Znajduje się tutaj Centrum Sportów Śniegowych, czynne cały rok, po postu suchy stok narciarski. Reklamują się że jest to najdłuższy suchy stok w całej Europie, ja tam nie wiem, się nie znam, ale jak tak piszą to powtarzam. Wygląda mniej więcej tak:
Są dwa główne stoki i kilka "oślich łączek" o różnym stopniu trudności.
Wielką atrakcją jest tzw. Tubing. Szkoda że akurat nie był używany, ale wygląda tak jak poniżej, a jest to po prostu "zjazd na dupie", czyli w sporych dmuchanych kółkach takich jak ratunkowe:
A tutaj odbywają się specjalnie sterowane zjazdy w wielkich kołach dla malutkich dzieci. Dzieci tych może się zmieścić chyba z osiem w kole, widziałam kiedyś.
O, proszę tutaj widać dokładniej że ludzie jeżdżą na nartach. Kiedyś, jak byłam na samej górze stoku, widziałam jak kilku podrostków chciało przyszpanować jeden przed drugim i wjechali orczykiem z nartami na najwyższy stok. Zjechali na tyłkach, a jeden to się w ogóle nie odważył :-))
Tradycyjnie, dla wielbicieli przybytków:
Jak na warunki polowo-spartańsko-rekreacyjne to nie tak bardzo źle. Tylko trochę papieru na podłodze...
No a jak już weszliśmy na szlak do góry, to oczywiście moje oczy najpierw wypatrzyły to:
Tego kiedyś tu nie było, ja się tego bardzo boję, ja w życiu nie podejdę bliżej, wręczyłam więc komórkę młodemu i powiedziałam "Ić i cykaj"
Widzicie jakie ono ma rogi????
Zdumienie moje było ogromne. Jeszcze w zeszłym roku w tym miejscu były pola golfowe, równiusieńko przystrzyżona trawka, ludzie z wózkami ciągali te swoje kije... A dzisiaj pastwiska, poprzecinane ogrodzeniami. A na nich konie... Widać pozostałości pola golfowego.
Za to z drugiej strony, akurat tam gdzie my idziemy, zupełnie nie ogrodzone, biegające luzem DZIKIE BESTYJE... I to ile ich! Same byki! Oesu!!!
Wiałam pod górę przez te krzaczki aż by się za mną kurzyło gdyby miało co...
Widzicie? Wszędzie są!
Młody zaciągnął mnie "za karę że go wyrwałam sprzed komputra" dziką skarpą na górę. Zero ścieżki, same jagody, a potem paprocie i wrzosy. I bagnisko. I ja w tym wszystkim, zziajana ucieczką przed bestyjami... Wtedy pierwszy raz o mało nie umarłam. Dobrze że jagody były to zdążyłam się pokrzepić przed całkowitą utratą sił witalnych.
Mała panorama miasta. Dopiero teraz zauważyłam jak ciekawie wycięty jest ten lasek koło nieistniejących już pól golfowych.
Udało mi się uchwywić dwa czubki :-)))
Szkoda że zdjęcia takie sobie, akurat słońce świeciło z tej strony gdzie wznosi się pasmo.
I te wrzosowiska... Muszę przyznać że wrzosy to ja mam ładniejsze w ogrodzie, ale tych tutaj jest zdecydowanie więcej!
Na szczycie jednej w wyższych górek (Allremuir) znajduje się taka tablica, z opisem gdzie są jakie szczyty i jak wysokie. Wydaje mi się że wskazuje równiez Alpy, ale nie da się tego pokazać z tego kiepskiego ujęcia.
I oczywiście selfie :-)
Wracamy. Widzicie to???
Widzicie teraz?
I się cholera nie ruszy! I wtedy o mało nie umarłam drugi raz. Uwierzcie mi na słowo, moje serce zamarło, przestałam oddychać, schowałam się na ile mogłam za synusiem moim kochanym który mnie obronić chciał przed tym potworem jakby co i na paluszkach szybciutko przekradłam się obok tego lucyfera.
Koniki tuz przy płocie miały niezłe widowisko...
Zdążyłam jeszcze szybko cyknąć to zdjęcie pod słońce, zanim odaliłam się w zorganizowanym pośpiechu... Młody to sobie nawet toto po rogu pogłaskał, oesu!!!
Tych pod spodem też się boję,dobrze że chociaz one za płotem...
I tak udalim się nazad skąd przyszlim... Udało nam się nie stracić cennego życia na polu minowym. Ale co tam, jak folklor to folklor, co nie?
A potem pojechaliśmy sobie do MacDonalda na szejka, ale okazało się że maszyna do szejków się zepsuła... I cała wycieczka na nic...
Oczywiście żartuję, fajnie było! Tylko te bestyje... W sumie to nie wiem co lepsze, byki czy łowce...
Nooo, trza bardzo uwazac! Ojciec moj osobisty szedl onegdaj obok pastwiska. Lezaly sobie na nim holenderki i zuly, jak to one. Naraz jedna sie zerwala na nogi i z lancucha i pogalopowala w strone taty. On nie z tych strachliwych, wiec nie uciekal i to byl jego blad, wiel-blad! Wyladowal w szpitalu z polamanymi zebrami, bo krowsko dostalo hyzia i go poturbowalo. Za toreadora robil. :)))
OdpowiedzUsuńNo to sobie wyobraź te łone z tymi wielkimi rogami! I na pewno to były byki, same byki, bo cyców nie miały tylko takie coś im spode brzuszyska wisiało... Ja to mam uraz z "Jak rozpętałem II wojnę światową", ale tak sobie na trzeźwo pomyślałam, kastrowane one muszą być bo nakiego narowistego to na pewno nikt do ludzi by nie wpuścił. Niemniej jednak, boję się na to patrzec a co dopiero przechodzić koło.
UsuńE tam, rogi duze, to rozki...
OdpowiedzUsuńTutaj olbrzymie rogi maja longhorn cows - jak te steki:)
Pozdrowka!
Wyguglałam sobie - wow, rzeczywiście, na takiego rożka to ja bym sie nie chciała nadziać :-) Ale te Twoje to przynajmniej nie obrośnięte jakimiś kudłami, niemniej jednak, krowom mówimy TAK tylko na talerzu :-)
UsuńFajna wycieczka, ale masz kondycję by tak biegać po górach, a góry piękne ;-)))
OdpowiedzUsuńTeż bym się bała tych byczków, a wiadomo co takiemu w głowie...
One i konie są jak na mnie za duże, stanowczo za duże :-)))
Dlatego wolę koty :-)))
Krysiu, ja to się nawet niektórych kotów boję...
UsuńCzego tu się bać ? ;)) Ja jestem po technikum hodowlanym i miałam praktyki z wszystkimi zwierzakami to mnie takie widoki nie straszne ;)
OdpowiedzUsuńAle wycieczka fajowa :D