czwartek, 8 października 2015

Cieszyć się jak dziecko

Teraz mogę powiedzieć że wiem co to znaczy. Od wczorajszego popołudnia nie potrafię przestać się uśmiechać, a jak tylko znajdę się sama to zaciskam pięści z radości, podskakuję, śpiewam "lalala!" i wydaję tysiące różnych odgłosów z paszczy, które od biedy możnaby nazwać śmiechem gdyby ktoś się uparł i nie wiedział jak śmiech brzmi.
Mam w końcu papierek i mogę motorkiem jeździć po ulicach :-) No!
Straszliwie się wczoraj rano denerwowałam, ledwo przełknęłam coś na śniadanie, wypiłam kawę której normalnie nie piję, tylko w weekendy i pojechałam dokończyć kurs. Szczerze mówiąc nie wierzyłam że to będzie wczoraj, byłam przekonana że znowu z czymś sobie nie dam rady i trzeba będzie dokończyć innego dnia. Lucy (kobieta która robiła ten sam kurs ze mną od początku) była dokładnie tego samego zdania. Bo my dwie na takie samo kopyto robione, he he... W dodatku trafił nam się ten sam instruktor co za pierwszym razem, byłyśmy uprzedzone.
I miałam rację. Co prawda było znacznie lepiej niż poprzednim razem, ale ciągle coś nie tak, jazda niby w porządku ale wciąż nie umiałam dobrze zapanować nad sprzęgłem, a to jest podstawa w jeździe na motorze. Widziałam że instruktor był niezadowolony, choć starał się nie pokazywać. Z samego rana było wilgotno ale sucho*, jakieś dwie godziny zabrało nam dokończenie podstawowych elementów jazdy na placu, instruktor w końcu powiedział że super nie jest ale może być i że jedziemy w miasto, na specjalną dzielnicę gdzie potrenujemy jazdę miejską, a potem zadecydujemy czy chcemy dokończyć czy wrócić. I w tym momencie zaczęło padać. Widać było że facet żywił duże nadzieje że dwie baby na drodze dadzą radę, zachęcał nas że będzie łatwiej niż na placu, więc wzięłyśmy doopy w troki, zapakowałyśmy na motorki i jazda.
O E S U !!!
Instruktor jechał na przodzie, Lucy na nim, ja na końcu. Cały czas gadał przez intercom, mówił co w tym momencie należy robić, gdzie jedziemy, jak skręcamy, upominał gdy któraś z nas zapomniała wyłączyć kierunkowskaz, zachęcał do szybszej jazdy, opowiadał co się dzieje na drodze. Ja jako ostatnia pewnie miałam łatwiej bo miałam czas nie tylko wysłuchać ale też zauważyć manewry i mogłam je robić z opóźnieniem, bo przecież nie dam kierunkowskazu w tym samym czasie kiedy osoba dwadzieścia metrów przede mną. Po zjechaniu z głównej drogi wjechaliśmy na dzielnicę, na której ćwiczą wszyscy kandydaci na jazdę czymkolwiek, było kilka samochodów z literką L i my. I tak jeździliśmy sobie przez godzinę, instruktor wyłapywał błędy, korygował, chwalił... Ani razu nikomu nie zgasł silnik, nikt się nie wywócił, nikt nie zrobił większego błędu. Potem wróciliśmy do "obozu" na lunch, bo zdecydowałyśmy że jak już zaczęłyśmy to dokończymy. Został nam bowiem ostatni test, jazda samodzielna.
Facet był pod wrażeniem naszej odwagi, bo było nieprzyjemnie, mokro, zaczęło naprawdę padać, ale my powiedziałyśmy że chcemy i już. Ledwo przelknęłam kilka kęsów sałatki z kurczakiem, chociaż nie powiem że byłam zdenerwowana. Chyba już tylko podbudowana tą jazdą po mieście, która okazała się pikusiem w porównaniu z placem manewrowym. Ale ja tak mam. Wiecie ile lat zajęło mi nauczenie się prawidłowego parkowania i jazdy tyłem? Prawo jazdy mam już od prawie 25 lat, powiedzmy że początkowo jeździłam bardzo mało, ot taki niedzielny kierowca, kiedy tylko mąż zezwolił, albo do Reala na zakupy. No to po co było się uczyć parkować, jak umiałam wjechać przodem i wyjechać tyłem? Swój własny samochód mam od dziewięciu lat i dopiero jakieś kilka lat temu  zauważyłam ze zdumieniem że ja już potrafię parkować i wykonywać wszelkie manewry i w ogóle jestę miszcz. No, a tu się dziwią że mi motorem po placu nie szło. No nie szło bo ja taka tempa dzida jestem że trzeba mnie dużo praktyki w wolnych manewrach, bo ja stworzona jestem do pędu!
No to wracamy do kursu. Naprawdę podziwiałam Lucy, bo ona jechała jako pierwsza, ale chyba instruktor wiedział co robi. Ja znam miasto i okolice bardzo dobrze, a ona nie bo mieszka na wsi i to dość daleko tak że ma jedno rondo w okolicy i się bardzo boi jazdy po nim. Więc ona jako pierwsza miała do objechania tych rond jakieś z dziesięć albo więcej. To znaczy wszyscy mieliśmy ale ona jechała na przodzie, instruktor za nią, a ja na końcu. Padał deszcz, musiałam co chwilę kask przecierać, instruktor przede mną popędzał nas żeby jechać tyle ile znaki pokazują więc jechaliś.... Czy muszę mówić jak się czułam? Co prawda najszybciej nam się udało jakieś 53 mile na godzinę, to jest jakieś 85 km/h, prędkość przedtem niewyobrażalna, ale cały strach gdzieś się ulotnił, wszystkie obawy przed kontrolowaniem pojazdu gdzies się ulotniły, pozostała tylko szalona radość z jazdy. Gęba po prostu sama się śmiała :-)
Po jakimś czasie wymieniłyśmy się miejscami i ja jechałam jako pierwsza, nie wiem czy miałam trudniej czy łatwiej bo już prawie wyłącznie w mieście, ale instruktor był zachwycony. Na końcu zatrzymaliśmy się jeszcze zaliczyć tzw. emergency stop, czyli awaryjne hamowanie, połączone z zawracaniem po łuku, wszystko wykonane bezbłędnie, szczęka spadła mnie i jemu też.
Po powrocie do bazy przebrałyśmy się, pan pogratulował nam, powiedział że nie był zupełnie pewien po placu manewrowym ale jako wieloletnim kierowcom dał nam szansę i się nie zawiódł. Dostałyśmy oficjalne papiery że możemy jeździć po drogach skuterami i motocyklami do 125cc, wyściskałyśmy się na koniec, wymieniłyśmy emailami i telefonami, bo tyle godzin spędziłyśmy dzieląc niedolę że warto podtrzymać znajomość i pojechałyśmy do swoich prac bo zostało jeszcze trochę czasu.
Cieszyłam się całe popołudnie w pracy, cały wieczór w domu, dzisiaj rano i do tej pory mam banana na ustach. Pochwaliłam się na Facebooku, pochwaliłam się dzieciom, zadzwoniłam do rodziców, którzy już wiedzieli... z Facebooka :-) Nie byłam jednak w stanie wsiąść na Hondka (muszę mu zmienić imię, jakieś sugestie?) i pewnie nie będę w stanie jeszcze dzisiaj, po pierwsze że ubranie się suszy (mam drugie więc to nie wymówka), a po drugie rozsądek podpowiada mi że wciąż jestem za bardzo podekscytowana i głupotuff jakichś mogę narobić. Może do wieczora trochę opadnie to wezmę go na pół godziny.

Więc tak jak na początku, cieszę się jak dziecko. Radość moja jest po prostu nie do opisania, ja nie pamiętam kiedy byłam taka szczęśliwa. I nie jest to z powodu papierka któy pozwala mi rozwinąć skrzydła, chociaż na pewno też. Głównym powodem mojego szczęścia jest nagłe i bardzo ostro wyrosłe poczucie własnej wartości, pokonanie strachu oraz przekonanie się że mogę to zrobić i jest to nawet bardziej przyjemne niż oczekiwałam. W dodatku moja jazda po mieście była bez zastrzeżeń i ja to doskonale wiem sama z siebie, dlatego też szczęściu towarzyszy poczucie dumy i spełnienia.

Czy macie jakies pomysły jak nazwać mój pierwszy motorek? Nie musi być po polsku :-)))


I jeszcze trochę Tigusia, który ładnie zagrzewał mi kurteczkę przed wczorajszym kursem. 



Pozdrawiam wciąż z uśmiechem na ustach :-)

* Przeczytałam to jeszcze raz i się posikałam ze śmiechu. Wilgotno ale sucho, ha ha ha! Ale dla mnie to miało sens, więc niech zostanie :-)))

8 komentarzy:

  1. HONIO? Zeby bylo troche tej Hondy, a zarazem pieszczotliwie i swojsko.
    No i w ogole straszliwie mi zaimponowalas! Ja motorow boje sie jak zarazy, jako kierowca samochodu, a jako motocyklista-pasazer to juz wrecz panicznie. Motocyklista-kierowca w ogole nie podlega dyskusji - niemozliwe. Gratulacje, Iwona, jestes WIELKA !!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje Aniu :-) Jako kierowca to ja sie nigdy motorow nie balam, za to rowerow - o tak! I pomyslec ze ja sie do niedawna sama balam panicznie tej zarazy, no ale sie zarazilam to teraz mam.

      Usuń
  2. Jejku, jejku jak mi zaimponowałaś! Jesteś twarda babka! Przed Tobą nowe możliwości i przygody. Moja znajoma jeździ po całej Europie z towarzystwem poznanym przez net. Tez już masz?

    Nie wiem jak go nazwać... Chyba nie: O E Z U?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, Oezu to nie :-)))
      Ja tez juz sie zapisalam do klubu motocyklowego dla Pan, dokladnie za tydzien ide na swoje pierwsze spotkanie integracyjne :-)

      Usuń
  3. Nazwij go HENIU:-))) Gratulacje, jestes wielka, Iwonko! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz ze Heniek to fajne imie by bylo? I tyle odmian - Henry, Heinrich, Enrique, Hendryk (!)...
      Dzieki za podpowiedz!

      Usuń
  4. O matko... A już się ucieszyłam, że przydarzyło Ci się coś naprawdę fajnego :|

    OdpowiedzUsuń
  5. Gratuluję i zazdroszczę po cichutku odwagi! :) Ja motocyklem tylko jako plecaczek jeżdżę czasem a i tak to uwielbiam! A kobieta na motocyklu to jest to! :)

    OdpowiedzUsuń