piątek, 30 grudnia 2011

Świąteczne prezenty

Chyba każdy lubi dostawać prezenty. Szczególnie te Gwiazdkowe. Tak to już niestety się stało że w dzisiejszych czasach Boże Narodzenie to czas przede wszystkim prezentów. No bo co tam wielkie przygotowania, co tam choinka, co tam Wigilia, szybko zjeść, szast prast i do prezentów. Chociaż w tym roku było nieco inaczej. W tym roku...
Wigilię organizowała szwagierka, więc część przygotowań mnie ominęło, chociaż nie obyło się bez barszczu i uszek, które przecież można zjeść na drugi dzień i też są pyszne. Kolacja zaczęła się o 18.00, jak zwykle, opłatek, kolejne potrawy, dzielenie się nowinami i wspominanie dawnych czasów. Ale zupełnie niezwykle, oczekiwaliśmy jeszcze gości na raty. Kuzynka z chłopakiem, ponieważ kończyli pracę później, obiecali przyjść o 20.00. Nie zaprosić ich nie wypadało, Wigilia to kolacja rodzinna i im więcej osób przy stole tym lepiej. Ale to jeszcze nie wszystko, bo o 22.00 kończyli pracę dwaj bracia kuzynki, którzy tymczasowo, już ponad rok, przebywali w Edynburgu aby sobie dorobić. No nie wypada ich tak samych zostawić.
Kolacja więc zjedzona, godzina dwudziesta minęła, kuzynki nie ma. Prezenty pod choinką kuszą, oj kuszą, szczególnie latorośl szwagrostwa, w wieku jedenastu lat, zaczyna krążyć jak hiena koło choinki.  No ale nie wolno, mama zabroniła, czekamy na Agnieszkę. Agnieszki nie ma. Znając ją, będzie o dziesiątej. No ale się pospieszyła i już o 21.15 zawitała w progi. Oczywiście ze swoim ogonem, czyli jej chłopakiem. Szybko szybko do jedzenia, nie ma gadania, pogadamy później, teraz jeść bo się dziecko niecierpliwi. Dziecko tymczasem zdążyło posegregować wszystkie prezenty na kupki, aby szybciej mogło porozdawać je kiedy przyjdzie pora.
Pora nadeszła. I tu trafił mnie szlag.
Nie będę wyliczać ile wydaliśmy na prezenty dla gospodarzy, dość że powiem że kupiliśmy im w sumie: kuchenkę gazową kempingową wraz z zapasowymi wkładami dla faceta, pen-drive 8GB w w kształcie torebeczki (śliczny breloczek w rodzaju biżuterii) + czekoladki dla pani domu, dla gówniarza oczywiście też czekoladki w kształcie narzędzi (młotki, śrubokręty itp.), zestaw do konstrukcji troszkę skomplikowanych, ale odpowiednich dla jego wieku zabawek na baterie słoneczne (z cyklu zrób to sam) oraz uwaga! kamerę hd wraz z kartą pamięci 4GB. Kamera dla początkujących oczywiście, żaden cud techniki, ale dla dziecka prawdziwe cacko, tym bardziej że rodzice nie mają żadnej, haha. Niech tam, mąż dwa miesiące harował po godzinach, zarobił więcej grosza, to niech mają.
Dzieci moje dostały po płycie dvd z wyprzedaży (my już nie kupujemy dvd odkąd mamy blu ray i telewizor 3d, ale niech będzie, standardowe dvd też się da obejrzeć) i paczce czekoladek BOGOF, czyli weź jedną a drugą dostaniesz za darmo. Mąż małą paczkę czekoladek i 0,33l buteleczkę swojskiej nalewki ziołowej (robioną własnoręcznie przez gospodynię czyli jego własną siostrę) a ja, oczywiście czekoladki i... dwa słoiki przetworów własnej roboty - dżem z pigwy i "mango chutney" czyli sama nie wiem co bo cholerstwa nie używam. Ładnie zapakowane w ozdobny papier.
Jestem osobą spolegliwą, zawsze cieszącą się z prezentów, jakiekolwiek by nie były. Ale to przerosło moje wyobrażenie. A powinnam była już podejrzewać cokolwiek rok temu, kiedy oprócz czekoladek dostałam książkę z cyklu poradnik małżeński, najtańsze wydanie, której nawet nie tknęłam do dzisiaj. To znaczy tknęłam bo tykam wszystkie książki, ale nie mogłam przebrnąć przez pierwszy rozdział. I sobie leży i zarasta kurzem i innymi pasożytami.
Co do Wigilii, pomimo wszystkich kłopotów z dotarciem poszczególnych uczestników na miejsce i czasem jej trwania, bo summa summarum 6 godzin to trochę dużo jak na tę okazję, pomimo różnicy zdań i wywodów filozoficznych w stylu ja-mam-doktorat-więc-ty-milcz-lub-doucz-się-fizyki, pomimo wszystko to była najfajniejsza Wigilia jaką pamiętam. A gdy wróciliśmy do domu już po pólnocy, przywitał nas ciepły korpus zaspanego znudzonego kociego ciała, oraz masa "prawdziwych" prezentów pod choinką. Których otwieranie skończyło się po drugiej nad ranem.
Miałam już zakończyć bo tak mi się wydawało najtrafniej, ale muszę dokończyć, bo jutro kończy się rok a ja chcę podsumować wszystko z taką szczerością na jaką mnie stać.
Urodziny.
Wiecie już chyba, że urodziny moje są w drugi dzień świąt, czyli boxing day jak tu mówią.  Dla jednych szczęście, dla innych przekleństwo. I to z całą pewnością zależy od punktu siedzenia czyli od ile właśnie lat kończysz. Kiedyś cieszyłam się z tego ze urodziłam się w drugi dzień świąt, bo przecież wszyscy będą pamiętać. Potem było mi wszystko jedno, urodziny jak urodziny, każdy je kiedyś ma. A teraz... niech to szlag trafi, dlaczego ja? Wszyscy inni mają urodziny w jakimś normalnym terminie, a ja...
Wyobraźcie sobie moi mili, że na moje CZTERDZIESTE urodziny dostałam: czekoladki z Aldika (czyli najtańsze z najtańszych, tańsze nawet od Lidla), papier pachnący z Marks & Spencer do wykładania szafy (żeby ubrania nie śmierdziały!) i butelkę bułgarskiego wina  z odkręcanym kapslem, rocznik 2010 (czyli znowu: najtańsze bo z kapslem, 2010 - syf, nie mogę pić młodego wina bo mi się żołądek przewraca). Jeeezuuuu czy ja jestem taka beznadziejna czy co? I to od ludzi którzy zarabiają niemałą kasę i jedzą tylko tzw. organic food, bo jedzenie z supermarketu to syf!
Kiedyś cieszyłam się każdym prezentem. Teraz, mam w końcu te czterdzieści lat, i doświadczenie jakieś mam. Powiedziałam do męża, że ja w przyszłym roku też zrobię dżemiki do słoiczków, a naleweczki to się zleje z naszych własnych zasobów, bo w nalewkach to jestem specjalistą  Czy specjalistką. Wszystko jedno. Butelek mam zawsze z piętnaście. Własnej roboty.
I tu rodzi się pytanie:  czy to ja tak "spaniusiałam" do reszty czy świat zwariował? W sumie - prezent to prezent, mały czy duży, darowanemu koniowy nie patrzy się w zęby. Ale jednak czasami żal.

P.S. Rewiduję - czekoladki które dostałam na Gwiazdkę to Lindt Swiss Collection, czyli nie najtańsze, choć mała paczka, tylko dwanaście czekoladek. Swoją drogą, dwa dni wcześniej, za "naprawienie" laptopa koleżanki mojego męża (nic takiego nie zrobiłam, uzdatniłam jej tylko komputer, 10 minut roboty), dostałam ogromną paczkę Ferrero Rocher - 36 sztuk! Widocznie bardziej opłaca się utrzymywać stosunki ze "znajomymi" a z rodziną tylko na zdjęciach.
Jeżeli zołza ze mnie wychodzi - wybaczcie. 40 lat bycia uległą w końcu odcisnęło piętno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz