poniedziałek, 9 stycznia 2012

Bilans

Ja to zawsze się wstrzelę wtedy gdy już nie trzeba. Ale wiele się wydarzyło ostatnio, choć wyniku stagnacji poświątecznej nie było chęci na przemyślenia. Dziś z ręką na sercu mogę powiedzieć że nadal nie wiem czy miniony rok był zły czy dobry.  Dlaczego zły? Nie byliśmy na wakacjach, córka skończyła 18 lat i były z tego powodu pewne problemy, musieliśmy wydać kupę kasy na bardzo ważną rzecz, i wydaliśmy dużo na inne rzeczy bo chcieliśmy, tak że przez cały rok bilans finansowy był tragiczny. Choroba męża, mój helicobakter, dwa mandaty za parkowanie i 180 funtów w plecy przez własną głupotę za odholowanie samochodu na parking urzędowy z powodu niewłaściwego parkowania - wisienka na torcie, tuż przed świętami. W dodatku moje urodziny.
Ale - córka znalazła inne towarzystwo, wyciszyła się i znacząco poprawiła, odbiliśmy się finansowo od dna pod koniec roku, mąż szybko doszedł do siebie, a ja to nie wiem, ale prawdopodobnie bakteria zniszczona. Syn doskonale zdał swoje pierwsze egzaminy, bardzo ważna i trudna sprawa załatwiona szybko i pozytywnie. Wisienka na torcie przetrawiona, przeżyłam jakoś ale "przeżyłam" to bardzo. Wyobrażacie to sobie, kończycie pracę ze śpiewem na ustach, lecicie jak na skrzydłach bo to ostatni dzień przed urlopem, zaraz będziecie odbierać wyczekiwaną paczkę od mamy, a tu... samochodu nie ma. Wiadomo że nie ukradli, tu nie Polska, po prostu kretynka nie zaznaczyła alarmu w telefonie żeby przeparkować samochód na czas, więc przyjechali i zabrali. Dobrze że Stefka była jeszcze w pracy to mi pomogła, znalazła mi wszystkie namiary, gdzie i do kogo mam zadzwonić i jak ten samochód i skąd odebrać. Bo ja nie byłam w stanie przeliterować nazwy ulicy z nerwów. Dostała za to czekoladki. A ja nie mogłam już ani jeść, ani pić ani z nikim rozmawiać do końca dnia. Nigdy niczego tak źle nie przeżyłam. A wydawałoby się, taka pierdoła.
Tak właśnie, z dupereli składa się mój bilans starego roku i choć ogólnie był to chyba naprawdę dobry okres, życzyliśmy sobie z mężem więcej spokoju w Nowym Roku.
A tu nagle, bu sru, harat, łup, budzimy się 3 stycznia we wtorek, jako że dzień ustawowo wolny to dłużej oczywiście w łóżku, budzimy się a raczej łomot wyrywa nas ze snu - to z dachu spadają dachówki. Na szczęście nie na samochód, tylko z drugiej strony, bo chociaż oba samochody odstawione od domu to kawałem gruzu mogły spokojnie oberwać. Bilans wichury - 6 gąsiorów roztrzaskanych, 1 cudownie ocalał, chyba spadł na drzewko co go zamortyzowało, kilka dachówek, wygięta blacha przy kominie. Całość kosztować będzie trochę kasy, więc niestety nie będę mogła sobie pozwolić na wyjazd na komunię siostrzeńca do Polski. Prezent mu dam, oczywiście, ale na bilety lotnicze już mnie nie stać. Tym bardziej że z powodu durnego Euro 2012 linie lotnicze podciągnęły ceny na maj-czerwiec.
Zapomniałam do bilansu dodać że zrzuciłam co najmniej dwa rozmiary i czuję się świetnie, więc to chyba naprawdę był dobry rok :-)
I... uwaga uwaga! Zabukowaliśmy sobie już wakacje na Gran Canarii. A co!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz