Chciałoby się powiedzieć jak w tytule. Wpadłam w taki wir myślowy że naprawdę nie wiem co robić a muszę coś zrobić bo dłużej nie wytrzymam tak jak teraz. Chciałabym, naprawdę chciałabym mieć na wszystko wywalone, żyć sobie własnym życiem nie troszcząc się o nikogo i o nic. Naprawdę uwierzyć że co będzie to będzie, niech się dzieje wola nieba bla bla bla... A tak to tylko udaję. Uzależniłam się od własnych decyzji, a jednocześnie straszliwie się ich boję. Wymyślam więc w zastępstwie różne projekty, wyzwania, przygody. Co gorsze, zaczyna mi się wydawać że to wszystko to tylko próba ukarania siebie samej za to że zdarzyło mi sie mieć marzenia które nie mogą zostać spełnione. Więc wyszukuję zastępstwo, na zasadzie "na złość babci nie zjem kolacji".
I wiecie co, tak spacerując po tych górach w niedzielę nabrałam przekonania że moje życie tak naprawdę nie jest nic warte, że tak naprawdę to nikogo nie obchodzi co ja robię, gdzie ja jestem, co czuję, jak żyję. Że tak naprawdę to jestem tylko tyle warta na ile się oceniam sama w swoich oczach. Że w razie potrzeby jedyną osobą na którą mogę liczyć jestem ja!
Ta myśl napełniła mnie tak niewyobrażalnie wielkim smutkiem że jest on niemożliwy do usunięcia na tę chwilę. Ten smutek we mnie rośnie, zagłębia się pogrubia, a co gorsze nie jest on w ogóle podobny do uczucia na przykład złości, gdzie czuje się pęczniejący balon który zaraz pęknie i rzeczywiście pęka, wywalając złość gdzieś w powietrze. Smutek przenika na wskroś i do samego wnętrza, każda komórka mojego jestestwa jest nim wypełniona bez możliwości wydostania się na zewnątrz. Straszne jest to że smutkiem tym zarazić mogę otoczenie, więc izoluję się od wszystkiego jak tylko się da. Nawet w pracy siedzę za biurkiem, nie wstaję, częstotliwośc picia herbaty zmalała o 70 procent, jeżeli cokolwiek robię to tylko dlatego że muszę. Gdyby jeszcze smutek zechciał pożreć mi część ciała to byłoby fajnie, ale niestety, muszę się bujać ze zwisającym brzuchem i oponką na plecach. On pożera za to moją duszę, nie myślę, nie czuję, nie odbieram bodźców. Zapuchnięte, czerwone oczy nie produkują łez. Ja doskonale zdaję sobie sprawę z przyczyny mojego samopoczucia. Coś muszę zrobić, chociaż wcale nie chcę. Nie chcę bo się boję. Boje się że strace ten promyk nadziei, że spale za soba mosty które z takim trudem budowałam. Nie chcę ale muszę, o boszszsz, a może jest jakieś inne wyjście??
To sa oczywiste symptomy depresji, niedlugo przestaniesz wychodzic z domu. Powinnas niezwlocznie udac sie do dochtora i wziac jakis lekki antydepresant.
OdpowiedzUsuńJak cos, to jestem i mozesz mi sie w rekaw wysmarkac, jesli poczujesz taka potrzebe. Iwona, znam to wszystko, przerobilam niejednokrotnie, biore piguly i jakos sie kulam przez zycie, choc jesien to akurat wyjatkowo niesprzyjajaca pora. Moglabym sie podpisac pod Twoim postem.
Trzymaj sie! Tulam... ♥
Dzieki Aniu. Nie bardzo jestem w stanie mowic o swoich problemach. Nawet na terapii ukrywalam prawde. Ktos mi kiedys powiedzial - przestan, niszczysz taka piekna kobiete. A moze to jest wlasnie to czego ja chce???
UsuńAlez Ty sie nie musisz troszczyc o nikogo.
OdpowiedzUsuńNajwazniejsza jestes TY! I wszystko zmienic mozesz TY!
Kazda decyzja podjeta jest to dobra decyzja!
Tego sie trzymam, zyje swoim zyciem. I jest mi dobrze!
Z levelem lodowym i czekoladpwym na brzuchu.
Trzymaj sie!
JA to wszystko wiem. Najgorsze ze o siebie tez mi sie nie chce troszczyc. Bo i po co.
Usuń...miałem tak samo, myślałem tak samo i karciłem siebie za każde zdanie czy zrobienie czegoś. Udało mi się wyjść z tego bagna, ale trzeba uwierzyć w siebie i zawsze mówić sobie, że to co robię robię dla siebie. Nie ma co liczyć, że ktoś inny nas za to pochwali i pogłaszcze po główce bo tak na prawdę to zawsze możemy liczyć tylko na siebie a jedyne oparcie to rodzice lub znajomi (chociaż i tutaj różnie bywało). Pamiętaj to jest Twoje życie i liczysz się tylko Ty, nie ma co rozpamiętywać tego co było, tylko cieszyć się swoim życiem. Pantera służy Ci rękawem do smarkaczy :)) u mnie masz całą bluzę w rozmiarze 3xl, he he he...
OdpowiedzUsuńDzieki, pewnie zasmarkalabym Ci cala w przyplywie :-) Zawsze uwazalam sie za silna osobe, chyba mam juz po prostu tego dosc. Mnie tez sie udalo wyjsc z bagna raz, ale teraz wpadam jeszcze glebiej. Niewolnica wlasnych emocji... Lepiej ich w ogole nie miec.
UsuńA gdy rozszarpując samą siebie zachorujesz wreszcie na raka, czy będziesz zadowolona?
OdpowiedzUsuńCzy wtedy położysz się i postanowisz umrzeć cierpiąc oczywiście, szukając w śmierci wyzwolenia i od czego? Od życia?
Czy od tego że masz niespełnione marzenia lub pragnienia?
Patrz w swojej oczy i mów "KOCHAM I AKCEPTUJĘ SIEBIE TAKĄ JAKA JESTEM"
To słowa kobiety która wyszła ze złośliwego raka bez operacji ale ona była gwałcona w dzieciństwie wiele, wiele razy. Umiała wybaczyć, zmienić sposób myślenie pilnując siebie na każdym kroku, swoich myśli własnych pilnując.
Gdy stanie na przeciw Ciebie ciężka choroba nagle zapragniesz żyć i czuć przepływ życia wtedy jednak może być za późno. Jak zwykle wybór należy do Ciebie i masz tylko siebie JAK KAŻDY człowiek.
Czy Iwonko mężczyzna w życiu jest najważniejszy dla kobiety bez niego kobieta nie istnieje? Ha, nie ma prawa istnieć.
Być samemu w pojedynkę - zrozumiałe, ale często być samemu we dwoję? bardzo ciężko.
OdpowiedzUsuńSą wzloty i upadki, życzę Ci tych wzlotów jak najwyżej.
Pozdrawiam Ania