filmu, to lubie, jak Ty, porownac ksiazke i film. To zawsze ciekawe. A jesli chodzi o te 2 "dzieła", to raczej nie jestem nimi zachwycona. Filmu nie widziałam, tylko fragmenty. Nie przepadam za tego rodzaju "sztuką"... Jednak masz racje, czasem trzeba poprawic sobie nastro, nawet w ten sposob, idac fdo kina na film, co do ktorego nie jest sie do konca przekonanym. A ze samej, to coz takiego - tez czaem chodze do kina sama i akurat to, czy inni na mnie patrzą czy nie, mam w nosie:-) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Ani ksiazki nie czytalam, ani na film sie nie wybieram.... kiedys przeczytalam pozyczona od kolezanki Strzale Kusziela, pozyczylam bo na okladce bylo "Andrzej Sapkowski poleca" i na tej lekturze poprzestane w rzeczonym temacie. Nie to ladne co ladne ale co sie komu podoba, jedni lubia 50 shades a inni Avengers i gdybysmy wszyscy byli tacy sami to bylo by nudno ;)

    OdpowiedzUsuń