niedziela, 1 listopada 2015

O Aniołach Opatrzności czyli jak się nie przewrócisz to się nie nauczysz

Dźwięk dzwonka telefonu wybił go ze spokojnej konwersacji którą prowadził ze nieznajomymi w kawiarni. Jechał rowerem już ładnych parę kilometrów i czuł że musi odpocząć, napić się kawy, po prostu chwilkę posiedzieć. Traf chciał że miejsc było mało więc dosiadł się do stolika przy którym siedziała sympatyczna para.
- Halo?
- To ja, czy możesz rozmawiać?
- Tak, mogę. chwileczkę... - wstał od stolika żeby nie przeszkadzać miłym ludziom - wszystko w porządku?
- No właśnie nie. Dzwonię bo muszę poprosić Cię o pomoc. Wywróciłam się na motorze, ja jestem w porządku, motor niby też ale dźwignia biegów się wykrzywiła i nie mogę jechać dalej. Poza tym był jakiś wyciek spod tylnego koła i nie wiem co robić. Masz dla mnie jakieś sugestie? Mogę wezwać pomoc drogową, ale może to tylko jakaś głupota i da się szybko naprawić a ja wyjdę na idiotkę.
- Ok, ok.... Poczekaj. Z Tobą wszystko w porządku?
- No... tak, nie mogłam podnieść motoru, ale miły pan jadący z żoną w gaziku zatrzymał się i zrobił to za mnie, chcieli mnie podwieźć gdzie będę chciała bo myśleli że w szoku jestem czy coś, ale mi naprawdę nic nie jest...
- Dobrze. Najpierw powiedz mi gdzie jesteś.
Wyjaśniłam, opisałam miejsce najlepiej jak potrafiłam, a trudno nie było bo bardzo charakterystyczne trójdzielne rozejście dróg... niby w środku niczego ale pomiędzy dwoma miejscowościami.
- Muszę wrócić do domu, zajmie mi to jakąś godzinę zanim dotrę do Ciebie, dasz radę poczekać?
- No jasne że dam.
- Przywiozę narzędzia.
- Dziękuję.
- Zadzwonię jak będę w drodze.
- Dobrze. Pa.
Tak, tak, domyślacie się dobrze, to ja głupia pinda zaliczyłam swą pierwszą glebę.
Dzień był cudowny, a ja od dwóch tygodni nie dosiadałam Hańka więc tęskniłam za tym jak kot za saszetką. Od dwóch dni planowałam trasę, kombinowałam, zmieniałam. Jako osoba będąca świetnym pilotem ale nie za bardzo zwracająca uwagę na drogowskazy jako kierowca, oczywiście zabłądziłam i musiałam zawrócić na obraną drogę, a potem już poszło normalnie. Czyli uważałam na zakrętach, nie rozpędzałam się do nie wiadomo jakiej szybkości (Heniek zresztą i tak by nie wydolił), jechałam uważnie i czerpałam całą przyjemność z jazdy na motorze. A było co czerpać! Słoneczko świeciło, 16 stopni w cieniu, wąskie malownicze drogi prowadzące miejscami przez lasy które w końcu nabrały jesiennych kolorów, ach po prostu szczera radość, uwierzcie mi.
No i zdarzyło się to skrzyżowanie, chwila nieuwagi, zbyt zgwałtowny skręt i położyłam motor. I wiecie co? Obok wszelkiego wstydu któy mnie ogarnął potem czuję się jak "miszcz". Bo w tym ułamku sekundy który miał zadecydować co się ze mną stanie po prostu puściłam Heńka niech się toczy, a ja niech nie mam z nim nic wspólnego. No to motor se pojechał zaliczając szlify po rozstaju dróg a ja cała i zdrowa pozbierałam wszystkie kończyny i pobiegłam wyjąć kluczyk bo pierwsza rzecz którą się powinno zrobić to odciąć dopływ paliwa. Całość trwała pięć, dziesięć, dwadzieścia sekund? Nie wiem. W każdym razie samochód który nadjeżdżał natychmiast zatrzymał się i kierowca zapytał czy jestem OK, na co odpowiedziałam że tak i że dziękuję za troskę i dam radę a powiedziałam tak tylko dlatego że prowadzący miał z osiemdziesiąt lat a jego pasażerka nie mniej i ciężko mi było wyobrazić sobie go dźwigającego sto pięćdziesiąt kilo z asfaltu.  Na szczęście następny przejeżdżający był mniej mężczyzną jak się patrzy i dał radę postawić Heńka na nogi a jego żona wspaniałomyślnie zaofiarowała pomoc, ale odmówiłam mając od razu w głowie inne plany czyli telefon do przyjaciela. Który zajmował był się właśnie jazdą na rowerze, ale to już znacie...
Kolejna częśc mojej historii nastąpiła potem. Po telefonie do przyjaciela zjawiła się skądś pani, która okazała się być właścicielką domu stojacego naprzeciwko i od słowa do słowa, całkiem bezinteresownie zaofiarowała pomoc, Czyli czy nie zechciałabym poczekać na przyjaciela siedząc z nią w jej własnym ogrodzie, rozkoszując się cieplutkimi promieniami słońca, popijając pyszną (ekhem!) bezkofeinową kawę, bo innej pani w domu nie miała. Oczywiście zechciałam, a co innego miałam do roboty?
Oczekiwanie zajęlo mi ponad godzinę, pani użyczyła mi swojej łazienki w potrzebie, ja wygłaskałam jej kota który olewał mnie totalnie woląc drzemkę w kocim hamaku. Piękny, wspaniały wielki kot syjamski... I jaka dostojność od niego biła... No dobra, wracamy do sedna.
Pani okazała się być Świadkiem Jehowy. Czy mam zakończyć w tym momencie? Och, gdzieżbym śmiała, w końcu zawdzięczam to że poświęciła czas obcej osobie. Czy próbowała mnie nawrócić? Może. A może dość umiejętnie wywinęłam się z nawracania zasłaniając się córką która ze Świadkami Jehowy raz czy dwa rozmawiała w ramach buntu. Ulotkę oczywiście dostałam ale wiecie co? Nie czułam się w żadnym wypadku nagabywana czy oceniana, czy inwigilowana. A pani miała bardzo... życiowe podejście do życia. W każdym razie, kiedy mój wybawca się pojawił i naprawił co tam było do naprawienia, pożegnałyśmy się bardzo miło i obiecałam że za każdym razem kiedy będę mijac to miejsce, wpadnę się przywitać.
No i tak się skończyła ta historia....
Chwileczkę. A jak się to ma do tytułu, ktoś zapyta?
Cała ta przygoda z wywrotką została racjonalnie wyjaśniona żeby nie było że to cud boski i takie tam. Miałam bardzo słabo napomnpowane opony choć przysięgam że pompowałam zanim zachorowałam dwa tygodnie temu i nie ruszałam motoru od tego czasu. Czyli jest jakiś wyciek który muszę sprawdzić. A przyznam że przed wyruszeniem na trasę dzisiaj, po prostu nie sprawdziłam. Więc, mało powietrza w oponach plus mokra i bardzo śliska nawierzchnia na zakręcie (sprawdzone palpacyjnie czyli na butach) plus mój błąd że akurat najechałam na tę powierzchnię a nie obok gdzie było sucho plus bardzo ostry zakręt (ponad 90 stopni) równa się to co się stało. Efekt - dźwignia biegów do wymiany, dodatkowa niewielka blizna na ciele Heńka, moje spodnie nieco zjechane na lewym kolanie (dziura po prostu!), lecioutko, ale naprawdę leciutko pobolewająca okolica lewego biodra (to naprawdę nic w porównaniu do wjechania w płot) i nowy kawałek doświadczenia, którego nikt mi nie zabierze.
Jak już dojechałam do domu i wysłałam esemesa do swojego wybawiciela, otrzymałam odpowiedź: "Będę Twoim Aniołem Stróżem. To było przeznaczenie i cokolwiek się stanie w życiu, zawsze będę przy Tobie". Czyż to nie miłe? Co prawda, znając życie takie deklaracje wkładam sobie głęboko do butów i nie zamierzam się nimi zajmować bo to pic na wodę fotomontarz jak się kiedyś mówiło, nie wiem czy jeszcze. Ale... z drugiej strony, odnośnie przeznaczenia - miałam jechać dzisiaj na randkę z jednym z panów, ale odmówiłam po tym jak zobaczyłam jego teksty na fejzbuku. No i nie pojechałam...
W każdym razie, morał z tego taki, że jak to starożytni górale powtarzają "jak się nie przewrócisz to się nie nauczysz". To jest moja dewiza życiowa i póki co zamierzam jeździć na motorze póki się dobrze nie nauczę, czyli sądząc po samochodzie... jakieś dwadzieścia parę lat :-)
No ale swój samochód mam od lat niewielu a swój motor od początku. Moja dewiza życiowa brzmi "Każde doświadczenie jest dobrym doświadczeniem". I tak będę trzymać.

Pozdrawiam niedzielnie, pierwszo-listopadowo, wszystko-świętowo. Ab pogoda dopisywała tak dalej...





18 komentarzy:

  1. Iwona, zaczynam sie o Ciebie martwic, nie uwazasz na siebie dostatecznie i w koncu zrobisz sobie krzywde.
    A ten Twoj aniol stroz to by sie nie nadal na kandydata? :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie nadaje sie. Henka tylko lubie. Ja uwazam, tylko te anioly jakos slabo mnie dbaja.

      Usuń
  2. Nie nadążam za Tobą. dopiero co byłaś chora i już znowu prosisz się o śmierć? Szalona!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O smierc? No co Ty. To tylko doswiadczenie zyciowe.

      Usuń
    2. A, doświadczenie. Rozumiem.
      (Rozumiem?!)

      Usuń
    3. Ech Frau, ja mam dopiero ...ści parę lat. Mam się położyć i czekać na śmierć? Od leżenia już mnie dupa boli. Uczyłaś się kiedyś jeździć na rowerze? Samochodem? Furmanką? Na łyżwach, nartach może? Jak się nie przewrócisz to się nie nauczysz.

      Usuń
    4. Uczyłam się :) na rowerze przewróciłam się raz, samochodem ani razu :)) Dlatego wolę samochód :)) Na łyżwach i wrotkach uwielbiałam jeździć jak szalona. Na furmance siedziałam raz, w celach poglądowo-naukowych :)

      Usuń
    5. Ale samochodem nigdy nie zahaczylas o cos o co nie powinnas? W dziure nie wjechalas, lusterka nie urwalas, babci na skrzyzowaniu nie wystraszylas, nie jechalas za szybko, za wolno, kierunkowskaz zawsze wlaczony kiedy trzeba i najazd na rondo zgodnie z przepisami? No. To wlasnie mi o to chodzi. A nie tam zaraz od razu dachowanie robic...

      Usuń
    6. Przysięgam, NIE zahaczyłam nigdy o nic, NIE urwałam lusterka sobie ani nikomu, nikogo NIE wystraszyłam etc. Jedno, co w życiu przeskrobałam, to mandat za przekroczenie prędkości bo mam ciężką nóżkę :) W dziurę nie tyle wjechałam, co... zrobiła się pode mną :)))))))))))))) A było to tak, że zajechałam do przychodni od tyłu, na parking. Na parkingu nie było miejsc, ale na takim jakby szerokim, plackowatym chodniku było jeszcze skolko ugodno. Kilku już stało, to i ja uplasowałam się obok. Po czym poczułam, jak fotel pode mną jedzie w dół. Patrzę, a to nie fotel i nie dziura w podłodze, tylko samochód łagodnie się zapadł na całą głębokość koła. Okazało się, że tam pod tym chodnikiem była jakaś pusta przestrzeń i się zawaliło :))))

      Usuń
    7. Ha ha ha, bylo tyle czekolady jesc? :-))))))

      Usuń
    8. Zaraz czekolady! Nie lubię kakao. Może to po tej bitej śmietanie, pasjami uwielbiam! :))
      A w ogóle to jak się przekonać, że też potrafię być mistrzynią obciachu, to poczytaj:
      http://fraube2.blogspot.com/2013/03/142-architektura-dekonstrukcji.html
      http://fraube2.blogspot.com/2012/04/28-niedziela.html
      http://fraube2.blogspot.com/2012/09/80-dzieci-betonu-contra-opata.html

      Usuń
  3. Szalona kobieto tak cię Heniek sponiewierał. A jak szanowne cztery litery czyli duma, he he he

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No przynajmniej facet mnie jeden rozumie... :-*

      Usuń
  4. Adyć Iwonko zostaw tego Heńka nazwij go Marcinem bądź Mariuszkiem i już nie będziesz się przewracać na nim. Heńki lubią się przewracać bo i lubią procenty.
    A w ogóle nic nie powiem bo się zdenerwowałam. Potrzebny Ci pobyt w szpitalu byś zrezygnowała z jazdy na motorze? Iwonko zwróć uwagę na słowo BO, po nim jest zawsze nieprawda: bo było ślisko, bo było mokro, bo nie zauważyłam, bo opony nie napompowane, bo ............... Zauważasz proszę że Twój osobisty Anioł ten co na prawym ramieniu nieustannie siedzi, chroni Cię jak może przed przedwczesną śmiercią, przed tą co siedzi na lewym ramieniu i ma kosę. :((

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj Elu, to ja dlatego sie na lewa strone caly czas wywalam! Ja z jazdy na motorze nie zrezygnuje z wlasnej i nieprzymuszonej woli. Nie zrozumie kto tego nie przezyl.

      Usuń
  5. Mam wyrzuty sumienia, bo poradzilam Ci nazwac Twą "furę" Henkiem, a on Ci takie numery wywija i jeszcze, jak pisze elkiblog, Henki tak mają, ze są wredne, bo lubia procenty (podobno...). Moze rzeczywiscie zmien nazwe, to bedzie Ci latwiej, bezpieczniej i ja poczuje sie wobec Ciebie ok. Nazwij go jakos tak "cieplej", zeby nawet Aniol Stroz nie byl Ci potrzebny. A powaznie, to dbaj o se bezpieczenstwo, Iwonko, nie wkurzaj nas, bo martwimy sie, ze wyladujesz kiedys w szpitalu. No a gdzie tam zmiesci sie tyle nas odwiedzajacych Cie, no gdzie??? Badz rozsadna, kobieto w wieku -scia parę lat:-) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Na te dziure na spodniach to najlepszy jest duct tape:)

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja sobie myślę, że ta ta Pani była całkiem miła i taka... ludzka. I myślę też, że wyznanie nie ma tu nic do rzeczy. Albo jest się dobrym człowiekiem albo nie.

    Serdeczności i dbaj najpierw o siebie a pźniej o Heńka (a może nazwiesz go rzeczywiscie inaczej?) :)

    OdpowiedzUsuń