Może ktoś pamięta ten post. Nie minęło nawet pół roku od tego wpisu a tyle się zmieniło. Na wakacje w końcu nie wyjechałam. Czy żałuję ? Ależ w życiu! W międzyczasie spędziłam dwa wspaniałe weekendy poza domem, jeden w Amsterdamie w towarzystwie koleżanki, z którą nie widziałam się od lat, więc gadałyśmy, gadałyśmy, gadałyśmy... Oprócz miłego spędzania czasu oczywiście. Co najdziwniejsze, z tą koleżanką nigdy nie łączyły mnie jakieś zażyłe stosunki, ale nic dziwnego, eksmałż jej nie lubił więc blokował wszystko co sie z nią wiązało, pomimo że była żoną jego najlepszego kolegi. A ja dobra żona... ech, dobrze że to już przeszłość. Chciałam powiedzieć, że pomimo że nie kolegowałyśmy się nigdy jakoś specjalnie, weekend z nią spędzony uważam za jeden z najlepszych w życiu. To było jak odkrywanie czegoś na nowo, wspaniałe doświadczenie, szczególnie że ustnie to nie jestem wylewna, a z nią jakoś nie miałam oporów. I nie było tematu na który nie byłybyśmy w stanie rozmawiać. Otworzyłam się wtedy i na szczęście do tej pory nie zamknęłam. I uwierzcie mi, tak czuję się lepiej.
Drugi weekend spędziłam właściwie samotnie w Londynie, bo co tam ten jeden wieczór w towarzystwie koleżanki... To również było doskonałe doświadczenie, mogłam robić co chciałam kiedy chciałam i jak chciałam, chłonęłam Londyn jak wysuszona gąbka. Tylko na koniec było mi trochę żal że nie miałam z kim dzielić tego doświadczenia. Ale podzieliłam się z Wami i to mi dało satysfakcję.
Wakacje... Odkładałam je z miesiąca na miesiąc, czułam się coraz bardziej zmęczona i wypalona, nie tylko w pracy ale również w domu. Poszukiwanie miejsca na wypoczynek stało się moim głównym celem, ale jakoś z biegiem czasu coraz mniejszą miałam ochotę na samotny wyjazd. Myślę że dużą rolę odegrała w tym wszystkim pogoda, która w tym roku w Szkocji szczególnie nas rozpieściła. Z każdym gorącym dniem nabierałam przekonania że tak naprawdę to ja nie muszę "do słońca", bo miałam go pod dostatkiem nawet po przyjściu z pracy. Tutaj jak już grzeje to grzeje do dziewiątej wieczorem. Naprawdę. Zdałam sobie sprawę że jedynym tak naprawdę powodem dla którego potrzebowałam wakacji było zmęczenie. Nie miałam właściwie urlopu od roku. Nie liczę świąt bo święta to nie urlop, choć do pracy się nie chodzi. Wszystko mnie już denerwowało, zaczułam odczuwać marazm i nawet chyba lekką depresję. Chociaż po tym co przeżyłam w ciągu roku to słowo "depresja" nabrało dla mnie troszkę innego znaczenia... W każdym razie, po naciskach ze strony "derekcji" zostałam zmuszona do urlopu. No to wzięłam od razu całe trzy tygodnie, a co!
Na początku zastanawiałam się, co ja będę robić, łomatko tyle czasu wolnego, ja się na śmierć zanudzę. Ale jak przyszło co do czego to proszę, już drugi tydzień trzasnął a ja nie wiem w co ręce włożyć :-))) A tak naprawdę to ja nic nie robię bo nie muszę, z wyjątkiem karmienia kotów, ale z tym też jakoś sobie radzę jak wybywam z domu na dłuższe godziny. Synuś jeszcze w chałupie siedzi od czasu do czasu to koty z głodu nie popadały.
Sprzątam tylko to co niezbędne, rozumiecie, jak się wyleje to pościeram, czasami jak się przewróci to też podniosę, zmywarkę się czasami załaduje, śmieci wyniesie żeby nie waniało w domu... Obiadów nie gotuje, może raz na tydzień, jak mam ochotę. A jak mi się nie chce to mówię że nie chce mi się i dziecko idzie do sklepu i sobie kupuje gotowiznę. Też jeszcze z głodu nie padł. A mnie to tam wiele nie trzeba, kromka chleba z masłem i pomidorem albo dwa jajka gotowane... Kubeł kawy ze spienionym mlekiem to jak cały obiad przecież. A co parę dni Starający się stawia obiad w restauracji to śmierć z głodu mnie również nie grozi :-)
Tak więc, mój domowy urlop polega na nicnierobieniu, oddawaniu się przyjemnościom i generalnym czilałcie. I wiecie co? Odżywam! Jeszcze tydzień i będę jak nowo narodzona, chętna i gotowa do pracy, bom się już troszkę stęskniła. No i tak miało być!
Bo urop wcale nie musi polegac na wyjezdzaniu w cieple kraje, z tym nawet czasem wiecej stresu niz kiedy siedzi sie w chalupie. Wazne, ze nie podjelas w tym czasie remontu, generalnych porzadkow i wielkiego prania. Pelny luzik, prawie dorosle dziecko, ktore obedzie sie bez codziennych obiadkow i zagospodarowywaniu mu wolnego czasu. A jeszcze starajacy sie tuz obok, no zyc, nie umierac! :)))
OdpowiedzUsuńNigdy nie przypuszczalam ze bede mogla sie wyluzowac w chalupie. A jednak :-)
UsuńBardzo potrzebowałaś tego wypoczynku skoro taka była reakcja...
OdpowiedzUsuńCzasami trzeba wrzucić na luz oj trzeba :-)))
Bo najwazniejsze to dobrze sie czuc we wlasnym towarzystwie!
OdpowiedzUsuńGratuluje, bo to sztuka doprawdy polubic sie i cieszyc!
Milego odpoczywania!
Ach, jeszcze tylko tydzień... Trochę już tęsknie za pracą. Chyba naprawdę lenistwo mi służy
UsuńRadość z bycia. Jedzenie miłe towarzystwo bycie razem ze sobą i :)).
OdpowiedzUsuńJak to było by twierdzić? A - Amen! :)) Podobno słowo to oznacza: niech się stanie.:)
Radość z bycia - o to to!
UsuńIwonka, ja Cię proszę, napisz coś więcej o tym Starającym się. My, przebiegłe baby ocenimy i napiszemy, czy się nadaje. To wszystko z troski o Ciebie, żeby nie podzielił losu Eks i po drodze Ciebie nie skrzywdził ;) :))
OdpowiedzUsuńA pewnie coś tam wspomnę bo się sam upominał :-)
UsuńCiekawskie baby... ;-)