A co robią mieszkańcy Edynburga kiedy jest cud-miód pogoda? Idą albo do parku, albo do zoo, albo do ogrodu botanicznego, albo nad morze, albo w góry. Przy czym te "góry" to oczywiście Arthur's Seat. Mogą być jeszcze Pentlandy, ale to już dla odważniejszych, albo Highlandy, ale to już co najmniej całodzienna wyprawa, a tutaj mowa oi niedzielnym spacerze przecież.
No to w "góry" wybrałam się i ja.
I na tę wycieczkę zabieram Was ze sobą. Uwaga. Będzie dużo zdjęć.
Zaczynamy. Zatrzymujemy się w Hollyrood. Nie mylić z Hollywood :-) Dobrze że są wolne miejsca na parkingu. Ścieżka w "góry" zaczyna się dość błotniście.
Nasz pierwszy cel - ruiny. Wiecie że jeszcze nigdy tam nie byłam, przy tych ruinach?
Idziemy więc ścieżką w stronę ruin, w dole mamy staw z łabędziami... Sielanka...
Idziemy przecież "w góry", to trzeba uwiecznić jakieś skały które mijamy po drodze.
Dochodzimy do ruin. Niestety, ostały się tylko dwie ściany i kawałek trzeciej.
To kiedyś była kaplica Świętego Antoniego. Czy tego od rzeczy zaginionych? Nie wiemy. I nie dowiemy się tego z tabliczki :-)
Trzeba ruszać dalej. TO jest nasz cel - szczyt zwany Arthur's Seat, czyli "siedzenie Artura"
Przepraszam, wszystkie zdjęcia robione są iPhonem więc tracą niezmiernie na jakości, ale chciałam pokazać jak tłumnie odwiedzane są miejskie "góry" - prawie jak Tatry w szczycie sezonu ;-)
Te wystające kreseczki to ludzie.
Oczywiście trzeba uwiecznić widok na zatokę
I jeszcze raz...
I jeszcze...
Tymczasem zbliżamy się do szczytu. To droga dla normalnych turystów, otoczona barierkami, bo jeszcze komuś w głowie się może zakręcić LOL :-)
Ale my nią nie idziemy, MY wybieramy drogę dla twardzieli :-)
I już jesteśmy. Widzicie mnie?
Na szczycie kałuże, widać padało tutaj niedawno.
A to jest SAM SZCZYT - tak szczelnie okupowany przez chińskich turystów że nawet nie mam ochoty wejść te dwa metry wyżej. Zresztą, byłam tam nie raz.
Jak się wlazło, to teraz trzeba zejść. Idziemy TAM.
Teraz czeka nas najbardziej malownicza część wycieczki. Na przykład takie "skróty" na szczyt.
Żeby zejść zgodnie z planem, musimy najpierw wejść TAM.
Poi drodze mijając oczywiście rozliczne królicze nory.
Stali bywalcy tego rejonu - wrony.
Jak tylko zbliżymy się za bardzo, natychmiast zwiewają...
Robimy po drodze parę fotek...
...po czym zaczynamy zejście. Czyli idziemy w kierunku odwrotnym do tej pani.
Salisbury Crags... kolejny cel naszej wędrówki. Tam teraz idziemy.
Kolejne ujęcie z wronami...
i jeszcze jedno...
Moje ukochane żółte krzaki, już zaczynają kwinąć. Wierzcie lub nie, ale kiedy one kwitną, a szczyt przypada w marcu-kwietniu, mogłabym położyć się koło nich na trawie i leżeć... leżeć... leżeć... żółte kwiaty pachną bowiem przepięknie, słodkim, waniliowo-kokosowym aromatem, najpiękniejszym zapachem świata.
Długo szukałam jak się ten krzak nazywa. Jest to tzw. Gorse bush, niekiedy nazywany płonącym krzewem, bo jest bardzo łatwopalny. Po polsku - kolcolist, głupio, co nie?
Piękny zapach idzie w parze z funkcją obronną krzewu, tak jak róża ma kolce, tak ten krzew ma kolce.
Bardzo ostre kolce.
Bardzo twarde kolce. Są jak igły, dosłownie, twarde i ostre. Nie radzę wpaść w te krzaki.
Jeszcze jedno ujęcie zatoki...
... i już widzimy cel coraz bliżej. Salisbury Crags. Ulubione miejsce samobójców.
Jeszcze raz widok na to skąd przyszliśmy.
I już jesteśmy nad urwiskiem.
I następnym...
I następnym...
Po drodze mijamy dowody na to że liczne królicze nory są zamieszkane.
Zaczyna popadywać delikatny śnieg. A nad Pentlandami świeci słońce
Wzgórza Midlands na horyzoncie - na nich leży śnieg.
Bardzo boję się urwisk. Dlatego podeszłam ostrożnie.
Kolejne urwisko... ostatnie które fotografujemy.
Redakcja dziennika "Scotsman". Fajnie mają, ogródki na tarasach...
A tu Dynamic Earth...
Widok na Edinbugh Castle - zamek na wzgórzu, w samym centrum miasta.
A w dolinie - Pałac Hollyrood. Aktualna siedziba królowej Elżbiety. Kiedy tylko królowa stacjonuje z wizytą, zarówno w pałacu jak i na zamku wywieszana jest brytyjska flaga. Teraz jej nie ma.
I jeszcze raz Hollyrood.
A tu cały Hollyrood Park.
I jeszcze widok na kontrowersyjny parlament.
A tu proszę - panorama miasta zrobiona telefonem. Mnie sie podoba.
Pomału schodzimy w dół.
Rzut oka na miejsce z którego zaczęłiśmy spacer.
Ostatni rzut oka na Hollyrood Park.
I jeszcze spojrzenie na ruiny kapliczki...
Dochodzimy do stawu z łabędziami. Te kaczki to chyba gęsi bo rozmiarem dorównują łabędziom.
I ostatni etap naszej wycieczki - powrót na parking.
Podobało się?
... a miałam dzisiaj z domu nie wychodzić, ech...
:-)
Podobało, bo poczułam wiosnę :-)))
OdpowiedzUsuńKrysiu, ale było czuć zimą, naprawdę, nawet pojedyncze kulki śniegu spadły z jednej chmury. Choć jak sama wiesz, tu na wyspach to my tylko jedną porę roku mamy :-)
UsuńRany! Widoki zapierajace dech w klatce z piersiami, ale z moim lekiem wysokosci takie urwiska raczej odpadaja, spadlabym jak nic. Od samego patrzenia na Twoje zdjecia robi mi sie niedobrze i kreci w glowie. Ale tam pieknie u Ciebie!
OdpowiedzUsuńJutro u mnie tez relacja z dzisiejszego spaceru, zapraszam. Tez odwalilysmy z Kira kawal drogi. :)))
A ja nie mam lęku wysokości jak się okazuje, ale boję się podejść do krawędzi. Że się pośliznę.
UsuńSuper, super wycieczka, ale widać jaką masz świetną kondycję, że tak sobie radzisz. :))
OdpowiedzUsuńGosiu, aż mi wstyd czasami, bo ja po górach to raczej ganiam niż chodzę. A potem dooopa boli :-) No cóż, póki mogę, będę ganiała swoim tempem, jak mi kolana całkiem wysiądą to może dam radę z kijkiem albo dwoma :-)
UsuńWidoki iście pocztówkowe:-)). Kondycji to rzeczywiście można Wam pozazdrościć.
OdpowiedzUsuńKomu Wam, komu Wam? Sama byłam!
UsuńNie weszłam tak wysoko od samego patrzenia nogi mnie bolały. :) Przy kapliczce ino byłam. Córka oblatała Artura młoda niech lata. Ale ten staw bardzo milo wspominam zimą karmiliśmy tam łabędzie i Chińczyków fakt pełno. Dzięki za wspinaczkę czułaś? Szłam za Tobą i patrzyłam jak tam gdzie nie wlezę za nic. :)
OdpowiedzUsuńPiękna wycieczka :)...
OdpowiedzUsuń