poniedziałek, 30 listopada 2015

O rzeczach ostatecznych

Depresja dotyka każdego, a pora roku i coroczna presja świąteczna pomagają nawarstwiać się emocjom z których wiele z nich nie ma po prostu żadnej możliwości ujścia. Ja sobie sama zafundowałam stan depresyjny, bo podjęłam w końcu pewną decyzję, tak zwaną ostateczną i nie umiem sobie nijak z tym poradzić. Jestem przekonana o słuszności decyzji w stu procentach, ale świadomość tej ostateczności jest po prostu niemoralnie bolesna.
Chyba żeby się dobić, oglądałam wczoraj romansidło "It's complicated" z Meryl Streep i Alec Boldwin. Fajny film, główni bohaterowie to rozwiedziona para która nawiązuje romans, role doskonale zagrane przez świetnych aktorów ale ja nie o tym. Otóż w czasie nasiadówki z przyjaciółkami Meryl Streep mówi w pewnym momencie do jednej z nich: "Ty to masz najlepiej z nas, Twój przynajmniej zmarł i nie musisz się z nim widywać". O byłego męża chodziło oczywiście.
No i na tym właśnie polega różnica. Są rzeczy ostateczne jak śmierć i "ostateczne" jak na przykład rozwód czy rozstanie. Sama nie wiem która lepsza...
FrauBe, Ty mi tu od razu nie wyjeżdżaj z umoralnianiem bo na temat świetności rozwodu sobie już podyskutowałyśmy. No a ja nie o rozwodzie tylko o rozstaniu miałam. Wyobraźcie sobie że musicie się rozstać z kimś kogo bardzo kochacie, z kim jest Wam po prostu dobrze, z kim wiązaliście różne plany i nadzieje. No ale tak wyszło że musicie, żadne z Was nie może się pogodzić z tą decyzją ale jest ona raz podjęta i ostateczna, odwrotu nie ma. Jak w filmie "Divergent" jeśli ktoś oglądał.
Dla mnie to na razie ciężkie do uniesienia jest.
Czarne ubrania.
Czarne myśli.
Czarny świat.
Jestem w żałobie więc wybaczcie jeśli nie będę pisała przez jakiś czas. A może odwrotnie, wybaczcie że Was zamęczę postami. Ja sama nic już nie wiem. Znam mechanizm, wiem jak to wszystko działa, czas też ma jakieś znaczenie.
Czasie, spraw żebym nie umarła...

14 komentarzy:

  1. Iwonko, tu żadne słowa nie pomogą. Pisz, może wypuścisz trochę tego żalu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gosiu kochana, dziękuję Ci. Tylko o czym mam pisać? O tym że jestem spłukana finansowo bo ciągle coś się psuje, ostatnio pralka, mikrofalówka, kuchenka, teraz prysznic. Opony, samochód... Święta idą a ja w długach. I w dodatku jeszcze TO. Nic tylko se w łeb strzelić normalnie :-(

      Usuń
  2. mogę nawet popłakać razem z Tobą
    a jeśli pisanie Ci pomaga to pisz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, a czy ja wiem czy pomaga? Durnoty tylko piszę...

      Usuń
  3. Iwona!
    Taż ja niewinna jestem! :(
    Masz - w ramach solidarności jajników:
    http://fraube2.blogspot.com/2012/09/74-czas-na-requiem.html
    Był jeszcze drugi przypadek, jeszcze go nie opisałam. Ale ten pierwszy... Kosztował mnie kilka lat z życiorysu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakże ja Cię rozumiem... Mnie kosztował tamten przypadek dużo zdrowia i pieniędzy, a z życiorysu to też część mi uciekła. Dobrze że jakieś bzdury na blogu wtedy pisałam, przynajmniej mogę sobie podejrzeć co się wtedy działo, ale i tak nie pamiętam :-) Tamto się działo na zasadzie "chcę ale się boję", teraz to co innego, raczej "nie chcem ale muszem". Ech do dupy z tym wszystkim.
      Teraz to zupełnie co innego.

      Usuń
    2. Widzisz, ja mimo wszystko zrobiłam to wbrew sobie, bo musiałam - dla własnego dobra. Ale kochałam skurwiela (niejestdobrzetopisaćalechybakochamgonadaliwżyciutosięnieskończy) i ten krok kosztował mnie tyle, że aż prawie było to niemożliwe...

      Usuń
    3. Nie przerobiłaś tematu skoro nadal kochasz skurwiela. Skurwieli się nie kocha, skurwiela można tylko nienawidzić a najlepiej w ogóle o nim zapomnieć...

      Usuń
    4. Taaa... spróbuj szczęścia. Teoria piękna, ale od znajomości baletu jeszcze nikt primabaleriną (primabaleronem?) nie został...

      Usuń
    5. Co racja to racja. Polecam książkę "Moje dwie głowy" jak nie czytałaś. Mnie po niej dopiero bardzo oświeciło. Młoda fajna babka jesteś, nie marnuj jej na jakiegoś gnoja.

      Usuń
    6. Ani myślę marnować! W ogóle o jełopie nie myślę na co dzień. I kontaktów nie utrzymuję. Rozdział zamknięty. Tyle, że wbrew sobie.

      Usuń
  4. Nie bede doradzac, bo sama wiesz, co robisz. Moge jedynie wspolczuc, pocieszyc, a pisanie to taka autoterapia. Pisz wiec, i tylko tyle, ile uwazasz za stosowne. Czasem warto "wywalic" to z siebie, dac ujscie smutkom i zalom...
    Tule i pozdrawiam.
    A dlugi nie az tak wazne, jak powrot dobrego samopoczucia. Zawsze sobie jakos radzilas, to i teraz dasz rade. Wiadomo, ze kiedy z forsa krucho, to i o dobre samopoczucie trudno, ale w sytuacji, o jakiej piszesz, wazniejsze jest, zebys czula komfort psychiczny jak najszybciej i tego Ci zycze z calego serca:-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj Helenko, pewnie że poradzę. Dziekuję Ci za te słowa ♥

      Usuń
  5. Iwonko decyzje są i za nie ponosimy odpowiedzialność, bywają trudne ale jeśli powstają w procesie długiego myślenia bywają błędne. Decyzje powinny być podejmowane lekko z dystansu, jakby z oddalenia. Moim zdaniem oczywiście.
    Kochana moment chwileczka kilka dni nie zbawi, zaczekaj nie śpiesz się z ogłoszeniem decyzji.
    Rzeczy się psują bo czują czy je lubisz czy nie. Dobrze że się mikrofalówka popsuła wyrzuć ją i nie kupuj nowej. Resztę powoli naprawisz lub wymienisz na pewno jeśli je polubisz psuć się nie będą. ♥

    OdpowiedzUsuń