czwartek, 30 marca 2017

No i już

Wczoraj był dzień Zero. W poprzedni wieczór wynieśliśmy wszystkie porozkręcane meble i łóżka, które miały być zabrane przez specjalne służby w środę z samego rana. Zajęło nam to z godzinę, ale i tak był już późny wieczór jak skończyliśmy. Biedne koty, zupełnie zdekoncentrowane, zostały na noc same w na wpół opustoszałym domu. Nie wiedziały nieboraczki, że to była ich ostatnia noc w miejscu, w którym spędzily całe swoje życia.
W środę pojechaliśmy po vana, na szczęście Chłop zamówił takiego z windą, bo nie wiem jak oni by poradzili sobie z meblami. No ale jakoś sobie poradzili, załadowaliśmy vana na dwa razy, po czym chłopaki pojechały go rozładować, a ja zostałam w celu wywiezienia śmieci na wysypisko. Załadowałam cały samochód różnych rzeczy do wywalenia, czego tam nie było, kołdry, poduszki, pościele, stare ręczniki, garnki, szklanki, deski i wszystko to, czego nie chcieliśmy my ani dzieci. A przecież już i tak wyrzuciliśmy z pół chałupy. Człowiek tak gromadzi, gromadzi, a potem musi to wszystko usuwać. Myślę, że łatwiej jest, gdy człowiek się przeprowadza tak po prostu z domu do domu, zabierasz wszystko, wywalasz to co zużyte lub popsute i już. A w naszym przypadku następuje połączenie dwóch gospodarstw domowych, więc już na wstępie trzeba było zadecydować co zostawiamy a co nie. W każdym razie, uwijałam się na tym wysypisku jak w ukropie, bo normalnie to się zawozi jeden lub najwyżej kilka rodzajów śmieci, jak deski i metal, karton i ogólne nie do recyklingu. A tym razem to miałam wszystkiego, dosłownie wszystkiego po trochu, więc ganiałam pomiędzy dwudziestoma kontenerami. A potem zawieźliśmy vana z powrotem i powróciliśmy posprzątać dom. Chłop odkurzał, Synuś mopował mopem parowym, a ja zajmowałam się konserwacją nawierzchni, czyli przecieraniem parapetów, urządzeń łazienkowych i kuchni. Wiadomo, że w kuchni było najwięcej syfu, bo ostatnio nikt już o nic nie dbał. Nie robiłam jakichś nie wiadomo jakich generalnych porządków, w sumie to nie musiałam nic robić, sprzedaje się dom a nie czystość. Ale jakoś nie mam sumienia zostawić brudu po sobie. Koty zostały zamknięte w pokoju na czas odkurzania, bo jakby zwiały to nie wiadomo kiedy by przylazły z powrotem. Z Miguśką była niezła zabawa, bo ta zołza wiła się jak piskorz i uciekała parę razy, zamin ją zamknęliśmy. A kiedy każdy szorował już dziobem po podłodze ze zmęczenia i głodu, uznaliśmy że koniec pracy. Wtedy zapakowaliśy koty do kontenerków i pojechaliśmy. Tiguś dał się zapakować normalnie, Migusia... jak wyżej.
W nowym domu, wydawało się że koty już jako tako znają teren. Wiedziały gdzie się schować, gdzie jeść, gdzie pić, a gdzie qpa. Myślę, że to był dobry pomysł z przywiezieniem ich tutaj parę tygodni wcześniej. Niemniej jednak chodziły niespokojne, chowały się co chwilę, ale za jakiś czas wychodziły na zwiedzanie. Być może pomaga trochę Feliway, który włączyłam już dwa dni wcześniej. Bardzo mało zjadły, ale zostawiliśmy jedzenie na noc, żeby sobie zjadły jak będzie mniej emocji. Pod koniec wieczoru Migusia już leżała na łóżku w pokoju gościnnym, a Tiguś nie mógł sobie znaleźć miejsca, ciągle chodził za nami. Robił też coś, czego nigdy w życiu nie robił w starym domu - wylegiwał się na podłodze. Przyczyna jest prosta - w tamtym domu nie było dywanów, a tutaj poza łazienką i kuchnią wszędzie są wykładziny, Tiguś je bardzo lubi.
Próbowałam zrobić zdjęcia, ale ciężko się robi, jak one cały czas w ruchu. Kilka jednak zamieszczam.

Tiguś zwiedzający swoje stare kocie drzewo


Tiguś spoglądający przez okno


Tiguś leżący na środku pokoju


Tiguś leżący na środku pokoju pomimo skradającej się Migusi


Tiguś wyglądający przez inne okno



A noc była po prostu przerąbana. Postanowiliśmy, że nie zamykamy drzwi do sypialni, bo wiadomo, koty w nowym domu, itakdalej. Tiguś przez chwilę poleżał na podłodze obok łóżka, potem poleżał trochę w nogach, przeszedł się dookoła i sobie poszedł. Kiedy już zasnęliśmy  (zmordowani przecież byliśmy), napadł na nas czarny potwór i zaczął po nas skakać. Czyli norma. Ale nikt się nie zrywał, bo przecież bylismy zbyt zmordowani, żeby ręką czy nogą ruszyć. No a potwór nie dość, że parkure sobie zrobił po łóżku, nie zważając czy czyjaś twarz czy oko, to jeszcze sobie skakał z człowieka na człowieka. O godzinie czwartej Chłop nie wytrzymał, zwlókł się z łóżka, wyniósł potwora i zamknął drzwi. Piętnaście minut później - drzwi się otwierają i Miguśka znowu urządza sobie ćwiczenia parkur po człowiekach. Wyniosłam gadzinę. Za piętnaście minut znowu. Mówię do Chłopa: "Ty, ona chyba na klamkę skacze, no bo jak?" No chyba tak, zgodził się Chłop. Po czym nie wytrzymałam znowu, wyniosłam potwora. Gdy zdarzyło się to po raz trzeci, już przed piątą rano, wyniosłam jędzę i zabarykadowałam drzwi szafką nocną. Słyszę jak Chłop coś tam mamrocze w stylu: "Myślałem, że my koty mamy, a nie stado velociraptorów, żeby się od razu barykadować..."
Rano okazało się, że to nie Migusia taka sprytna, że na klamkę skacze, ale drzwi się nie domykają, wystarczy lekko pchnąć. W stanie permanentnego niedospania udałam się do pracy, zostawiając Chłopa w charakterze kociej niani. Mam nadzieję, że wszyscy tam jeszcze żyją... 

11 komentarzy:

  1. Z psem przeprowadzka jest jednak znacznie latwiejsza, byle mial swojego czlowieka w poblizu i pelna miche, to juz jest szczesliwy. ;)
    Koty zas to skomplikowane istoty.
    A w ogole to nasza Miecka umie otwierac drzwi, zadna klamka jej nie straszna. W pokoju goscinnym przelozylismy klamke na pionowo, wiec nie daje rady, a w sypialni zamykamy drzwi na klucz, niech sobie skacze do us...ej smierci, nie wyjdzie! :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, szósta rano codziennie pobudka. W drzwi drapio. Jakos u mnie nie drapali :-(

      Usuń
  2. :-)))
    Koty potrafią umilić noc :-)
    Umęczona chyba jesteś nieźle...
    Widać ,że koty jeszcze nie zaaklimatyzowały się , niespokojne,
    ale to kwestia czasu.
    Będzie dobrze...

    OdpowiedzUsuń
  3. a co Ci się śniło na nowym miejscu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie takie to nowe, bo juz spalam tam wiele razy :-p

      Usuń
  4. Oj znam to polaczenie dwoch gospodarstw:)) Nie ma nic gorszego, wszystko podwojne i trzeba podjac decyzje ktorego egzemplarza sie pozbyc. Ale masz to juz za soba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niby tak, ale jeszcze wciaz cos na pewno zostalo. Za miesiac powtorka z rozrywki.

      Usuń
  5. ŁO matko co za noc. Wspolczuje ,tym bardziej ze koty tez swój stres miały. Ale najgorsze juz chyba za wami co?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, najgorsze za nami, gdyby ta mala tak po lbach nie skakala to wszystko byloby lepiej...

      Usuń
  6. Ostatnio miałam dużo problemów, toteż trochę zaniedbałam odwiedzanie Waszych blogów, a widzę, że u Ciebie też dużo się działo. Przeprowadzka to rewolucja, a koty nie lubią zamieszania i rewolucji. Życzę udanego osiąścia :)

    OdpowiedzUsuń