niedziela, 27 grudnia 2020

Jak zerwałam z tradycją.

Wstałam dziś rano o wpół do dziesiątej czując się jak nowo narodzona. W szlafroku zrobiłam sobie półgodzinną sesję jogi i zrobiło mi się  jeszcze lżej na duszy i ciele, w dodatku zdecydowanie urosłam. Te kilka dni nicnierobienia dały mi w kość, nie lubię nic nie robić przez tak długi czas, jeden dzień czasami sobie funduję, ale więcej to już rozpusta nie do zniesienia. 

Wczoraj zerwałam z tradycją, mam nadzieję, że tylko ten jeden raz. Tradycję bowiem taką wprowadziłam, że w swoje urodziny nic nie robię. Zupełnie nic, chcę być po prostu obsługiwana i zazwyczaj działa. Ale wczoraj jakoś nie czułam potrzeby. Może dlatego, że byliśmy tylko we dwoje? Więc jak to wyglądało wczoraj?

Rankiem czyli całkiem po dziewiątej zostały mi przyniesione prezenty do łóżka, więc je rozpakowałam, potem wypiłam kawę również do łóżka przyniesioną, potem się samodzielnie ubralam i tak jakoś zrobiło się południe, więc trzeba było coś zjeść. W międzyczasie odbierałam telefony i i różne skajpy od rodziny i znajomych, którzy nie tylko chcieli mi złożyć życzenia urodzinowe, ale normalnie o zgrozo pogadać!  

Na obiad czyli luncz był barszcz z wigilii z uszkami na przystawkę, a na drugie danie wigilijne pierogi. Chłop podgrzewał i podsmażał, a ja... no właśnie, chciałam napisać że postawiłam talerze ze sztućcami na stole, ale one chyba tam już były. Zapiliśmy to wszystko lampką czerwonego Chiraz i powiem, że jednak wolę Merlot. Na deser Chłop odkroił po kawałku sernika i makowca, do czerwonego wina w sam raz. Potem pograliśmy trochę w Trivial Pursuit wersja dla dzieci, żeby podbudować trochę nasze poczucie wartości. Pytania dla dorosłych bowiem nie mieściły się w kanonie naszych poobiednich możliwości. Jak już nam się znudziło to zasiedliśmy przed telewizorem. Obejrzeliśmy Mulan i kilka ostatnich części Star Trek Discovery, w międzyczasie konsumując obiad czyli kolację, składającą się z wczorajszej pieczeni z pięciu ptaków i właściwie wszystkiego ze świątecznego obiadu, czyli, ziemniaczki, marchewki, brukselki, żurawiny, wszystko polane sosikiem i zapite resztą wina. A na deser oczywiście sernik z makowcem, z tym że deser został podany po około dwóch godzinach bo nic nam się więcej nie chciało w brzuchach zmieścić po obiedzie. Oglądaliśmy ten telewizor do samej północy, okraszając obrazki na ekranie szklaneczkami Jacka Danielsa z Colą Zero. 

Tak piszę i piszę i napisałam, że  zerwałam tradycję nicnierobienia, a z tego co napisałam powyżej wynika, że nie zrobiłam nic. A jednak zrobiłam. Sobie drinka :-)

Pozdrawiam do jutra. 

6 komentarzy:

  1. Sto lat... Sto lat..! Wszystkiego dobrego z okazji osiemnastki:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Boszszsz... Iwona, Ty sie chyba przepracowalas!!! A to gadanie przez telefony i skajpy? Przeciez to wyczerpujace zajecie. A to, ze sie SAMODZIELNIE ubralas? To meczy prawie jak bieg maratonski. Podziwiam, tyle wysilku w dzien wlasnych urodzin...
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  3. Podpinam się pod Panterę z komentarzem. Narobiłaś się, a miałaś nic nie robić... 😃

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tak pomyslalam, ze raz w roku to cos jednak trzeba zrobic...
      ;-)

      Usuń