wtorek, 24 czerwca 2014

Londyn część 1

Jak część z Was pewnie zdążyła skojarzyć, weekend spędziłam na nieco niespodziewanej wyprawie do Londynu. A tak mnie jakoś naszło, bach bach, samolot, pakowanie walizki i już.
Londyn... Miasto marzeń wielu nastolatków, zanim zaczną myśleć o New Yorku oczywiście :-)
W stolicy Wielkiej Brytanii byłam kilka razy, głównie przejazdem, z kilugodzinną przerwą tranzytową, raz byłam na ekskluzywnym przyjęciu z okazji wręczania nagród. Wtedy pochodziłam po ulicach może ze trzy godziny, to wszystko. A teraz zdarzyło się że mogłam w szybkim tempie wyjechać na całe trzy dni, więc z wielkim podekscytowaniem, prawie w ciemno, bez żadnych planów - wyruszyłam. I chciałabym się z Wami podzielić Londynem widzianym moimi oczami.

Zapraszam więc na małą, błyskawiczną, trzydniową wycieczkę :-)

Przelot liniami British Airways uważam za jeden z przyjemniejszych jakie miałam okazję odbyć. Przemiła obsługa, komfort nieporównywalny do tzw. tanich linii lotniczych. Lot krótki, zaledwie 1,5 godziny.

Oczywiście siedziałam na skrzydle. Sama wybrałam. 


No to lecimy. W dali widać Zatokę i Mosty - Forth Road Bridge (ten z lewej) ma dokładnie 3 kilometry długości (mierzyłam) i strasznie na nim wieje. Ten z prawej to most kolejowy.


Pogoda zapowiada się świetnie, te chmurki to nieliczne jakie napotkaliśmy po drodze. 


Lot krótki, ale śniadanie zjeść trzeba. BA serwuje full english breakfast. Da się przełknąć.


Po wylądowaniu na lotnisku w Gatwick trzeba było udać się do miejsca przeznaczenia, ale najpierw pociągiem Gatwick Express do serca miasta, na stację Victoria. Fotek żadnych nie robiłam, bo po pierwsze byłam w szoku, po drugie bardzo niewyspana, a po trzecie gadałam z koleżanką u której miałam nocować. Po dotarciu na miejsce, a trochę to trwało, przespałam się godzinkę i wyruszyłyśmy w trasę. I to byl jedyny dzień kiedy byłam oprowadzona bardzo skrótowo po mieście, po miejscach w które turyści nie zaglądają, a także liznęłam tego co miałam w większych szczegółach zobaczyć w następnych dniach. W celach relaksacyjnych na początek wybrałyśmy się nad rzekę.

To jest zachodni Londyn, Tamiza jest tu znacznie mniejsza. Ale statki kursują.


Jeden z wielu mostów. 


Dodam dla niewtajemniczonych że Tamiza to rzeka która uchodzi do morza, właściwie jest częścią morza, bo zachodzą na niej przypływy i odpływy. Tutaj mamy odpływ, kiedy jest przypływ, woda podnosi się o kilka metrów i koryto się zapełnia. Widać jak wysokie są betonowe brzegi.

W czasie kiedy robiłam to zdjęcie jednak, wody było malutko, pływały sobie kaczki i kabędzie, cisza, spokój, sielanka... 


Potem nadszedł czas na Londyn Właściwy :-) Czyli jedno z najpiękniejszych miejsc - Kensington Gardens.
Na początek mamy Albert Memorial. Pomnik wystawiony przez królową Wiktorię na cześć jej ukochanego zmarłego męża Alberta.


Albert Memorial jest przepięknym dziełem sztuki, otoczony jest symbolami i grupami rzeźb alegorycznych, z których najbardziej podobała mi się ta przedstawiająca Amerykę. 








Zaraz naprzeciwko widzimy Royal Albert Hall, czyli znana hala koncertowa.


Przechodzimy do Hyde Parku. Trzy ścieżki. Normalna alejka asfaltowa z lewej, udeptana dla biegaczy i dla tych któryz nie lubią chodzic po betoniez prawej, a pośrodku uklepana piaskiem droga dla koni. 
Upstrzona scielącą się co chwilą końską kupą.


Do Parków wiedzie wiele bram, ale jedna z najpiękniejszych jest ta - Queen Elizabeth Gates, czyli brama królowej Elżbiety. Na zdjęciu może tak tego nie widać, ale jest niezwykle kunsztownie wykonana w kilku kolorach. Cuuudo.


A tu jedna z bardzo nielicznych pozostałych w Londynie prawdziwych latarni gazowych. W środku palił się płomień, rzeczywisty płomień świecy, nie jakaś żarówka.


Przechodzimy Dalej. Następnym celem wizyty jest St James's Park, czyli park Świętego Jakuba, prowadzący bezpośrednio do pałacu królowej. Napotkać tam można takie widoki:
 

Albo takie - prosto na pałac Buckingham.


Park sam w sobie jest przepiękny. Czysty, zadbany, wiewiórki jedzą z ręki. Dojrzałe, doskonale prowadzone drzewa, trawa wykoszona oczywiście, z pozostawionymi miejscami na "łąkę kwiatową". Po trawie można naturalnie chodzić, chyba nic tutaj nie jest zabronione, nie wiem czy palenie bo nie widziałam nikogo z papierosem :-)
Przy jednym w wyjść z parku mały romantyczny domek, a wokół niego ogródek i autentyczne uprawy - pomidory, ogórki, sałata, marchewka, zioła... Pewnie nikt tego nie je, ale ładnie wygląda.


Na koniec trafiamy na Horse Guards Parade, czyli największy plac defilad w tych okolicach. Jak sama nazwa mówi, odbywają się tu defilady żołnierzy na koniach, codziennie o tej samej porze, codziennie inne. Jeszcze tu wrócimy...


I tu Proszę Państwa kończymy wycieczkę na dziś. Wyczerpana emocjami całego dnia, wykończona wstaniem o czwartej rano, z głową pełną pomysłów na spędzenie następnego dnia, udałam się powolnym krokiem w kierunku stacji metra, które to dowiozło mnie do celu przeznaczenia czyli łóżka. Do którego udałam się po skonsumowaniu przepysznej kolacji w barze tajskim i nasączeniu płynem wzmacniającym. Zapraszam na jutro.


4 komentarze:

  1. Bardzo lubie taka turystyke nieturystyczna, slow i ciekawe zakatki, niekoniecznie te z turystycznego foldera:)
    Poprosze druga cesc w trybie pilnym albo pilniejszym jeszcze :):)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super relacja, Iwono, bardzo lubię taki sposób opowieści. Te ogrody są przepiekne!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawy wyjazd, nie ma to jak pojechać prywatnie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Z przyjemnością pochodziłam z Tobą po Londynie. To jedno z miejsc, w których mogłabym mieszkać. A że ja niespokojna istota jestem i szybko się nudzę w jednym miejscu, to kto wie? Może i Londyn zaliczę w swym życiu? Takie opisy będą jak znalazł. Proszę o jeszcze :)

    OdpowiedzUsuń