poniedziałek, 31 marca 2014

Chamskie rozrywki część 3. W mieście.

No i zbliżamy się do końca mojej opowieści o króciutkim pobycie w Holandii, a jeszcze krótszym w Amsterdamie. Pozwólcie że będzie chronologicznie.
W samym Amsterdamie byłam dwa razy. Pierwszego wieczoru była to krótka wycieczka po centrum z najważniejszym celem - Red Light District ;-) Była to wycieczka nocna, więc i zdjęć tylko kilka i to nie najlepszej jakości.

Pierwsze co mi się rzuciło w oczy - niestety już zamykali, więc nie dane było zwiedzić.


Imponujących rozmarów Centrum Handlowe. Na szczęście już zamknięte :-)


A to jeden z główniejszych budynków miasta, ale zabijcie mnie, nie wiem co to. Prawdopodobnie Amsterdam Royal Palace na Dam Square :-)


Żeby dojść do dzielnicy z czerwonymi światłami, trzeba było przejść przez kilka kanałów


I przez Chinatown


A tu wejście na osławioną ulicę. Niestety nie można robić zdjęć oświetlonych witryn, a wszystkie były oświetlone. Czegoś takiego chyba nie ma na całym świecie, naprawdę warto zobaczyć... te grupki facetów śliniące się na widok z okna :-) Pełno tu sekshopów, coffee shopów, pokazów (wiadomo jakich), a atmosfera swobodna i gorąca.


Po pełnej wrażeń wędrówce pora wracać. To chyba (?) Dworzec Centralny.


Następnego dnia była wycieczka do Kenkenhof a wieczorem klubowanie w Amsterdamie. Było fajnie, byłolekko i przyjemnie, powiem szczerze że pierwszy raz od nie wiem jak dawna byłam w klubie i wybawiłam się za wszystkie czasy. Nie czułam się staro nic a nic, ale tak pod koniec człwoei żałował że nie ma tych dwudziestu paru lat... Cóż. Do domu wróciłyśmy bardzo późno, więc ostatni dzień mojego pobytu potraktowałyśmy bardzo lekko. Najpierw maleńki spacerek po Amstelveen, sypialni Amsterdamu, gdzie mieszka goszcząca mnie koleżanka.

Na początek kilka fotek z samochodu


To tak żeby iuwiecznić architekturę mieszkaniową




Figurka przed kościołem


i sam kościół


uliczka prowadząca do kościoła


Ciekawe rozwiązanie architektoniczne. W świecie takich pełno, w Polsce chyba jeszcze nie.


A po obiedzie... oczywiście jak w Holandii to wycieczka rowerowa wzdłuż rzeki Amstel.




Holenderskie rowery są fajne - wielkie i ciężkie, dla dziewczyn obowiązkowo z koszykiem.



Maleńka wioska Nes z doskonałą meksykańską restauracją.





 I na koniec - widok z ogródka. Mają tam mały stawik, fajnie tak, można ryby łowić... Tylko te komary...


I to już koniec mojej relacji z krótkiego ale bardzo owocnego pobytu za granicą. Ten wyjazd był wszystkim czego mi było trzeba. Przyjemnością, zapomnieniem, oderwaniem się od rzeczywistości, nagadałam się za wszystkie czasy, nawet nie przypuszczałam że mogę tak świetnie spędzić czas z koleżanką której nie widziałam tak wiele lat... Obu nam przydały się te babskie rozmowy :-)
Lot do domu był przyjemny i krótki, obiecałam sobie że do Amsterdamu jeszcze wrócę na dokładniejszą penetrację. Na dłużej i być może w innym towarzystwie.  

8 komentarzy:

  1. A w coffee shopie bylas? Bo jak to, byc w Amsterdamie i nie buchnac dymka? Przyznaj sie! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj to się przyznam, dymka nie buchłam bo się bałam. Koleżanki nie chciały bo "je głowa potem boli". Wtrząchnęłam tylko dwie babeczki, słabe coś były albo ja jakaś oporna :-) I żałuję, dlatego napisałam to ostatnie zdanie

      Usuń
  2. A ciasteczka? Moze te lepsze w pozasmakowych hmm... no-wiesz-czym: efektech, bo mnie smakowo kompletnie nie przypadly do gustu:)
    Pozdrowka!

    OdpowiedzUsuń
  3. Marzy mi się Holandia od dawna...Z przyjemnością przeczytałam relację,piękne fotki,piękny kraj.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszędzie tam byłam! I w wiadomej dzielnicy, i na rowerach nad rzeką Amstel, no i moi znajomi mieszkali w Amstelveen. Pięknie tam, zachwycająco!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty mi nie mów że mamy tych samych znajomych :-)

      Usuń
  5. Piękne miasto i kwiaty i architektura i ciasteczka. :)
    Na ciasteczka możesz się załapać w domu dam przepis w najbliższym czasie na szczęśliwe ciasteczka z gałką muszkatołową. :) Bo gałka to tez narkotyk miękki, czyli halucynogen. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Coś nieskładnie piszę, może to przez tę moją głodówkę którą zaczęłam. Ale chyba zrozumiałaś? Mam taki przepis na szczęśliwe ciasteczka, w XI wieku zapodała go przeorysza zakonu, św. Hildegarda. :)

    OdpowiedzUsuń