środa, 23 grudnia 2020

Pachnie świętami

W końcu u mnie pachnie świętami. Sernik na migdałowo, pierogi na grzybowo, barszcz jakoś tam, a makowiec nie wiadomo jak. 

Dzisiejszy dzień stał pod znakiem pieczenia. Czułam się jak w jakimś masterszefie, wszystko musiało być dokładnie skalkulowane, Alexa miała nastawione z osiem różnych przuypominaczy czasowych, a kuchnia momentami przypominała pobojowisko. Na pierwszy ogień rano poszedł chleb. Mój ulubiony na zakwasie, który nastawiłam wczoraj wieczorem, a dzisiaj trzeba było go najpierw zagnieść, potem odstawić na cztery godziny, potem uformować w bochenki, poczekać następne trzy godziny i upiec w naparowanym piekarniku. 

W czasie kiedy chleb sobie wyrastał, nastawiłam w maszynie do chleba ciasto na makowiec. Mam taką maszynę, która nie dość że mi miesza doskonale wszelkiego rodzaju ciasta, to jeszcze przyjmuje z powodzeniem świeże drożdże, a tylko takimi ostatnio dysponuję. W czasie, gdy ciasto w maszynie się mieszało, mikser zagniatał mi ciasto na pierogi. Miałam dwie i pół godziny na pierogi i uszka. Wystarczyło, bo farsz przygotowałam sobie dzień wcześniej. 

Zdążyłam skończyć pierogi kiedy skończyło się przygotowywanie ciasta na makowiec. Teraz musiałam to rozwałkować, ponakładać mak, pozawijać i zostawić na pół godziny do ponownego wyrastania. Nie do końca dobrze pozawijałam, więc wyszło co wyszło, ale i tak jestem zachwycona. 

W czasie, kiedy makowiec mi wyrastał, rozpoczęłam wykańczanie sernika, który upiekłam dzień wcześniej. Posmarowałam cieniutko własnoręcznie zrobionym dżemem wieloowocowym według przepisu, rozwałkowałam gotowy marcepan na placek, wykroiłam z niego kółko wielkości sernika i położyłam na sernik. Oczywiście nie idealnie, ale i tak jestem zachwycona. W międzyczasie włączyłam piekarnik, żeby włozyć do niego makowiec, gdy skończy wyrastać. W czasie gdy piekarnik się grzał a makowiec kończył wyrastanie, montowałam kulki i inne przybrania z marcepanu i instalowałam je na serniku. 



Potem przyszedł czas na włożenie makowca do piekarnika, a w czasie pieczenia osobiście zajęłam się sprzątaniem bałaganu, który po sobie zostawiłam. Gdy makowiec się już upiekł, rozpoczęło się gotowanie uszek i pierogów. Nie trwało to długo, bo gotowałam na dwa garnki. 




Potem oczywiście trzeba było po sobie posprzątać. W międzyczasie przylazł Chłop i marudził, że głodny, więc powiedziałam mu żeby mi nie zawracał głowy tylko przygotował coś na szybko bo nie mam czasu. Po szybkim lanczu przyszedł czas na pieczenie chleba. Kiedy chleb się piekł, zaczęłam obierać warzywa na barszcz. Wyjęłam chleb, włożyłam warzywa i co tam się wkłada do garnka, żeby wyszedł barszcz, po czym ponownie posprzątałam po sobie. 

I tak mi zleciał dzień, chyba że coś pominęłam. A gwiazda makowcowa wygląda ostatecznie tak, nie do końca jak powinna być, ale i tak jestem zachwycona :-)







3 komentarze:

  1. Ojesu!!! Ale piekne to wszystko i jak nie idealne, jak idealne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale niesamowita jestes - wszystko cudne!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. To jest po prostu cudo! Działasz jak zaprogramowana własnoręcznie maszyna, wszystko jest piękne i udane i po prostu widać jakie pyszne. A ty o tym tak o, zwyczajnie. Podziwiam.Gratuluję. Jeszcze parę razy tu przyjdę żeby obejrzeć i przeczytać. Chcieć to móc. Ale jednak nie zawsze i nie u każdego to działa. Ciebie podziwiam.

    OdpowiedzUsuń