To już będzie dwa dni jak się podniecam ostatnimi wpisami Pantery a przede wszystkim komentarzami. Powiem szczerze że się nawet dzisiaj trochę zdenerwowałam. Dlaczego? Bo poczułam się urażona. Nadal wmawia się nam, emigrantom, że jesteśmy nieudacznikami, że pracujemy poniżej kwalifikacji, że mieszkamy w norach po trzydzieści osób w mieszkaniu. Że wszędzie jest źle, że Piękna Nasza Polska CAŁA, a Polacy to najbystrzejszy, najbardziej wykształcony naród na całym świecie. No i te polskie dziewczyny... jak witaminy którymi się tak namiętnie obżerają.
W tym momencie przepraszam wszystkich którzy już się poczuli dotknięci. Mam w sobie dzisiaj dużo goryczy i gdzieś tę gorycz musiałam wylać.
Ciężko było na początku, oczywiście że ciężko. I praca poniżej kwalifikacji też była, ale za coś trzeba było żyć. No ale jak sobie wyobrażacie inaczej, jak zatrudnić na odpowiedzialnym stanowisku kogoś kto nie mówi w danym języku, a jak już próbuje to kaleczy? Zajęło mi troszkę czasu i dużo determinacji żeby znaleźć się w punkcie wyjścia, czyli powrócić zawodowo do mniej więcej tego co robiłam w starym kraju. I teraz taka mała uwaga, bo wiele osób zdaje się zupełnie nie zauważać jednej bardzo istotnej rzeczy. Niemal każdy emigrant którego tutaj poznałam, po kilku latach wyrzeczeń i samodoskonalenia się powrócił "do zawodu" lub bardzo blisko do tego co wykonywał w swoim kraju. Ale nie każdemu się udało i napiszę o tym za chwilę. Spotkałam się niejednokrotnie z zazdrością, w tym osób z Polski, że ja mam dobrą pracę "w biurze" a oni muszą pracować fizycznie. Bo wedłuch nich przynależność narodowa czyni nas wszystkich równymi na emigracji. Tylko że owszem, ja mogę się zająć pracą PONIŻEJ moich kwalifikacji, ale bardzo ciężko jest, a raczej niemożliwe żeby ktoś zaczął pracować POWYŻEJ swoich kwalifikacji, szczególnie na początku drogi, prawda? Bardzo mnie denerwuje takie wrzucanie wszystkich do jednego worka. Bo na przykład takie stwierdzenie:
"My tu w Polsce mamy jednak trochę inne ambicje dotyczace pracy zawodowej, wykształcenia, poziomu życia. Nie wszystkim odpowiada praca sprzątaczki, kelnerki czy pomocy domowej." (to z komentarza po najnowszym postem Pantery). To że Kaśka od Heńka z naprzeciwka wyjechała po studiach do Anglii żeby sobie zarobić na wesele nie oznacza że my tu za granicą nie mamy ambicji zadowowych. Tylko do qrvy nędzy (przepraszam za wyrażenie ale mnie poniosło) jak ktoś kto w Polsce nigdy nie pracował, a takich jest niestety większość młodych emigrantów) może oczekiwać od razu super płatnej pracy na kierowniczym stanowisku, szczególnie jak się zaledwie przedstawić potrafi w danym języku? Jak ktoś w Polsce był fryzjerem to nie zostanie za granicą szefem działu marketingu w przedsiębiorstwie farmaceutycznym, przynajmniej nie od razu... Mnie zajęło dwa lata cholernie ciężkiej pracy nad sobą, poznawania nowego kraju, kultury, obyczajów, dwa lata intensywnej nauki języka, wyrzeczeń, nie spania po nocach... Cóż, nie ma nic za darmo.
Dlaczego mnie "się udało" a innym nie? Takie pytanie zadała mi Krysia w komentarzu u Pantery. "Udało się"... to bardzo płynne określenie. Kiedyś córka w napadzie złości wyrzygała mi że jestem nikim, bo nie mam milionów na koncie i chałupy na Hawajach i w dodatku nie piszą o mnie w gazetach :-) Dla niektórych udane życie oznacza wieczną zabawę i brak obowiązków, dla mnie udane życie to bycie w zgodzie z tym co mam i do czego doszłam sama. Dlaczego mi się więc udało i jestem szczęśliwa na emigracji?
Po pierwsze - nie wyjechałam zarobić i wrócić, wyjechałam od razu z myślą że to będzie na zawsze. Pod tym kątem dobierałam wszystkie swoje późniejsze plany i założenia. Moja początkowa praca fizyczna była tylko stanem przejściowym w drodze do celu. Praca miała za zadanie nie tylko dać mi pieniążki na przeżycie ale przede wszystkim nauczyć życia, zwyczajów, obyczajów, pomóc w nauce języka. Nigdy nie rozmawiałam z Polakam po polsku w towarzystwie brytyjskim. Nie zamknęłam się w polskiej enklawie, nie otoczyłam polskimi gadżetami i telewizją. W domu rozmawiało się po polsku, w pracy, a później w collegu, po angielsku. Wszystko załatwiałam sama, bez pośredników. czytałam, czytałam, czytałam. Jak czegoś nie wiedziałam, pytałam. Nigdy nie krytykowałąm tubylców, nie naśmiewałam się. Ale też nie pozwalałam nikomu naśmiewać się z mojego starego kraju. Ot, taki patriotyzm siedzi we mnie :-)
Może i znalazłam się we właściwym miejscu i właściwym czasie, może i mam kupę szczęścia jak mawia mój tata, ale ja uważam że za tym wszystkim idzie ogromny wysiłek, dużo pracy i mnóstwo wyrzeczeń. Taki przykład z collegu - podczas kiedy moje polskie koleżanki paplały o szmatkach i o tym jacy to brytyjczycy są głupi, ja się uczyłam, odrabiałam zadania domowe, siedziałam w bibliotece. Zdałam egzamin ESOL Higher na ocenę A, dostałam pracę w biurze zaraz po egzaminie, sytuacja finansowa poprawiła się na tyle że mogłam dostac kredyt na dom, potem kupić nowy samochód...
Może przez to że nie szukałam problemów, nigdy ich tak naprawdę nie miałam. Wszystko co sie po drodze zdarzało, wydawało się takie drobne i nie warte zmartwień w porównaniu do życia które miałam wcześniej. Muszę w tym momencie dodać że w początkowym okresie życia w nowym kraju państwo bardzo mi pomogło, bo choć musiałam spełnić wszystkie wymogi emigracyjne, nigdy nie robiono mi problemów z zasiłkami na dzieci. Które nota bene należą się każdemu jak psu miska więc żadnym wyjątkiem nie jestem. Pewnie teraz jest trudniej...
Determinacja, dyscyplina i pokora - te trzy słowa według mnie powinny charakteryzować emigranta któremu się udało. Wiem, nigdy nie będę tak do końca "swoja", zawsze będę mówić ze śmiesznym akcentem, ale teraz po latach mogę powiedzieć że przestałam być "rozdarta". Tu jest mój dom, tu jest moje miejsce, jest mi tu dobrze i do starego nigdy nie wrócę.
Na koniec pozwólcie że przytoczę przykład z własnego podwórka. Dawno temu, w latach osiemdziesiątych jeszcze, wyemigrował do Niemiec mój wujek, mógł ponieważ jego żona miała niemieckie pochodzenie. Jak wyjeżdżał, mówił: "Jakoś to będzie, popracuję sobie tam do emerytury, a potem wrócę do Polski, Niemcy będą mi płacić a ja będę żył jak pan". Wujek jest na emeryturze od ośmiu lat. Jednak wracać już nie zamierza...
A miał być tylko jeden akapit...
Iwonka ale po co Ty się denerwujesz i tłumaczysz. Wybrałaś swoje życie i nikt go za Ciebie nie przeżyje, gdziekolwiek będziesz. Spotykam się z czytelnikami, którzy przyjeżdżają na wakacje do Polski, z której emigrowali ponad 20 lat temu i spotykam się między innymi po to, by opowiedzieli mi o swoim nowym kraju, o różnicach kulturowych, o strukturach społecznych, o klimacie i nawet o polityce. Wiesz, dlaczego lubię bloga Star? Bo Stardust pisze o Ameryce, o miejscu, w którym żyje, przedstawia czytelnikom codzienność swojego świata. Ty też. Do Pantery nie zaglądam bo Pantera tkwi mentalnie w Polsce.
OdpowiedzUsuńNo właśnie, sama nie wiem po co ten post więc. Żółci trochę się pozbyłam, ot co.
UsuńAle mi przysłodziłaś... ♥
Nie wszyscy moga byc mentalnie swiatowi, jak Klarka.
OdpowiedzUsuńDziewczyny, nie kłóćcie się...
UsuńA ja zagladam tez do Klarki bo ona jest spod Krakowa a mentalnie ze wsi i ma cudne poczucie humoru.
UsuńZagladam do Pantery bo ona z miasta i ma trzy koty (trzeci to kot na punkcie psa).
Zagladam do Stardust, bo nikt tak klac nie potrafi jak ona. Niby Nietypowa tez klnie ale brzydko, a Star tak dowcipnie.
Rozy nie czytam bo nam nie po drodze i jak zapindala z tymi talerzami do stolika, to mysli, ze kazdy staje jej na drodze i ja popycha, choc w internecie to ona tylko sama ma prawo rozpychac sie lokciami. To tez humor. :))) innej mentalnosci.
Zagladam do Ciebie, Iwono, w piatki aby sobie poprawic humor Twoimi dowcipami... albo nie popsuc sobie istniejacego.
A czemu tylko w piątki? Zapraszam też w poniedziałki, wtorki, środy i czwartki i czasami i soboty i niedziele... jak mnie natchnie. Pozdrawiam serdecznie i zapraszam na dziś :-)
UsuńCzytam hurtem w piatki, czasem zagladne w tygodniu ale ... wracam w piatek. :) Najpierw dowcipy, potem inne teksty.
UsuńMilego weekendu! :)
Dzień dobry Iwonko :)
OdpowiedzUsuńSama nie wiem, po co ten komentarz...
Chyba żeby pokazać, że jestem z Tobą...
Postępuję tak samo jak Ty. Nie wyjechałam, żeby zarobić, tylko żyć w innej rzeczywistości. Mam pewną stabilną pracę bliziutko domu, która pozwala mi się utrzymać i czas by się kształcić, poznawać społeczeństwo i ich mentalność. I robię to z prawdziwą przyjemnością.
To chyba "mi się uda", co?
A ja jestem i z Iwoną, i z Tobą. Trzymam za Ciebie kciuki, na pewno sie uda! Zyj tak, aby kazdy kolejny dzien przynosil Ci radosc, niewazne gdzie to bedzie, w jakim kraju:-)))
UsuńPozdrawiam
Różo, Tobie się już dawno udało :-) Ważne aby być szczęśliwym, nawet jeśli to jest oaza na środku pustyni.
UsuńTemat-rzeka, nie powinno sie klasyfikowac ludzi, wrzucac ich do jednego worka i oceniac. Kazdy robi to, co chce, jak mu dobrze i mieszka, pracuje tam, gdzie uwaza sie za szczesliwego!!! Najbardziej wkurzaja mnie ludzie, ktorzy oceniaja innych, tak nie wolno! A juz rzygac mi sie chce, brzydko mowiac, kiedy ocenia sie wyjezdzajacych z kraju jako nieudacznikow. To jest ocena ogromnie krzywdzaca. Moj krewny wyjechal do Uk, bo tutaj w kraju nie mogl znalezc pracy, mimo bardzo solisnego wyksztalcenia, bardzo dobrej znajomosci j. ang. i ros. Szukajac pracy, slyszal zarzuty, ze nie ma doswiadczenia. A skad mial je miec, skoro wszedzie kazali czekac na telefony i na tym sie konczylo. Wyjechal i jest bardzo zadowolony, bo stopniowo, jak Ty, Iwonko, zdobyl zaufanie pracodawcy, jest szanowany, moze byc dumny. Nie wroci do kraju i powiedzial, ze wielu znajomych emigrantow to nie jacys nieudacznicy, ale ludzie ambitni, wyksztalceni, pracowici. Lepiej są traktowani na obczyznie niz w Polsce, gdzie czesto prace zdobedziesz dzieki znajomosciom:-(
OdpowiedzUsuńNajczesciej krytycznie o emigrantach mowia ci, co nosa nie wystawili gdzies dalej, a jesli wyjechali, to mieli pecha, ze zycie im sie potoczylo tak zle, ze plują jadem. Albo ci, co tkwia mentalnie w Polsce", każą ją kochac wszystkim i za wszystko, bo tu sie urodzili...
Mozna by pisac i pisac, bo nie da sie tego tematu potraktowac krotko, ale nie oceniajmy innych, nie krytykujmy i zyjmy tam, gdzie jestesmy szczesliwi, gdzie mamy pewnosc, ze jutro bedzie normalnie.
Moja babcia w trudnych czasach mowila mojej mamie, ze bedzie jej latwiej zyc. Nie bylo,a potem moja mama mowila mnie, ze teraz to bedzie juz tylko lepiej. Nie twierdze, ze jest az tak zle, ale wkurza mnie fakt, ze ci rzadzący, ci "przy korycie" mysla tylko o tym, jak siebie i znajomych ustawic, a cala reszte mają w glebokim powazaniu. dlatego ja juz nic nie mowie moim dzieciom, ze bedzie w Polsce lepiej, bo one widza, jak jest i zrobia tak, jak beda uwazaly za stosowne. Jesli zechca wyjechac, to nie bede plakac. Wazne, zeby zyly szczesliwie, spokojnie, a nie tak jak tu.
Pozdrawiam Cie, Iwona, wazne, ze znalazlas swoje miejsce na swiecie:-)
Kiedys mówiłam że mój dom jest tam gdzie moja rodzina. Teraz rodzina się rozdrobniła, rozproszyła, pozostało miejsce. Czy tu czy gdzie indziej,jestem szczęśliwa tam gdzie mi dobrze :-) Dziękuję Irminko ♥
Usuń