- Styczeń - jeden martwy kaszalot znaleziony na plaży, przeczytana pierwsza książka serii "Hunger Games", zarzucony Winnetou (jeszcze wciąż o nie dokończyłam). Mocne postanowienie nie oglądać sie za siebie.
- Luty - zrzeknięcie się kalendarza wylosowanego w konkursie u Gosianki na rzecz Panterki, zakupienie trzech par pięknych srebrnych kolczyków w prezencie Walentynkowym od siebie dla siebie, dokończenie "Hunger Games", samotna wyprawa na Arthur's Seat, napisane dwa wiersze, pierwsze prawdziwe kocie dźwięki wydane przez Migusię, Koniec Świata czyli wyjście do pracy bez maskary (lol!), ostatnia tuż przed rozwodem więc zupełnie nieważna rocznica ślubu, trzecia rocznica blogowania...
- Marzec - przeczytana cała seria chłamu pod tytułem "50 shades of Grey", pierwsze żelowe paznokcie w kolorze różowym, jeden wiersz, jedno sądowe potwierdzenie zakońćzenia małżeństwa, podróż do Amsterdamu...
- Kwiecień - pierwszy plagiat internetowy moich wierszy, 2 nowe wiersze, krótka wycieczka do muzem, odnowienie makijażu permanentnego, ostateczne postanowienie odnośnie życia osobistego...
- Maj - dwa wiersze, ostateczny rozrachunek z przeszłością, poza tym... wiosna, wiosna, wiosna...
- Czerwiec - powrót synka do domu (na wakacje tylko!), cudowna kartka od Gosianki Wrocławianki, prosto z Japonii(!), zaczęcie oglądania "Game of Thrones", wspaniały samotny weekend w Londynie i oczywiście rozpoczęcie Mundialu w Brazyli... Oj działo się, działo...
- Lipiec - pierwsza widziana szczota na ogonie Tigusia, jedna walka z pryszczem, jeden poznany policjant, jedna zbiorowa nagroda konkursowa oczywiście u Gosi (!), jeden puchar świata dla Niemców w mundialu, obejrzanych meczy - bardzo dużo, co najmniej dwa dziennie..
- Sierpień - ilość myszych/ptasich/motylich trupów przyniesiona przez koty - bardzo dużo, ilość nastawionych nalewek - 5, ilość nowo poznanych facetów - 1, rozpoczęcie trzytygodniowego urlopu, jedna wycieczka do miasta na Fringe Festival, kilka fajnych spacerów z synem, jedna wycieczka do ogrodu botanicznego, mnóstwo zdjęć. No i przede wszystkim - sierpień stał pod znakiem chorego Tigusia i dwóch jego operacji. To był bardzo trudny i wyczerpujący, także finansowo, miesiąc...
- Wrzesień - ilość sporządzonych słoiczków sosu chili - 3, ilość obciętych prawie do zera clematisów - 1, pierwsza mysz złapana przez Migusię, zakończenie długiego urlopu, ilość fajnych wycieczek zaliczonych - 4, jakieś czternaście randek... Ilość wierszy - 2. Powrót syna na uniwersytet. I szkockie referendum, zaliczone zgodnie z moją wolą :-)
- Październik - ilość żywych myszek znalezionych w domu - 4, ilość dni urlopu które trzeba było rozplantować - 12, jedne zakupione perfumy, jedna strona założona na Fejkbuku, jedno rozstanie z facetem, ilość wierszy - 2, ilość stanów depresyjnych - chyba dwa. Ilość nowo poznanych facetów - 2. Jesień...
- Listopad - ilość wierszy - 2, ilość łokci tenisisty - 1, ilość rzeczy znalezionych w torebce - 40 (!), ilość (niekoniecznie samotnych) spacerów po plaży - 2, 10 rocznica przybycia do UK, ilość weekendów spędzonych romantycznie - wszystkie :-) Miesiąc w którym liczna==ba odwiedzin bloga przekroczyła magiczne 100 tysięcy...
- Grudzień - jeden wiersz, jedne święta, nieskończona ilość esemesów, parę prezentów, pierwszy wieczór sylwestrowy spędzony poza domem od lat... Dwa kilo do przodu, ale co mi tam...
Ubiegły rok był... chyba dla mnie udany. Pamiętam jak bardzo chciałam żeby 2013 się już skończył i nigdy nie wracał... W 2014 weszłam nostalgicznie, wyszłam z niego podobnie, ale ta nostalgia była zdecydowanie radosna. Przeżyłam kilka rozczarowań, kilka nieciekawych momentów, sierpień był chyba najgorszym miesiącem ze względu na chorobę Tigusia, ale generalnie był to dla mnie dość spokojny rok. Spokojny, ale pełen wrażeń. Spełniło się to co sobie wymyśliłam w zeszłorocznych życzeniach. Jestem o rok starsza, o rok bogatsza w doświadczenia, o niebo spokojniejsza, wyluzowana i pewniejsza siebie. I taka chcę pozostać przynajmniej do końca tego roku...
A oto jak podsumował mój rok wujek Gugiel :-) Zapraszam do obejrzenia tego krótkiego filmiku, niektórych zdjęć nie rozpoznaję, ale czy to ważne?...
Pozdrawiam serdecznie w Nowym Roku!
Ciesze sie, ze choc Tobie ubiegly rok sie udal. Wszystko to, co opisalas, pamietam, wiec znaczy to, ze co najmniej tak dlugo Cie juz czytam, a pewnie nawet jeszcze dluzej. Jak ten czas leci!
OdpowiedzUsuńNo to lepszego nastepnego zycze! :***
Leci kochana, leci... Dziekuje za zyczenia, nie musi byc lepszy, byle nie byl gorszy, hue hue :-)
OdpowiedzUsuńAno własnie, oby nie był gorszy!!! Mój mijający był do d...y, delikatnie mówiąc - stres, stres, stres... i brak kogos, komu mozna o tym opowiedziec:-(. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZapomniałam napisac o czyms waznym - ja sie tez urodzilam w grudniu, ale ciut pozniej, bo 28, z tym, ze ponad 10 lat wczesniej niz Ty. Jednak to tak mało istotne:-))) Czyz nie?
OdpowiedzUsuńRobisz piekne zdjecia i piszesz bardzo ciekawie. Jesli dzis nie zrobilam czegos w kuchni, to tylko przez Ciebie< bo czytałam bloga (jak obiecalam).
Nawet nie wiesz jak mi sie geba smieje po tym jak przeczytalam Twoj powyzszy komentarz :-)))
UsuńSpoznione zyczenia urodzinowe wiec, Irmino :-) ♥
No to Cie jeszcze zadziwie, gdy napisze, ze tez mam 3 siostry, i tez takiego mialam tate jak Ty, mama mniej roztrzepana, i tez nieraz robie sobie taka "autoterapię", wracajac do tego złego, co było, aby sie "oczyscic". Przeczytałam Twoj dawny wpis z lipca ub. roku, ktory nazwalas nudnym, jakbym czytała o sobie. Tez zawsze chcialam byc taka "nienaganna", a wyszło jak wyszło. Nieraz wychodzi mi to uszami...
UsuńOj, wielka szkoda, kobieto, ze tak daleko mieszkasz:-) Wpadlabym kawe wypic i pogadac!
E tam daleko, dwie godzinki tylko transportem podniebnym ;-)
Usuń:)) Fajnie to napisałaś. Raz z górki, raz pod, jak to w życiu. Dobrego bilansu w roku bieżącym (już!) :))
OdpowiedzUsuńJak to w ekonomii mówią - najlepiej jak wychodzi na zero :-) Dziękuję Gosiu :-)
Usuń