sobota, 23 sierpnia 2014

Dlaczego płakałam

Sobota. Miałam nie pisać, rzadko piszę w sobotę. Ale przeczytałam post Gosi o Rambo i pomimo że twarda baba jestem to się popłakałam. Nie jak czytałam, bom na to za twarda żeby się mazgaić z powodu jakiegoś tekstu (Gosiu wybacz!) ale jak już przeczytałam i miałam zapodać komentarz to się zamyśliłam...
Nosz qurva jego mać zajechana! Ale o co chodzi? Już piszę, muszę to wyrzygać bo nie strawię i padnę.
No to niech będzie krótko i od początku.
Ja się bardzo boję zwierząt. Wszystkich zwierząt. Nie wiem dlaczego, jak byłam mała i mój tato hodował króliczki to byłam jedynym chyba dzieckiem które bało się wziąć takiego na ręce. Dla wyjaśnienia - urodziłam się w mieście, po urodzeniu mieszkałam z rodzicami u babci na wsi, ale rodzice szybko przeprowadzili się do miasta i odkąd miałam cztery lata mieszkałam w mieście, tak się składa że w ciągu życia w coraz większych miastach mieszkałam. A do babć(i) na wieś jeździłam na wakacje. Bo obie babcie mieszkały na wsi. Wiedziałam co to kury, kaczki, krowy, kozy i konie. Łowiec nie było, ale znałam ze zdjęć. Wszędzie były psy, kotów nie było, koty się pędziło, "koty som gupie i śmierdzom". Mój ojciec, zagorzały wielbiciel psów, zawsze jakiegoś w domu mieliśmy. Mówiąc "zawsze" mam na myśli dwa psy. I już się rozmarzyłam, chciałam pisać o psach ale nie będę bo nie o to tu chodzi. W każdym razie, nigdy nie miałam do czynienia z kotami. Koty pojawiły się w moim życiu w Opolu, gdzie mieszkałam od czasów studiów. Ale też nie będę o tym pisać, bo to nie na temat, ale obiecuję że do tego wrócę bo teraz mam całkiem inne spojrzenie na tamte czasy. W każdym razie, chodzi o to że ja się boję zwierząt. Nie podchodzę do psów, nie głaszczę obcych kotów, chociaż niekiedy bym chciała, ale wieją jak mnie zobaczą cholery jedne...
Straszliwie, wręcz panicznie boję się krów i koni. Jak kiedyś przypadkiem weszliśmy w stado łowiec w górach to myślałam że ducha wyzionę. Wiałam ile sił w nogach i wydawało mi się że stado krwiożerczych potworów pędzi za mną... A one się tylko paczyły i beczały, jak to łowce... Ja się nawet ryb boję. Wyobraźcie sobie ile mnie nerwów kosztowało przepłynięcie wzdłuż rafy koralowej w Egipcie, od mola do mola, jakieś pięćset metrów! Płynęłam sobie tak z zanurzoną facjatą, oddychając przez rurkę, podziwiając cuda natury, a w na prawym ramieniu (tym od morza) diabełek mi podszeptywał: "Szybciej, szybciej, nie rozglądaj się tylko pędź ile sił bozia dała, co ci da oglądanie kolorowych rybek jak zaraz zza zakrętu (???) jakiś potwór wyskoczy i jak cię nie zeżre to przynajmniej uszkodzi"... Do dziś jest to dla mnie wydarzenie które z dumą prezentuję na pogadankach typu "Jak przezwyciężyć swój strach". No boję się zwierząt i nic na to nie poradzę.
No to pewnie pomyślicie, jak ja się boję zwierząt to jakim cudem mam dwa koty? Pisałam już o tym parę razy, początek jest tutaj, po prostu czasem reaguję impulsywnie i tak już mam. Pozwólcie że teraz odniosę się do czegoś innego.
Ja nigdy nie lubiłam dzieci. Może "nie lubiłam" to złe określenie, bo jak tu nie lubić takiego bobasa, obślinionego i szczerzącego swoje fszystkie dwa zębole, trzepiącego łapkami i rechoczącego po pas??? Chodzi mi raczej o to że nie miałam powołania do bycia matką, nie zatrzymywałam się jak moje koleżanki przy każdym wózku z okrzykiem zachwytu, nie opiekowałam się dziećmi sąsiadek i znajomych, nawet za pieniądze. Teraz sobie myślę, jak fajnie miała moja mama kiedy dziewczyna sąsiadów, piętnastoletnia wtedy dziewoja, zachwyciła się moją świeżo narodzoną siostrą i na długie lata stała się jej opiekunką zupełnie za darmo! Ja nie z takich... Ale że przyjmuję pokornie od życia co mi ono przyniesie, co więcej, jak coś już otrzymam w prezencie to staram się i dbam o to ze wszystkich sił, bo wyznaję filozofię że to co sobie kupię to mogę sobie zniszczyć (choć tego nie robię), ale to co mam podarowane to należy się temu szczególny szacunek, więc jak podarowane mi zostały moje własne dzieci to je już pokochałam jak swoje (he he) i stałam się dinozaurzycą tyranozaurzycą z filmu. Co nie oznacza że jestem Matką Polką, o nie. Ale co moje to moje!
I tak samo było z kotami.
Uważam że przyjmując zwierzę do domu bierze się za nie pełną odpowiedzialność i należy mu zapewnić godziwe i należyte warunki. Czy to są rybki w akwarium, czy chomik, czy pies czy koń. Osobnym tematem jest hodowanie zwierząt na ubój i tego nie chcę teraz poruszać, bo mówimy o naszych pupilach, o zwierzętach które zabieramy do naszego domu, pod naszą opiekę, na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie, dopóki śmierć nas nie rozdzieli... Mówi Wam to coś???
Moje koty to moje dzieci. Ja biorę za nie pełną odpowiedzialność. Moje osobiste własne dzieci już wyrosły, nadal je wspieram i pomagam im na ile mogę, ale maja wolną wolę i mogą odejść w każdej chwili "na swoje" co już powoli robią. Moje kocie dzieci mają również wolną wolę, dlatego wychodzą kiedy chcą i wracają kiedy chcą, niekiedy narażając się na choroby i wypadki - patrz Tiguś. Czasami zaglądają nawet do sąsiadów, wskakując im przez okno - Tiguś. Ale dopóki potrzebują mojej opieki, dopóki nie zadecydują że jest gdzieś tam dom w którym im będzie lepiej (koty tak czasami mają), pozostaną moimi dziećmi do końca. Mojego lub ich. I tak jak sobie nie wyobrażam oddanie gdzieś w obce ręce lub do domu dziecka (!) moich ludzkich dzieci, tak sobie nie wyobrażam oddania moich kotów. Być może się zgubią kiedyś lub uciekną, być może, jak już będę stara i wprowadzi się do mnie dziadek Alzheimer lub inna cholera, będzie trzeba podjąć jakieś kroki, ale nigdy, świadomie i dobrowolnie nie oddam tego co jest moje.
I dlatego płakałam...

10 komentarzy:

  1. Rozumiem ... tez mam takie postanowienie. Jeżeli (nie daj Boże) zachoruje poważnie. lub wyladuje na bruku nigdy nie oddam moich Ziutków do schroniska. Trzeba będzie im poszukać domek .....
    Dla mnie to sa członkowie rodziny i basta ... :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet szukanie domku to straszna tragedia. Ja sobie nie wyobrażam...

      Usuń
  2. Kociary są bardzo charakterystyczne :-)
    Bardzo odpowiedzialne i chodzące swoimi drogami...
    I dlatego masz taki charakter, bardzo odpwiedzialny,
    Jak coś już jest Twoje to poczuwasz się do jak najlepszego czuwnia nad tym swoim :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy ja jestem kociara? Nie wiem, ale coś z kota to chyba jednak mam faktycznie :-)

      Usuń
  3. i nikt nie zrozumie, oprócz kociar, dlaczego beczymy jak głupie, gdy one odchodzą, a one są po prostu członkami rodziny
    wiesz co, to najpiękniejszy post, jaki napisałaś na tym blogu

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja nie plakalam, wprost przeciwnie, wq***am sie i to mocno! Iwona, ten ktos, kto starego kota oddal do schroniska, sam na starosc trafi do jakiejs umieralni. Jego tez oddadza, bo dzieci widza i sie ucza, a co dajesz, wraca rakoszetem.
    To, co piszesz o stosunku do zwierzat, jest dzialaniem zrozumialym samo przez sie. Dla mnie nienormalne jest traktowanie zwierzat jak istot nizszych i bez duszy. Wymienianie starych na mlode, pozbywanie sie w okresie urlopowym albo dlatego, ze zabrudzilo dywan i ogryzlo czy podrapalo kanape, jest oznaka braku czlowieczenstwa.
    Wrrrr........

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak jak piszesz, jak Ci dziecko pisakiem pobrudzi ściany to co, też oddasz do domu dziecka? Albo jak wróci pijane z imprezy i zarzyga pół łazienki? Moje zwierzęta to moje dzieci. Nawet mówię do nich "Chodź do mamusi, mamusia ci nasypie kuleczek". Odbiło mi? Może...

      Usuń
  5. Tak jak Klarka uważam, one są jak dzieci i są członkami rodziny, bliskie sercu i bliskie dłoni. :) Dlatego głaszcząc swojego powiadam "moje dłonie się za tobą stęskniły." Piękny post i łzy mam "na wybuchu".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To płacz Elu jak Ci się chce, płacz oczyszcza.

      Usuń