poniedziałek, 2 czerwca 2014

No to masz.

Synuś pojawił się wreszcie w domu. Kazał się przeprowadzić trochę w środę, resztę w czwartek, a jeszcze i poduszka została na piątek do zabrania.
W środę zastałam w jego akademickim pokoiku część rzeczy ładnie spakowanych do pudełek lub różnej wielkości reklamówek, zanieśliśmy to razem do bagażnika - a co tam, tylko 3 piętra w tę i wewtę. W domu wypakowałam ładnie rzeczy z samochodu, zaniosłam do jadalni bo gdzie będę pudła na górę nosiła, niech sobie sam zaniesie jak przyjedzie.
W czwartek trafił mnie przysłowiowy schlack. Nie było spakowane dosłownie nic, a trzeba było wywieźć cały pokój. Mamo, pomóż! No to pomogłam. Popakowałam nie tknięte jedzenie z lodówki, brudne i czyste naczynia tudzież szklanki, pozwijałam niezbędne i najważniejsze przecież w życiu plakaty pościągane pieczołowicie ze ścian. Zanim to wszystko poznosiliśmy na dół, minęły dwie godziny, byłam tak wykończona że się musiałam rzucić na łóżko i poleżeć z pięć minut. No młodziutka już nie jestem. Ale wypakowywać z samochodu wszystko musiałam sama bo synuś został jeszcze "się zabawić".
W domu wywaliłam wszystko do jadalni, ale nie mogłam wszystkiego tak bezczelnie zostawić, bo przecież brudne talerze i szklanki... No to powędrowały na cykl oszczędny do zmywarki. Ale to nie wszystko, bo nie mogłam zostawić tego przemiło unoszącego się aromatu przez rok nie pranych skarpetek których góra piętrzyła się w przywiezionym  koszu na bieliznę. Jeszcze by mi koty zwymiotowały a wiecie jakie one czułe na zapachy są, to by dopiero było. No i poszłam spać dopiero o pierwszej trzydzieści w nocy, bo jeszcze ciasto musiałam upiec na rano do pracy. Taki pech. Więc rozumiecie sami dlaczego mnie trafił. Schlack.
A synuś pozostawał w mieście swojego studenckiego żywota przez dni trzy jeszcze, co robiąc, gdzie śpiąc i co jedząc, wiedzieć nie chcę. Pojawił się w niedzielę pod wieczór. Popałętał po domu. Napełnił trzewia. Pochwalił się że wie co się u mnie dzieje bo czyta mojego bloga...
No to ja na to, że jak czyta to dobrze, bo ja nie mam nic do ukrycia i jutro o nim napiszę. Więc piszę. Niech ma!

Synusiu, a teraz specjalnie dla Ciebie, zdjęcie z dedykacją :-) Poznajesz?


5 komentarzy:

  1. Ale masz dziecko w domu i to sie liczy! Co tam jakies schlacki.
    Kazda przeprowadzka wymaga ofiary :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Każda przeprowadzka wymaga ofiary... Tylko dlaczego z własnej matki, buuuu....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taka matki rola.
      Bo kto, jak nie matka?

      Synusiu Iwony, podobno czytujesz bloga, mam nadzieje, ze komentarze rowniez. Kup Mamie kwiaty i mocno ukochaj! :)))

      Usuń
    2. Synuś już wczoraj piwo mi postawił. A ja jemu :-) No to jesteśmy kwita he he

      Usuń