wtorek, 3 kwietnia 2018

Było se i se minęło.

Czy ja powiedziałam ostatnio, że łazienkę w pół godzinki machnę? O, ja naiwna! Po umyciu ścian poszłąm owszem, wystosować sernik, bo co człowiek tak będzie siedział bezczynnie. Zabrakło mi jednak śmietany, a każdy znany mi puszysty sernik (a taki chciałam) niestety zawiera. No ale nie chciało mi się do sklepu po śmietanę lecieć, więc wyszukałam taki z rosą. Najpierw poczytałam, potem skonstruowałam, takie coś:


Sernik miał na górze piankę bezową, ale nie miała wyschnąć jak beza tylko pozostać piankowa i miękka. I taka pozostała, a z czego jestem dumna. 


A najbardziej dumna jestem z rosy, bo podobno w piekarnikach z nawiewem nie wychodzi, a mnie wyszła i to jeszcze jaka!


A potem musiałam wysprzątać kuchnię, bo mnie przy tym pieczeniu się, jak zwykle, trochę narozrabiało. No i przyszedł czas na malowanie kibelka. Oczywiście zapomniałam już jak to jest i się trochę przeliczyłam. Zanim ponaklejałam te taśmy ochronne, zanim pozabezpieczałam całość przed wypaćkaniem, to trochę czasu minęło. Faktycznie, same ściany to szybciutko, ale całe to przygotowywanie to myślałam że mnie szlag weźmie. No ale w końcu jakoś pomalowałam, to trzeba było sprzęt doczyścić, żeby był gotowy na następną warstwę, bo przemalowywałam z ciemnego na jaśniejszy więc na jednej warstwie się nie skończyło. Ani nawet na dwóch. W sobotę bowiem dopiero musiałam dokończyć malowanie, jako że ta cholerna zielona farba przebijała przez dwie warstwy nawet. Nie mocno co prawda, Chłop nawet nie widział, ale ja widziałam i mnie bardzo w oczy kłuło. A potem pomalowaliśmy jajka, miało być jedenaście, ale wyszło osiem bo trzy stłukłam. Chłop je zabarwił i tak, pędzelkiem :-)
Machnęłam jeszcze w sobotę sałatkę i ćwikłę, a pod wieczór jeszcze żurek. A w niedzielę, jak zapowiadałam, pobudziliśmy się wcześniej, ale po co człowiek będzie wstawał, do czego? Koty się nakarmiło i z powrotem do wyra. I tak zleciało do dwunastej dwadzieścia. Po czym uznaliśmy że zgłodnielim i przekąszać trzeba. No to szybko usmażyłam święconkę, podgrzałam żurek, Chłop nakrył do stołu i tak sobie zasiedliśmy w spokoju, pijąc po drodze pyszną kawkę. A potem spędziliśmy cały dzień na kanapie jak jakie lwy, przekładając tylko części ciała z jednej strony na drugą, nadrabiając zaległości w oglądaniu telewizji, bo ten telewizor tylko wisi na ścianie i kurz zbiera. Obejrzeliśmy więc "Charlie and the chocolate factory" starą wersję z 1971, potem jakiś tam odcinek "Carry on" (brytyjski sitcom komediowy z lat sześćdziesiątych), przy któym się uśmiałam po same pachy, potem "Ice Age", potem nową wwersję "Charlie and the chocolate factory", a potem jeszcze coś i tak nam zleciał dzień. 
W poniedziałek Chłop poszedł do pracy, bo tutaj to nie jest już święto, a ja zostałam sama w domu, więc łaziłam tak z kąta w kąt, starając się coś tam posprzątać, coś tam poukładać, pobawić się z kotami, wyjść nawet nie było jak bo zimno, mroźno i wiało okrutnie sypiąc śniegiem co chwila. A wieczorem poszliśmy sobie do kina na komedię "Blockers", po polsku to chyba "Strażnicy cnoty" i dokładnie o tym ten film jest. Durna ta amerykańska komedia jak większość, ale bawiłam się świetnie i wyrechtałam się za wszystkie czasy. Szok przyszedł na koniec, jak trzeba było wyjść z kina. I żeby wytłumaczyć o co chodzi, muszę zdradzić trochę fabuły. Otóż film jest o grupie nastolatków kończących szkołę i wybierających się na prom (amerykański bal maturalny), który dla wszystkich ma być najwspanialszym i niezapmnianym do końca życia doświadczeniem. Trzy przyjaciółki zawiązują pakt, w którym zapowiadają utratę dziewictwa w tę noc. Przypadkowo (lub nie) dowiadują się o tym ich rodzice, którzy są również kimś w rodzaju przyjaciół. I zaczyna się pościg z czasem i z nic nie przeczuwającymi nastolatkami, aby ich powstrzymać przed spełnieniem zamiaru. Dorośli wkraczają w świat młodzieży, który dla nich jest czymś magicznym i niestety, nie za bardzo zrozumiałym, a młodzież ma jedną i nieodwołalną zasadę na tę noc: zero dorosłych. 
Jak już powiedziałam, bawiłam się świetnie, podobnie jak cała widownia, która chichotała  uroczo na widok majtek. Ale kiedy przyszło wyjść z sali, poczuliśmy się jak ci rodzice z filmu, którzy mieli zakaz wstępu na imprezę. Głupio i staro. Najstarszy szacowany przez nas wiek wszystkich (!) widzów to 25 lat. I tylko my, jak te stare dziady. Hi hi hi!

16 komentarzy:

  1. No nie, Iwona! Amerykanskie komedie? No wez!
    Za to sernik bardzo mi sie podoba, ta rosa wyglada jak prawdziwa rosa. Skad ona wylazi? Z sernika czy spryskujesz ciasto jak juz sie upiecze? :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wylazi z tej pianki jakos, nie od razu po upieczeniu, tylko jak zaczyna stygnac. Myslalam ze wezmie i zastygnie, ale nie, ona taka mokra tam siedzi do dzisiaj (bo sernik jeszcze nie do konca zjedzony)

      Usuń
    2. Po naszych sernikach nawet wspomnienie nie zostalo.

      Usuń
  2. Sernik - cudności! Obśliniłam się jak pies Pawłowa:-))
    Ależ masz tej energii! Tyle czynności w tak krótkim czasie. Masz gdzieś tam zamontowany jakiś motorek, czy cóś?:-)))
    Marytka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Energii to mi wystarcza na jeden dzien, potem musze trzy dni odpoczywac :-)

      Usuń
  3. Też piekłam na święta taki sernik i też wyszła mi rosa :)
    Kiedy piekłam go po raz pierwszy, zszokowałam się, że on jest taki płynny. Do kilograma sera i innych składników, wlewa się oprócz połowy szklanki oleju (podejrzewam, że z tego tworzy się rosa czyli z sernika oddziela się olej ;) ) aż dwie szklanki mleka!
    Sernik płynie. Nie do uwierzenia, że może upiec się na "ciało stałe" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wlasnei, bardzo rzadki jest, w sumie to nie lubie takich bo mi sie zawsze wydaje ze sie gdzies tam rozplyne. A tu prosze, wyszedl i to bardzo dobry nawet :-)

      Usuń
  4. W święta najpiękniejsza jest możliwość wyspania się i opierdzielania do wypęku.

    OdpowiedzUsuń
  5. Sernik pierwsza klasa! Szacun:D
    pozdrawiam serdecznie z nad filiżanki kawy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O dwudziestej czydziesci piec Ty jeszcze kawe pijesz??
      ;-)

      Usuń
  6. O matko, filmy ogladasz, zurki zjadasz, do kina latasz...
    Kobieto ja przed slubem w weekendy to tylko sufit widzialam, a jak bylismy glodni to w kuchni byl swiezy chleb i maczanka z oliwki.
    Tak przezylam kilka ladnych miesiecy i zyje;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A sernik z rosa to prawdopodobnie powstal z nieudanej meringue, bo jak sie nieprawidlowo suszy piane z bialek w piekarniku to zawsze wychodzi rosa;))
      Komus sie pewnie meringue nie udala, wpadl na genialny pomysl nazwal to rosa i teraz jest wielkie hallo "sernik z rosa":)))

      Usuń
    2. No wlasnie nie wiem, bo mi zawsze meringue wychodzi (po polsku beza, mniam mniam), bez sernika to pewnie bym nie zjadla i wywalilabym dio smietnika takie zepsute :-))
      A Ty myslisz ze do tej dwunastej dwadziescia to co ja ogladalam? ;-))))

      Usuń
    3. No dobrze, ze sie poprawilas:))
      Mnie tez beza wychodzi, ale jak by nie wyszla to zawsze pokryje sie rosa:))

      Usuń
  7. Bardzo miło czytać, że tak miło się chilloutowaliście w te święta. :)
    Też chętnie bym poszła do kina, ale jakoś to nie wychodzi. Może jak znów będę w Polsce.
    Sernik - marzenie, nie dziwię się, że jesteś dumna!
    Uściski już poświąteczne. :)

    OdpowiedzUsuń