wtorek, 17 listopada 2015

Post o pechu czyli koniuntura napędza się sama

Od zawsze byłam pozytywną realistką, wierzącą w sny, horoskopy  i czarne koty przebiegające drogę. Czarne koty mi już zdecydowanie przeszły, horoskopy zodiakalne stanowią dla mnie ciekawy materiał do analizy porównawczej, a sny... cóż, realistycznie biorąc coś w tym jest, bo przecież tak naprawdę nikt nie wie czym są marzenia senne i skąd się biorą. Ale ja nie o tym.
Pech, karma, koincydencja... Wszystko to są jakieś zdarzenia wynikające z czegoś. Przez całe życie coś się wokół nas dzieje, na niektóre rzeczy mamy wpływ, a na inne nie. Czasami coś nam nie wychodzi, mówimy wtedy że mamy pecha. A jak jest naprawdę?...
Grałam kiedyś w hokeja na trawie, na dość wysokim poziomie. Widziałam wiele kontuzji na boisku, jakoś szczęśliwie poza poobijanymi czasami piszczelami nicpoważnego mi się nie stało. Nie mogła tak powiedzieć koleżanka z zespołu która straciła połowę zęba bo została uderzona laską prosto w twarz. Miała pecha? Hm... Podeszła za blisko, nie usunęła się w porę, była za mało doświadczona, może nie zjadła odpowiedniego śniadania i mózg nie pracował jak należy. Ja bym powiedziała że miała szczęście bo straciła tylko połowę zęba a nie całego.
Nie zdałam kiedyś egzaminu na studiach. Miałam pecha bo dostałam pytania z tematu który jakoś ominęłam w przygotowaniach. Pech? Nie, własna głupota i lenistwo. Do poprawki nie podeszłam z powodu prozaicznego - wywróciłam się przed autobusem, było slisko, zima, autobus pojechał i nie dojechałam na egzamin. Pech? Nie. Po prostu wyszłam za późno, autobus zobaczyłam na przystanku z daleka i zaczęłam biec, a kiedy byłam już blisko pośliznęłam się i upadłam. Byłam w piątym miesiącu ciąży, przestraszyłam się, a że wpadłam w ciapę pośniegową byłam też cała brudna i mokra. Dodatkowo nikt z ludzi czekających koło przystanku nie drgnął nawet żeby mi pomóc, ot znieczulica. Ale cały ten ciąg zdarzeń miał jedną przyczynę - za późno wyszłam z domu bo się guzdrałam.
Rozwaliłam kiedyś oponę w samochodzie. Jechałam na randkę. Z randki nici a portfel uszczuplony. Pech? Nie, po prostu położyłam telefon na siedzeniu a nie na specjalnym stojaku i jak przyszedł sms to odruchowo sięgnęłam ręką po telefon, w tym samych czasie wykonałam minimalny ruch kierownicą, akurat przy wysepce dla pieszych, najechałam na wysepkę i koło pękło.
O swoich poczynaniach motocyklowych już pisałam, o ostatniej wpadce samochodowej też. Tak mi ostatnio ciągle chodzi po głowie co się tak naprawdę dzieje, od jakiegoś czasu prześladuje mnie ten sławetny pech, w którego przecież nie wierzę a chyba zacząć powinnam bo to jest po prostu niewiarygodne. Kłopoty ze zdrowiem nie wynikają przecież z jakiegoś nieracjonalnego pecha tylko mają jakąś głębszą przyczynę. A wszystkie pozostałe zdarzenia mogą mieć związek z kłopotami zdrowotnymi, bo człowiek rozkojarzony chodzi, czasami płaczliwy, a nawet jak jest czasami w euforii to też można jakąś głupotę popełnić przez nieuwagę. No więc dlaczego zdrowie szwankuje?
Hmmm... z różnych przyczyn że tak powiem, jako główną podaję stres. Przez tyle lat wydawałam się być odporna na stres, zawsze ostoja spokoju i opanowania, nerwy mi dopiero puszczały po zdarzeniu, co objawiało się nagłym, i to dosłownie nagłym, w ciągu kilku minut, osłabieniem ciała i bólami kończyn dolnych. O takich prozaicznych objawach jak drżenie rąk i bóle głowy to nawet nie wspominam bo to dotyczy każdego ale u mnie bardzo charakterystyczne były te bóle nóg od bioder w dół. Niezbyt przyjemna sprawa i na początku nie za bardzo kojarzyłam ale po głębszej obserwacji swojego ciąła stało się jasne że silne nerwy zawsze kończą się tym samym.
Od kilku lat stres zaczął mnie opanowywac coraz bardziej a ja żeby przeżyć musiałam udawać że go nie mam. Zaczęłam też się leczyć alkoholem. I wtedy zaczęły się pojawiać pierwsze symptomy buntu ciała. Pomału zmieniłam sposób odżywiania, odstawiłam alkohol, zmieniłam tryb życia na bardziej uporządkowany. Cóż, długotrwałe zaniedbania przyniosły jednak jakiś skutek i dlatego się męczę z różnymi świństwami które mi się trafiają ostatnio. Nie ma mowy o żadnym pechu, to wszystko to jeden samonapędzający się mechanizm, a przyczyna goni przyczynę.
Psychicznie cóż, też zaczęłam wysiadać. Życie po prostu zaczęło mnie przytłaczać, coraz więcej problemów niemożliwych do rozwiązania, coraz więcej przeszkód wydawałoby się nie do pokonania. No cóż, tutaj potrzebny był ktoś z zewnątrz. Pozwoliłam sobie na zmasowany atak sympatii i zrozumienia z wielu stron i nawet jak w pewnej mierze fałszywy to jakiś pozytywny skutek odczułam. A co mi w tym pomogło? Racjonalizacja właśnie. Próba wyjaśniania zdarzeń, tłumaczenia ich ze strony przyczynowo-skutkowej, tak jak to pokazałam na początku tego posta. Nie zamykanie się w bańce uprzedzeń i zabobonów, a otwarcie na rady i sugestie innych osób. Pozwoliło mi to w jakimś stopniu uporać się z wiecznym poczuciem winy i zaniedbania, które mnie od środka po prostu wyniszczały. Pani perfekcyjna nie jest już taka perfekcyjna i wcale być nie musi a jak się komuś nie podoba to niech się wynosi z mojego życia i naprawdę, wolę zostać sama jak palec niż z osobą zatruwającą mi życie bo nie spełniam czyichś oczekiwań.
Powiem Wam coś, piątek trzynastego i dwa dni po nim to był moment przełomowy w moim myśleniu, nagle dotarło do mnie coś tak odkrywczego że aż boję się tym podzielić, ale jak już piszę to idę za ciosem.
To nie ja jestem zła.
To nie ja robię wszystko źle.
To nie ja psuję wszystko dokoła.
To są wszystko projekcje innych ludzi na mojej osobie. Odbicia ich własnych emocji, ich strachów, ich uprzedzeń. A ja nie zamierzam już więcej być niczyim lusterkiem.
A jaki to ma związek z pechem? Żadnego. Bycie "pechowcem" jest wygodne, prawda? Bo wtedy nie trzeba się starać, każdy pomoże, po główce pogłaszcze, bo on taki biedny, tak się stara i stara a takiego ma pecha, nic mu się w życiu nie udaje.
A ja jestem dziecko szczęścia które sobie na wszystko ciężko samo zapracowuje. No i nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, tak jak z tym samochodem, gdybym nie wjechała w słupek to jeździłabym z porysowanym zderzakiem (inne zdarzenie, nie ma o czym gadać!) a tak będę miała wszystko ładnie naprawione, wygładzone pomalowane, a że portfel trochę wyszczupleje? To będę miała lżejszą torebkę :-) No większą racjonalistką to już się chyba być nie da, co?

Pozdrawiam.

13 komentarzy:

  1. No wiesz co! Bardzo zaimponowalas mi ta analiza. Nigdy bym nie wpadla na to, zeby spojrzec na cale zagadnienie wlasnie od tej strony. Ale to trzyma sie kupy, jest spojne i logiczne. No no!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No przeciez napisalam ze jestem racjonalistka. Niektorzy sie w potrzebie odwoluja do boga a ja do rozumu. Jakos se trzeba niektore rzeczy wyjasnic, nie? ;-)

      Usuń
    2. No chyba mnie nie podejrzewasz, ze odwoluje sie do sil nadprzyrodzonych? Rozumu tez mi (chyba) nie brakuje, a jednak na takie rozwiazanie nie wpadlam.

      Usuń
    3. No, mnie to troszkie czasu zajelo musze powiedziec, ale jaka zadowolona jestem teraz! :-)

      Usuń
  2. No nie da się, ale piękna analiza samej siebie. Pozdrawiam z poziomu łóżka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, zachorowalo Ci sie? No to pamietaj, to nie pech tylko... a sam se wymysl! :-)

      Usuń
  3. Super dziewczyno tak trzymaj nie zapomnij co zrozumiałaś, czytaj co jakiś czas tekst przez siebie napisany.
    Poczucie winy jest, jest no jest ch..... prawda? :)) Ale lubimy się babrać w tym gnoju bo dodatkowo jeszcze mamy bliskich i dalszych co lubią mieć pretensje o wszystko, wtedy to człowiek z poczuciem winy, prawie przestaje żyć.
    Dzięki kochana to naprawdę wspaniałe odkrycie. ♥

    OdpowiedzUsuń