No i - zaczęłam święta. Znaczy, choinkę i takie tam postawiliśmy już dwa tygodnie temu, ale tak naprawdę to święta się zaczynają, kiedy zaczyna się gotowanie. Gotowanie jakieś jeszcze sobie poczeka, ale dzisiaj popełniłam coś, czego nie popełniłam jeszcze nigdy w życiu. Otóż w planach mam upieczenie sernika, do którego bazy będę potrzebować ciasteczek Amaretti. Schodziłam wszystkie większe sklepy w okolicy, ale ani Amaretti ani nic, co koło nich stało, niestety nie dało się uświadczyć. Postanowiłam wię, że upiekę sama. I oto efekt:
W piekarniku:
Po wyjęciu z piekarnika:
I na talerzu ...
Muszę powiedzieć, że wyglądają, pachną i smakują wybornie. Szkoda je będzie pokruszyć do sernika :-)
Ales Ty pracowita. Ja pieklam ciastka miesiac temu, ale nawet okruszek nie zostal, a nowych nie chce mi sie piec, upieke za to makowiec. Dla nas dwojga nie bede miala duzo do roboty.
OdpowiedzUsuńJa nie lubie ciastek, dlatego nie pieke. Chlop lubi ale musi sobie kupowac :-)
UsuńPodziwiam, bo ja nie piekę nic...
OdpowiedzUsuńJa lubie, tez bym nie chciala ale sie nie moge powstrzymac :-)
UsuńPiekne Amaretti u nas sa dostepne we wloskich sklepach, ale cos mi mowi, ze Twoje smaczniejsze.
OdpowiedzUsuńTak sie rozpisalas, ze nie wyrabiam na zakretach:)
Smaczne sa, to prawda, dzieki :-) W Edynburgu sa tez jakies wloskie sklepy ale nie chce mi sie do miasta jechac, w korkach stac, za parking placic, i te tlumy.
UsuńPiekne amaretki! U mnie w sklepach tez nie ma :( a to sa jedne z niewielu slodyczy, ktore moge jesc...
OdpowiedzUsuńPodziwiam i pozdrawiam :)
Ja uwielbiam zapach migdalow. I kokosow. I bezy :-)
Usuń