poniedziałek, 16 listopada 2015

Jak nie urok to sraczka i tak w kółko

Nie, nie jestem chora. Nawet już nie wkurzona, ot pogodziłam sie losem i prawdopodobnym ponownym uszczupleniem portfela. Ja zwariuję przez tę motoryzację!
Po ostatnim upadku Heniek Maczek został pozbawiony odnóży w celu reperacji i modernizacji obuwia. Jak się pośliznęłam na tym cholernym zakręcie to się okazało że opony trochę przepuszczące są i pomimo że nie tak bardzo zużyte to jednak na drogi tutejsze nie za bardzo się nadające bo za twarde i w ogóle, nie wiadomo ile w tej hinduskiej fabryce stały a motor też już ma 5 lat. Zamówiłam więc nowe porządne niemieckie opony, pościągałam koła i zawiozłam do garażu (tak się tu nazywa warsztat auto-moto) coby mi te opony zmienili. Okazało się że rzeczywiście był niewielki przeciek na feldze więc naprawili, uszczelnili, skasowali i nawet kółka do samochodu zanieśli :-)
No a wczoraj bawiłam się w mechanika. Dałam radę sama zamontować oba koła, pozakładać wszelkie hamulce, łańcuchy i co tam trzeba było  i nawet nie została mi żadna śrubka luzem! Co prawda tylne koło zakładałam trzy razy, bo za pierwszym razem nie założyłam łańcucha, za drugim założyłam łańcuch ale nie założyłam takich specjalnych nakładek przez które się przewleka taki metalowy pręt na którym się kręci koło (za cholerę nie wiem jak to się wszystko nazywa!), dopiero za trzecim razem założyłam już tak jak należy. No i wymieniłam wykrzywioną nóżkę zmiany biegów. Całość zajęła mi jakieś dwie godziny a że robiłam w rękawiczkach to nawet się potem pazurów nie naszorowałam. Rozruch próbny zrobiłam w garażu, koła się kręcą, biegi działają, ale na ulicę jeszcze nie wyjadę bo ma przyjść kolega na odbiór, znaczy sprawdzić czy wszystko poprzykręcałam jak trzeba i podokręcać największe śrubki takim specjalnym kluczem, który też sobie zakupiłam. Tak więc opony, wymiana opon, stopka do biegów i ten klucz to mnie trochę pociągnęły po kieszeni. A święta idą.
Ale nie na to się wkurzyłam. To było potrzebne. Natomiast zupełnie niepotrzebne i bezcelowe było  wjechanie przeze mnie samochodem w słupek od własnej bramy, w który to zahaczyłam lewym tylnym nadkolem nie wiem jakim cudem bo myślałam że się nie da, szczególnie jadąc do przodu. Ale wjechałam, przeszorowałam, całe nadkole porysowane i nie byłoby tragedii gdyby nie to że część rysy jest do gołej blachy. No i jadę właśnie za chwilę do majstra sztukmistrza który to obiecał popatrzeć na szkodę i ewentualnie mi ją zabezpieczyć coby nie zaczęło rdzewieć bo pogoda ostatnio jest niemal permanentnie wilgotna. No i wszystkie fundusze na moje motorowe prawo jazdy zostaną pożarte przez naprawę mojej perełki którą w tak durny i nieodpowiedzialny sposób uszkodziłam.
O tak, do uszkadzania to ja się na pewno nadaję!

11 komentarzy:

  1. No i co ja mam na to powiedziec? Zdarza sie kazdemu, nawet najlepszemu kierowcy, wiec nie zarzucaj sobie winy. Forsy szkoda, moglabys sobie jakis ciuch za to kupic albo wydac na wypasione prezenty gwiazdkowe dla najblizszych.
    Czym jest jednak rysa na karoserii w obliczu tego, co sie dzieje na swiecie? Teraz trzeba walczyc o przezycie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To samo mi pan w garażu wczoraj powiedział. A potem się zapytał czy mam męża czy jakoś tak z rozmowy wyszło :-)))) Pan trochę młody ale co tam! I tak się będziemy musieli spotkać jeszcze ze dwa razy ;-)

      Usuń
    2. No widzisz jaka masz okazje przekuc straty na zyski:))) A pan jak mlody to lepiej;)

      Usuń
    3. Oj tam, żarty takie... Ja ostatnio tylko straty ponoszę, zyski to tylko w wyobraźni...

      Usuń
  2. Uffff.
    Tytuł sugerował co innego, już myślałam, że na wieniec w końcu trzeba będzie ciułać kasiorę.

    OdpowiedzUsuń
  3. A to pech, naprawdę! Współczuję. :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, to nie pech, to rozkojarzenie głupota Gosiu...

      Usuń
  4. E tam, myślałem że z Tobą coś nie teges. Jak pech to pech i nic na to nie poradzisz.

    OdpowiedzUsuń