poniedziałek, 13 listopada 2017

Wyprawa do Polski część 3 i ostatnia

Poniedziałek w Krakowie obudził nas deszczem. Trudno, ale się spodziewaliśmy, progam, i tak bardzo napięty, wcale nie uległ zmianie. Na początek poszedł Wawel, gdzie zwiedzić mogliśmy jedynie zbrojownię i skarbiec oraz wystawę "Kraków zaginiony", wszystko bardzo ciekawe ale niestety, bardzo skromne. Cóż, kraj ucierpiał podczas licznych wojen i większość dóbr została przecież splądowana, wywieziona i nigdy nie wróciła do Polski. Nie zajęło nam wiele czasu zobaczenie tego wszystkiego, co było dostępne, a ponieważ sam Zamek i komnaty w poniedziałki są niestety nieczynne, więc zdążyliśmy dojść na Rynek na godzinę 11:50, bo o tej porze następuje uroczyste odsłonięcie ołtarza Wita Stwosza w Katedrze Mariackiej, czego za żadne Skarby Wawelskie nie chciałam pominąć.
Zdjęć oczywiście nie mam, ale to co zobaczyłam to zostanie w pamięci, a Wy sobie możecie wyguglować :-)

Z Rynku w deszczu udaliśmy się na Kazimierz, do dzielnicy żydowskiej. Nidy tam nie byłam, pomimo że ciotka mieszkała na Placu Wolnica. Trasa moja zawsze prowadziła do niej przez Rynek i Wawel, za Plac Wolnica już nie zaglądałam. Bardzo więc byłam ciekawa osławionego Kazimierza.


Weszliśmy na cmentarz żydowski, ale tylko dosłownie jedną nogą, bo po pierwsze, pełno tam było wycieczek szkolnych z Izraela, a dzieciaki jak dzieciaki, hałaśliwe bardzo, a po drugie, z powodu deszczu alejki zamieniły się w błoto, a ja błota po prostu nienawidzę. Poszliśmy więc dalej, do Wielkiej Synagogi. Nigdy wcześniej w synagodze nie byłam, więc ciekawiło mnie wszystko. 


Chodziliśmy po tej synagodze, czytaliśmy wszystkie tabliczki informacyjne, podziwialiśmy różność kultury i tradycji. Przy tej okazji dowiedziałam się bardzo wiele o tym narodzie i o ich wyizolowanym życiu, między innymi właśnie w Krakowie.


Ze Starej Synagogi poszliśmy dalej, wciąż w strugach deszczu. 


Pochodziliśmy sobie trochę po kazimierskich uliczkach, Chłop miał wielką ochotę na Muzeum Techniki, które mijaliśmy po drodze, powiem szczerze że ja też wolałam to niż moknięcie w deszczu, ale niestety, okazało się zamknięte. Wstąpiliśmy więc do urokliwej kawiarenki na Placu Wolnica na kawę z serniczkiem, gdzie przynajmniej mieliśmy okazję trochę podeschnąć i zagrzać się. Nie bylo jakoś szczególnie zimno, ale wilgoć przesiąkała do kości. 
A potem ruszyliśmy dalej. Z Placu Wolnica rzut beretem do słynnego kościoła na Skałce, a bardzo chciałam go zobaczyć z powodów historycznych, tam to bowiem podobno poćwiartowany miał zostać przyszły święty Stanisław, którego relikwie spoczywają w Katedrze na Wawelu. Po drodze wstąpiliśmy do kościoła świętej Aleksandry.


Nie mogliśmy przeoczyć takiej okazji, niewiele takich samochodów pozostało na tym świecie.


A to już Bazylika Świętego Michała Archanioła i Świętego Stanisława Biskupa i Męczennika, czyli słynny kościół na Skałce (ależ długa nazwa!) 



W kościele znajduje się krypta zasłużonych, ale nie zwiedzaliśmy jej, jakoś nie mieliśmy ochoty. Widzieliśmy za to aż dwóchj ojców Paulinów, z których jeden jakoś dziwnie się nam przyglądał, raczej nie za bardzo przyjaźnie. Może się bał że mu kościół pobrudzimy.

W lewo od wejścia do kościoła znajduje się sadzawka św. Stanisława, zwana "Kropielnicą Polski", to prawdopodobnie miejsce pradawnych obrzędów pogańskich, o których w swoich pismach wspomina Jan Długosz. W tym właśnie miejscu porzucone zostały według legendy rozczłonkowane zwłoki św. Stanisława tuż po jego zabójstwie. Istniejąca obecnie kamienna obudowa sadzawki powstała w okresie wczesnego baroku. W środku sadzawki stoi rzeźba biskupa Stanisława.



 

Nieco dalej, na klasztornym dziedzińcu, możemy podziwiać Ołtarz Trzech Tysiącleci, powstały całkiem niedawno, bo zaledwie kilka lat temu. Budowla zajmuje powierzchnię około 1000 m2, posadzkę i dojścia do ołtarza wykonano z wapienia, przed ołtarzem przewidziano przestrzen na 500 miejsc siedzących. Budowla ma charakter wielofunkcyjny, dostosowany do miejsca. Odbywają się tam msze, wydarzenia artystyczne, koncerty liturgiczne. 
W fundamenty ołtarza wmurowano kamienie węgielne: z Watykanu (zroszonego krwią św. Jana Pawła II), z Gniezna, gdzie znajduje się grób męczennika św. Wojciecha, ze Skałki, gdzie polała się krew św. Stanisława i z Teb w Egipcie, gdzie w samotności na kontemplacji Boga żył św. Paweł I Pustelnik, patriarcha Paulinów.
Siedem filarów - wzniesionych na wysokość 8 metrów z litych bloków kamiennych i wyznaczających tylną ścianę ołtarza - nawiązuje do idei otwartej kolumnady Berniniego na watykańskim placu św. Piotra. Na filarach umieszczono posągi świętych i błogosławionych. Trzy centralne filary to postaci kierują uwagę na męczeństwo umieszczonych na nich postaci: św. Stanisława, św. Wojciecha i św. Jana Pawła II.. Cztery kolejne rzeźby przedstawiają św. Jadwigę, św. siostrę Faustynę, św. Jana Kantego i o. Augustyna Koreckiego. Podczas gdy postacie centralne to główni patronowie Polski, pozostali święci zostali wybrani ze względu na swoje związki z Krakowem i zakonem Paulinów.

Bardzo ciekawe miejsce, cieszę się że udało nam się zwiedzić. 



A potem zostało nam jeszcze trochę czasu do wieczora, więc postanowiliśmy, że pójdziemy sobie wzdłuż Wisły do najbliższego Centrum Handlowego, zwanym Galeria Kazimierz.  


Na wodzie zobaczyliśmy taką oto niezwykłą instalację. Czy może ktoś mi wytłumaczyć co robi ta  świnia w Wiśle?


Galeria Kazimierz okazała się znacznie mniejszym centrum handlowym, niż to, które znajduje sie przy Dworcu Głównym, ale przynajmniej się zagrzaliśmy, wyschliśmy, zjedliśmy lody u Grycana i pograliśmy sobie w gry interaktywne, jedna z nich polegała na strzelaniu w pzrelatujące statki kosmiczne, a druga to był zwykły mini curling :-)
Niestety, deszcz nie ustał do wieczora, więc przemoczeni wróciliśmy do apartamentu, przebraliśmy się i poszliśmy do naszej restauracji Bazylia. A potem już trzeba się było pakować, bo nazajutrz rano wracaliśmy. 

Jeszcze kilka zdjęć z drogi powrotnej:





Powiem szczerze, że pobyt w Krakowie wspominam bardzo miło, pomimo ostatniego deszczowego dnia. Miasto nic się nie zmieniło od czasów mojej młodości, a jednak zmieniło się ogromnie. Te same bary i restauracje, te same miejsca, te same budynki, ta sama atmosfera. Mnóstwo przeuroczych maleńkich kawiarenek, małe piekarenki ze wspaniałym pieczywem i przepysznymi ciastami na każdym kroku, pełno turystów. A jednocześnie nowoczesne centra handlowe, z udogodnieniami, jakich u nas w Szkocji nie ma a by się przydały, jak na przykład punkty ładowania telefonów. A może u nas są, tylko ja nie zwracałam na to uwagi, no bo po co? Nowoczesny dworzec w Krakowie, z bardzo wygodnym systemem zakupu biletów, bo nie trzeba wcale stać w kolejce do kasy, można sobie kupić bilet w automacie. Nowoczesne pociągi, nie to co pamiętam z młodości :-)
Tak więc, pociągiem udaliśmy się w droge powrotnę do rodziców, po drodze zahaczając o Opole, ponieważ zapragnęłam pokazać Chłopu miejsce, w którym mieszkałam prawie jedną trzecią mojego życia, w którym urodziły się moje dzieci. Jako że mój stary dom był w Śródmieściu, gdzie do wszystkiego było blisko, nasza wędrówka nie była zbyt forsowna i zdążyłam zabrać go we wszystkie ważniejsze dla mnie miejsca, pozostałe pokazując z daleka lub po prostu opowiadając mu o nich. Tak więc widzieliśmy mój stary dom, przedszkole dzieci, ich szkołę, kościół, w którym miały komunię, park, do którego chodziliśmy uczyć się jazdy na rowerkach. Uniwersytet, słynny podupadły Dom Handlowy Opolanin, Teatr Kochanowskiego. Multiplex i Centrum Handlowe Solaris, które wydawało mi się znacznie mniejsze niż je pamiętam. A potem droga do Rynku.




Chłopu podobał się licznik przejść tak bardzo, że musiał przejść kilka razy tam i z powrotem :-)


A na luncz zabrałam go do słynnej opolskiej Grabówki, która jest zwykłą naleśnikarnią. Uparł się na słodkie, chociaż próbowałam go odwieść od tego zamiaru. Po spróbowaniu mojego oznajmił, że zrobił błąd, bo naleśnik był tak wielki i tak syty, że z trudnością przyszło mu poruszanie się po tym obfitym posiłku. 


A potem poszliśmy na wyspę Pasiekę, gdzie opowiadałam, co tam się znajduje i dlaczego. Na przykład staw, arena festiwalowa, lodowisko, Szkoła Muzyczna, w której spędziłam wiele lat wożąc dzieci popołudniami, spacerowaliśmy wzdłuż Odry, a ja mówiłam o powodzi, o tym co "Za Odrą", o spływach flisackich, o wyspie Bolko, o Zoo, a także o bibliotece Uniwersyteckiej i Polskim Radiu.


A na koniec poszliśmy do miejsca, które obiecałam synowi odwiedzić jak tylko będę w Opolu. Syn bowiem odkrył to miejsce z dziewczyną i zachwycali się nim, więc musiałam zdać relację. A miejsce nazywa się Wintydź.


Jest to po prostu bar koktajlowy z jabardziej wypasionymi koktajlami, jakie kiedykolwiek na oczy swe widziałam. Chłop zamówił sobie takie cuś:


A ja takie:


Koktajle w pełni alkoholowe, przepyszne. Asortyment taki, że gały wyłażą. Alkoholowe i bezalkoholowe, standardowe i mleczne szejki, a wszystko w bardzo rozsądnej cenie i naprawdę miłej atmosferze. Naprawde polecam, jak kiedykolwiek będziecie w Opolu. 

A potem najdziwniejszym pociągiem, jaki w życiu widziałam, pojechaliśmy sobie z powrotem do Nysy. Najdziwniejszym bo jednowagonowym. Takie maleńkie coś. Ale za to wygodnie, nie to co stara piętrowa ciuchcia :-)

W samej Nysie spędziliśmy dwa ostatnie dni, leniuchując, spacerując, odwiedzając rodzinę i przyjmując odwiedziny. 



Pogoda nie była dla nas zbyt łaskawa, ale i tak chodziliśmy na spacery. Bardzo mnie zaskoczyło, jak wiele się zmieniło również i starej dobrej Nysie.




Podróż powrotna na lotnisko okazała się zupełnie bezproblemowa, tak samo lot i powrót do domu. Koty straszliwie stęsknione, łaziły za nami krok w krok przez cały weekend, miałczały, łasiły się i w ogóle, żyć nam nie dawały. Powrót do codzienności zabrał nam kilka dni, dobrze że wrócilismy w piątek, to wypoczęliśmy po tych krótkich wakacjach. Które były wspaniałe, choć oczywiście w takim tempie bardzo męczące.

Wrażenia moje - "Pomimo wpadki z deszczem, wstrzeliliśmy się w pogodę w najbardziej optymalnym momencie, bo i tydzień wcześniej i tydzień potem w Zakopanem padał śnieg. Było naprawdę fajnie, aż żal wyjeżdżać."

Wrażenia Chłopa - "Świetne wakacje, Polska jest piękna, momentami czułem się jak w UK dwadzieścia lat temu, ale to tylko momenty, ogólnie jest tak ładnie, że chciałbym tam wrócić na dłużej, szczególnie w góry. Jedzenie przepyszne, tylko... trochę za dużo" (to o mojej mamie i jej karmieniu, ha ha!)

Wrażenia Rodziny: "Dopiero przyjechali a już jadą z powrotem"

Wrażenia Mamy przez telefon: "... i pamiętaj, jak Ci kiedykolwiek do tego Twojego łba durnego przyjdzie go zostawić, to ja nie wiem co Ci zrobię, bo takiego człowieka to Ty w dzisiejszych czasach już nie znajdziesz..."  (to o Chłopie)

No ba!


14 komentarzy:

  1. Twoja Mama jest Boska! Pamiętaj;)
    Fajne wakacje, cieszę się, że Chłopu spodobała się Polska:)
    pozdrawiam serdecznie z nad filiżanki kawy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To byly bardzo intensywne wakacje. Mamie troche zajelo przyzwyczajanie sie do nowego osobnika, w dodatku takiego, z ktorym nie mogla sobie pogadac, ale jakos dali wszyscy rade :-)))
      Pozdrawiam rowniez.

      Usuń
  2. No to sluchaj sie Mamy:)))
    Mamy czesto wiedza co mowia;) chociaz podobna opinie o moim wydal Junior;)

    Na pierwszym zdjeciu widze restauracje Ariel, w ktorej sie zakochalam jak bylismy w Krakowie, super wystroj i jedzenie boskie.
    Nawet czytajac mialam nadzieje, ze tam wstapiliscie na jakis posilek, no ale trudno;((

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No masz. Nie weszlismy nawet, bo to rano bylo i nie bylismy glodni ani spragnieni, a potem nam sie nie chcialo wracac.

      Usuń
  3. Polska na kilkudniowy pobyt - to urokliwy kraj, z bardzo goscinnymi ludzmi. Na dluzsza mete jednak zaczynaja sie schody, ktorych zaden cudzoziemiec nie bylby w stanie zrozumiec i sie do nich przyzwyczaic.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielu cudzoziemcow mieszka w Polsce Aniu, i to nie tylko z krajow wschodnich. Kazdy jest sie w stanie przyzwyczaic, nawet bez zrozumienia, w kazdym kraju sa jakies schody. Ja na przyklad nie moglabym mieszkac w Niemczech, bo nie cierpie tego jezyka. Ale jakbym musiala to bym sie jakos przyzwyczaila :-) Nawet do Afganistanu.

      Usuń
  4. Lubie kraków, tez się niedlugo z Zakleciem wybieramy (jak sójki za morze), ale chyba wole Katowice, sama nie wim czemu.. hmm..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. http://granica-istnienia.blogspot.co.uk/

      Usuń
    2. Zawsze wolalam Krakow od wszystkich miast swiata :-)

      Usuń
  5. Mój szacunek za wiedzę o zabytkach Krakowa! I to wszystko zwiedzone w kilka dni? No, no powdziwiam kondycji:-)
    A o co chodzi z tą świnią w Wiśle, powiększam zdjęcie i widzę tylko jakiś blady kaształt? Tam naprawdę była jakaś świnia, sorki, ale trochę zgłupiałam.
    Te koktaile na zdjęciach wyglądają jak małe dzieła sztuki, nie wiedziałabym jak się za nie zabrać, no żal by mi było ich naruszyć:-)
    Miło się z Wami zwiedzało:-)
    Pozdrawiam słonecznie i serdecznie
    Marytka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje Marytko.
      O tych zabytkach to bardzo latwo, bo wszystko zwiazane jest z historia, ktorej w szkole nie cierpialam, bo kazano nam sie uczyc na pamiec. Jak juz nie musialam to sobie spokojnie moglam poczytac z przyjemnoscia a to co z przyjemnoscia to zawsze zostaje na dluzej :-)

      Usuń
  6. Mamy się słuchaj. :D Taki maraton to ostatnio mieliśmy w Zakopcu. Góry na weekend - fajnie ale wszędzie biegiem.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zwiedziliście w Krakowie to, co najważniejsze, świetnie, że tak wspaniale się Wam udało.
    Dawno nie byłam w Krakowie, ale jest to jedno z miast, które jest magiczne i nigdy mi się nie nudzi!

    OdpowiedzUsuń