Moja mama była elegancką kobietą. Mówię była bo teraz to już raczej stawia wygodę przed elegancją i na codzień nosi się raczej swobodnie. Ale kiedyś, jak byłam mała, mama moja była zawsze wystrojona, wymalowana i starannie uczesana. Żeby wyjść do sklepu po mleko, stała najpierw pół godziny przed lustrem i poprawiała makijaż. Nic więc dziwnego że szybko postarała się o zastępstwo w zakupach, czyli nas, dzieci swoje. W domu bowiem nosiła taz zwaną podomkę czyli obrzydliwy fartuch zapinany na guziki. Ale tak chodziły wszystkie kobiety wtedy, więc nikogo to nie dziwiło. Za to jak mama wychodziła z domu, choćby na chwilę, to hoho! Przymierzanie przed lustrem, makijaż, włosy... Kiedyś miała piękne czarne włosy, proste, długie do pasa, ale ścięła je dla wygody i chyba z powodu mody bo kto to widział robić trwałą na włosach do pasa? Czy wygodniej jej było nie wiem, bo wiele czasu spędzała nakręcając je na wałki, tapirując i robiąc z nimi te różne cuda co to się robi z włosami żeby pięknie wyglądały.
Kiedyś mama nie posiadała spodni, tylko sukienki i spódnice, zazwyczaj krótkie bo ładne nogi miała to i było co pokazywać. I buty... Pamiętam specjalną szafkę na buty mamy, a w niej same szpilki! Ani jednych butów na mniejszym obcasie, nie mówiąc już o płaskim. Tylko szpilki. Różne różniste, do wyboru i koloru. Jak ona na działkę chodziła w tych szpilkach marchewkę sadzić to ja nie mam zielonego pojęcia. A możę miała jakieś działkowe buty, a ja nie pamiętam...
Mama, jak każda mama, ubierała swe córki na swoje podobieństwo. Zawsze więc elegancko, sukieneczki, lakiereczki, i te nieśmiertelne dwa kucyki z wielkimi kokardami jak z ruskiej czytanki. Mama miała nawet specjalny wieszak na... moje wstążki, zawsze długie, szerokie, po dwie w różnych kolorach. Bo oczywiście dziecko nie może mieć jednego kucyka, ani warkoczyka, a już broń bosze włosów rozpuszczonych, tylo te dwie wielkie buły nad uszami. Och jak ja nienawidziłam tych kucyków i tego szarpania grzebieniem w czasie ich konstrukcji. Pamiętam jaka szczęśliwa była jak raz mamy nie było i tato uczesał mnie w... opaskę na głowę, a z tyłu rozpuszczone długie włosy (takie jak mama, oczywiście!). I pamiętam jak mama mnie zobaczyła wtedy i zaczęła się drzeć na tata, że co on sobie wyobraża, takie dziecko jak z dżungli rozczochrane na ulicę wypuścić, dawaj mi tu natychmiast grzebień, trzeba porządanie uczesać. Oczywiście w dwa kucyki.
Długie włosy przeżyły komunię i jeszcze jeden rok. Po rocznicy komunii, kiedy skończyła się zabawa w białe sukienki, zapytałam mamę czy mogę iść do fryzjera, bo dostałam od cioci dwadzieścia złotych (chyba!) to na fryzjera wystarczy. Mama powiedziała że ona ze mną nie pójdzie, ale jak chcę to mogę iść sama po szkole. Naiwna, myślała że nie pójdę, hue hue...
Jak mnie zobaczyła tak krótko na pazia ściętą, to mało na zawał nie zeszła, ale już było po ptokach, a ja cała szczęśliwa. Wstążki pozostały do ćwiczenia kokard na mojej biednej siostrze. A wiecie co było najlepszego w tym wszystkim? Że ja te swoje włosy od fryzjerki wzięłam! Poprosiłam żeby mi dała bo dość spory kucyk to był, to mi dała. Przechowywałam je jako relikwię w zamykanym wazonie jeszcze długie lata.
Od tej pory zaczął się mój bunt. Spodnie, adidasy, chłopięce fryzury. Mama co chwilę powtarzała: "Spódnicę byś jakąś ubrała, a nie jak to chłopaczysko..." Pora na spódnice przyszła później oczywiście że przyszła, razem z chłopakami którzy zaczęli się mną interesować. Pora na szpilki jeszcze później, ale i tak na co dzień ubierałam się w dżinsy i sportowe buty. Jako makijaż służyła mi czarna kredka do oczu, potem kilka kolorowych. Maskary zaczęłam używać pod koniec ogólniaka, szminki nigdy. Już na studiach zaczęłam próbować cienie do powiek. I aż do zeszłego roku nie używałam podkładu (!!!). Z czasem wykształciłam sobie jakiś tam styl, raczej swobodny niż elegancki, szpilki tylko od czasu do czasu choć na obcasach ganiam do pracy. Ciuchów jak wiadomo kupować nie lubię, w szafie trzymam latami to co mi sie podoba, dlatego zamiast rzeczy modnych mam rzeczy klasyczne. Nie mam problemu żeby do sklepu wyskoczyć w dresie i bez makijażu, choć na większe zakupy to wolę się już pomalować. Zauważyłam że jak się bardziej elegancko wygląda to w sklepach lepiej obsługują. Dlatego.
Mając w pamięci doświadczenia z dzieciństwa z tymi nieszczęsnymi kokardami, kucykami i sukieneczkami, córkę swoją ubierałam wygodnie w dresiki a na głowie miała włoski raczej krótkie. Czasami troszkę dłuższe, grzywka spięta spineczką, czasami jakaś sukieneczka i kolorowe buciki, ale generalnie chciałam żeby czuła się swobodnie. Czyli - matka ubiera córkę na swoje podobieństwo... I choć przecież nie chciałam być taka jak moja mama, bezwiednie powieliłam tradycję!
Ostatnio z córką rozmawiałyśmy na ten temat. Doszłam do wniosku że nie chciałam być jak moja mama i tworzyłam dziecko na swoje podobieństwo, a nie na podobieństwo mojej mamy. Oczywiście córka zanegowała zupełnie taką postawę stwierdzając że ona właśnie chciała być taka jak babcia, mieć kokardki i sukieneczki i długie włosy i to wszystko czego nie miała bo ja jej nie dałam. I wymyśliłam wtedy, jak to historia się powtarza, moja babcia się nie stroiła, moja mama się stroiła. Ja się nie stroiłam, moja córka się stroi. Tak to idzie w naszej rodzinie, każda chce być inna niż jej matka! Na koniec córka stwierdziła podniosłym tonem:
- Wiesz co, nigdy nie chciałam mieć dzieci, ale teraz to nawet bardzo chcę mieć córeczkę, po to żeby Ci pokazać jak powinno sie wychowywać dzieci, jak powinno sie je ubierać.
- Ha, moja teoria się więc sprawdza! - powiedziałam - jaka matka taka córka! Więc wiedz że ona Ci się też zbuntuje bo ona będzie chciała być jak ja, he he he. Nareszcie będę miała kogoś na swoje podobieństwo!
Córka wyszła z pokoju udając obrażoną...
Bo czasem wychowujemy dzieci zgodnie z tym, jak nas wychowywano, czasami zaś na przekór. Ja też zawsze na przekór...:).
OdpowiedzUsuńOj, ja to bardzo na przekór...
UsuńCzy Ty, Iwona, czytasz w moich myslach? Mam przygotowany post o matkach i corkach, a Ty dzisiaj ze swoim postem wylatasz, jak diabel z pudelka.
OdpowiedzUsuńW naszej rodzinie jest podobnie, choc moze nie tak wyraznie, jak w Twojej. My jednak jestesmy mniej buntownicze, przez co bardziej podobne do siebie mentalnie. :)))
Takie to my som juz zgrane w tym blogowym swiecie, hehe... Chcialam o wychowaniu napisac, ale mi Klarka z Gosia post wyrwaly to co sie bede powtarzac :-)
UsuńU mnie było podobnie, moja mama elegancka, piękna, królowa balu, a ja najpierw kokardki we włosach a potem chłopczyca. Chętnie bym przygotowała taki wpis, ale Mama czyta, nie chcę, aby poczuła się jakoś źle... Muszę ją spytać. :)
OdpowiedzUsuńCorki nie masz to Ci nie zarzuci ze ja nieprawidlowo ubieralas :-)
UsuńFajna dyskusja :-)
OdpowiedzUsuńJa mam synów, to nie wiem jak się wychowuje córki :-)
A szkoda....
Nie wiem czy taka szkoda, ja to bym wolala dwoch synow :-) Moze wnuczki sie doczekam kiedys, na swoj obraz i podobienstwo...
Usuń