wtorek, 3 stycznia 2012

Znowu wieje.

A ja się dzisiaj naprawdę bałam. Straszliwa wichura była rano, takiej nigdy nie widziałam. Wiem, wiem, halny też  wieje ale dla mnie to było straszne. Wywozili dziś śmieci więc kosze walały się po całej ulicy, obijały o samochody które niektórzy leniwi zapomnieli schować do garażu albo przynajmniej wwieźć na podwórko. Nasz kosz długo się dzielnie trzymał, blokowany za kółko krawężnikiem, ale w końcu i on poległ i od chwili kiedy mąż wyszedł po niego z domu do chwili kiedy zjawił się przed bramą, kosz znalazł się na końcu ulicy, na rondzie, jakieś 70 metrów dalej. Zatrzymał się na górze innych koszy.
Nasze jedyne drzewo a raczej krzew który z dwóch pni zrobił sobie jedną koronę, wygląda teraz jakby było podwójne, to znaczy straciło cały charakter i teraz bedziemy musieli je przyciąć. Kot wystraszony, ale na podwórko wyjść przecież musi, sam się nie odważy więc stoi przed drzwiami i miauczy żeby mu otworzyć. Otwierasz drzwi, a on stoi i się zastanawia, iść czy nie iść. Natura zwycięża i wychodzi. Biegnie do najbliższych krzaków i tam znika. Za minutę słychać tupot na podwórku, klapka strzela z wielkim hukiem, a kot wpada do domu galopem i pędzi po schodach na górę, w najdalszy kąt. I tak siedem razy.
Jutro wracam do pracy ble....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz