Wczoraj miałam zabrać Tigusia do weta na sprawdzenie stanu pooperacyjnego. Z pracy uciekłam piętnaście minut wcześniej. Pędziłam na złamanie karku. Przyjeżdżam do domu - wita mnie Migusia. No dobrze, a gdzie Tiggy? Nie ma. Chodzę, wołam, szukam, trzaskam miskami i szeleszczę karmą, przecież to jego pora karmienia, on NIGDY jej nie opuścił. Nie ma. Kamień w wodę. Dałam jeść Miguśce bo już nie mogła wytrzymać, a jego nie ma. Godzina spotkania z wetem nadejszła, a jego nie ma. Dzwonię więc do lecznicy i mówię że Tiggy nie przyjdzie bo sobie zwiał. Przemówiliśmy się na dziś rano, z nadzieją że porannej miski nie przepuści.
Wrócił około siódmej. Drań.
Dzisiaj rano po nażarciu się, znowu znikł. Myślę sobie - nosz kurna, znowu???? Ale dzisiaj padał deszcz więc uznałam że koty po deszczu nie za bardzo lubią chodzić, choć z nim to nigdy nie wiadomo, taki kot. Przeszukałam dokładnie cały dom i znalazłam dziada. Siedział w schowku na bieliznę, ukrywał się pomiędzy kocami. Cudem dał się stamtąd wytaszczyć bo o dobrowolnym opuszczeniu miejsca mowy być nie mogło. Wytaszczywszy go ze schowka dokonałam morderczej walki z tylnymi łapami Tigusia które za nic nie chciały się zgiąć i wcisnąć do kontenerka. Dobrze że przednia część Tigusia jakimś sposobem została wtłamszona wcześniej to było łatwiej. Zanim nadeszła pomoc w postaci córki, tylne łapy Tigusia się już poddały i cały kot zmieścił się w kontenerku.
W lecznicy oczywiście płakał rzewnymi łzami na całe gardło, dobrze że został szybko przyjęty bo panie recepcjonistki musiały wrzeszczeć do słuchawki, nie wiem jak udało im się cokolwiek usłyszeć. W gabinecie wszystkie cztery łapy Tigusia zesztywniały w kontenerku ale doświadczony pan weteryniarz dał sobie radę bez użycia kłów i pazurów. Tigusiowych oczywiście.
No i cóż, teraz nie najweselsza część opowieści. Czubek języka się nie zrósł, rana była już za stara gdy go operowano i zaczęła się wygajać. No a przecież nie będą cięli języka i ponownie go zszywali. Na szczęście reszta która była mocniej porozrywana, goi się ładnie. Tiggy będzie więc miał rozszczepiony koniuszek języka do końca życia. Jak to wpłynie na jego czynności życiowe? Pan twierdzi że nie będzie miało to żadnego wpływu jak tylko język się już zagoi. Podobno wiele kotów doznaje takich urazów. Zapytałam o prawdopodobną przyczynę - oczywiście nie można niczego potwierdzić w stu procentach, ale najczęstszą przyczyną takich urazów języka u kotów jest niestety wylizanie otwartej puszki po sardynkach czy innej rybce. Koty często przeszukują pojemniki z materiałami do recyclingu bo są łatwiej dostępne i o wypadek nie trudno. Drugą prawdopodobną przyczyną mogłaby być potencjalna ofiara kota, która ugryzłaby go w język, ale w tym przypadku to tak nie wygląda. Więc stawiamy na puszkę.
Następna wizyta kontrolna za tydzień. Już powinno byc całkiem dobrze. A Tiggy... może skojarzy w przyszłości otwartą puszkę z bólem, może nie. Cóż, samo życie, kociej natury się nie zmieni.
Będę miała kota ze żmijowym językiem. I tak to...
Biedny Tiguś, mam nadzieję,
OdpowiedzUsuńże to jednak nie będzie miało wpływu na jakość kociego życia.
Wypadki chodzą po ludziach a cóż dopiero po kotach.
Dziekuję za informację, przynajmniej wiem skąd taki wypadek.
Pewnie swoich kotów nie uchronię przed wypadkiem,
ale będę uważać na co się da.
Tutaj pojemniki zamykane szczelnie,
więc jest nadzieja,że coś podobnego się nie przytrafi...
Krysiu, tutaj też pojemniki na recycling powinny być zamykane, moje są. Ale wiem że kot potrafi sobie otworzyć, zdjąć pokrywę. A Tiguś przeciez był śmietnikowcem w poprzednim życiu, różne rzeczy przecież do domu potrafi przytargać, kości, paluszki rybne, nawet psią kupę (!). Dobrze że Migusia nie ma takich zapędów.
OdpowiedzUsuńNie do unikniecia taka puszka, jak sie Tigus uprze, zeby ja wylizac. :)
OdpowiedzUsuńMoze ten przykry wypadek da mu na przyszlosc do myslenia.
A moze wcale? Bo to trafisz za kotem? :)) Zwlaszcza takim zmijowatym. :))))
Trzeba pamiętać o puszkach, nasz ma co prawda śliczny własny porcelanowy talerzyk, ale na przykład na działce wrzucam puszkę czasem do kosza na śmieci. No zamknę ją przed tym. Własny żmijowaty kot :) ależ one uparte są strasznie jak się na coś uprą to nie ma siły, zrobi sobie nawet na złość. :)
OdpowiedzUsuńElu, w domu on nie ma możliwości żeby to zrobić. Wszystkie puszki są płukane dokładnie i wynoszone do pojemnika na recycling. Ale wiem że niektórym na przykład starszym babciom nie chce się zamykać tych pojemników bo to "tyle roboty" (!). A może zorganizuję jakąś akcję propagandową?
UsuńBardzo dobry pomysł! Z kotami trzeba mieć oczy z tyłu głowy, jak z dziećmi!
UsuńJak sobie przypomnę pakowanie kota - Karmela , czy Gucia to już mam ciarki ... Co ja się namęczyłam ! One mają szósty zmysł i wiedzą doskonale co ich czeka , dlatego znikają , a jak już się ich dopadnie to nie poddadzą się bez walki ;)
OdpowiedzUsuńJa zawsze zawijam puszki po rybach w foliówkę , przede wszystkim żeby nie capiło.
Ale to może ustrzegłoby kota przed zranieniem.
To będzie znak szczególny - jęzorek węża ;))
Poradzi sobie na pewno.
Ha ha, Wężowy Język póki co to mi się kojarzy z Władcą Pierścieni :-) Ale co tam, będę miała swój własny.
UsuńKolejny dowód na inteligencję kotów - przeczytał w Twoim kapowniku albo usłyszał o której wizyta u weta i się ukrył ;-). Nasza Megana też tak ma.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Michał
Ja już od dawna powtarzam że one chyba rozumieją słowo w słowo co my mówimy :-)
Usuń