niedziela, 27 sierpnia 2017

Przystanek Trzeci - St Petersburg, część pierwsza

Do St Petersburga płynęliśmy od środy do piątku. Pogoda była przecudna, więc większość dnia spędzałam na górnym pokładzie, żeby zażyć trochę słońca bez filtra. Zalecenie lekarskie.
Do portu przybiliśmy bardzo wczesnym rankiem, a wycieczka zaczynała się o szóstej trzydzieści. Powiem Wam, że śniadanie o szóstej rano to nie jest najlepsza rzecz, ale jak trza to trzeba.
Pierwszą rzeczą po opuszczeniu statku to budki strażnicze, gdzie bardzo surowy młody pan strażnik graniczny sprawdził nasze paszporty i wydrukował nam specjalne karty pobytu, których nie mogliśmy zgubić, bo musieliśmy je oddać przy opuszczeniu kraju. Chłop zachwycony jak zobaczył swoje dane wydrukowane cyrylicą.
Na parkingu czekały na nas już autokary, dużo autokarów, wiozących turystów na różne wycieczki. Nasza pani przewodniczka miała na imię Ludmiła, czyli Mila, bo tak kazała na siebie mówić (wiadomo że ruskie Ł brzmi jak L więc mówiła Miła ale słyszeliśmy Mila). Pierwszego dnia rano pojechaliśmy do pałacu Peterhof. I o tym będzie dzisiaj.
Powiem Wam szczerze, że miałam straszny kłopot z segregowaniem zdjęć, bo narobiłam ich ze trzy miliony, niektóre robiłam podwójnie: aparatem i komórką, żeby od razu puszczać na Fejzbuka. Tak że opowieści będzie mało, za to bardzo dużo zdjęć. A jak ktoś chce więcej informacji to zawsze gugiel służy pomocą. No to zaczynamy.

W autokarze pierwsze znaki kultury rosyjskiej


Zdjęcia robione z autokaru, przez szybę. Ale jak tu nie robić, skoro wszystko dokoła takie ciekawe. 





Całe miasto upstrzone jest liniami elektrycznymi, tam oprócz tramwajów wciąż jeżdżą trolejbusy. 


W dali nowoczesne osiedle. Podobno ceny są tu bardzo wysokie, ze względu na lokalizację. Czy ja wiem, na zadupiu, blokowiska, no ale dla Rosjan to może szczyt luksusu. 



No i już jesteśmy przy pałacu. Już na wstępie robi wrażenie. Pozwólcie że w tym miejscu przekażę Wam odrobinę historii, którą opowiadała nam przewodniczka. Otóż. Była sobie Marta Skowrońska, zwykła dziewka chłopskiego pochodzenia. Zrządzeniem losu Skowrońska trafiła do służby Szeremietiewa, a tam zobaczył ją Mienszykow, będący prawą ręką cara, któy ją od Szeremietiewa wykupił. Podobno miał z nią nawet dwoje dzieci, ale to nie jest istotne. Marta przeszła na prawosławie i przyjęła imię Katarzyna Aleksiejewna. I tam, u Mienszykowa, zobaczył ją tam  Car Piotr Pierwszy zwany Wielkim (w historii Rosji tylko dwóch władców otrzymało tytuł "Wielki" - Piotr Pierwszy i Katarzyna Druga) i się w niej zakochał. Do tego stopnia, stracił dla niej głowę, że ogłosił ją swoją żoną rok przed ślubem, następnie ukoronował na cesarzową i uczynił współwładczynią. Urodziła mu ośmioro dzieci, z których tylko dwie córki dożyły dorosłości: Anna i Elżbieta. I właśnie z myślą o Elżbiecie Piotr lazał wybudować ten pałac, choć do planu przekonać go miała Katarzyna. O Katarzynie jeszcze będzie w dalszych częściach mojej opowieści. A co więcej o Elżbiecie? Otóż Elżbieta była bardzo rozpieszczoną kobietą, która całe życie spędziła na zabawach i polowaniach. Dla niej właśnie powstały przepiękne ogrody w komplekcie pałacowym, żeby mogła się bawić i polować. Była bardzo wysoka, około 180 cm wzrostu, męskiej postury i przebierała się w męskie ubrania. Co lepsze, na swoich niezliczonych balach kazała przebierać się kobietom w mężczyzn i mężczyznom w kobiety. W pałacu wisi jej portret na koniu w męskim ubraniu i rzeczywiście, wygląda jak facet. Taka historyjka. W ogóle Rosja miała tylu władców, że naprawdę nie idzie się połapać. 


Przed wejściem do pałacu można zobaczyć zajawkę wspaniałych ogrodów, których nie dane nam będzie zwiedzić w całości, bo chyba trzy dni na to trzeba. Autobusem, bo jak przejść 1000 hektarów pieszo?!


W sklepiku pałacowym można sobie kupić takie cudeńka. Spotkamy je jeszcze wiele razy, żałuję do dziś że nie kupiłam sobie bursztynowych kolczyków, bo takich pięknych jak w Rosji to nigdzie nie widziałam.


Widok na morze.





Powiem tak - pałac jest mały, ale bardzo ładny. Pomyśleć, że był bardzo zrujnowany po wojnie. Przykre, że to między innymi za nasze pieniądze Rosjanie odbudowali te wszystkie pałace i muzea, przypomnę to co pisałam w poście o Berlinie, że Polska dostała tylko 30 procent zasądzonych reparacji (zanim się ich "zrzekła" w 1956 pod naciskiem Rosji), bo wszystkie pieniążki szły do wspólnego komunistycznego portfela, a matuszka Rassija przecież potrzebowała z portfela najwięcej. Szlag mnie trafi zaraz jak się rozkręcę, więc zamilknę już i skupię się na podziwianiu, bo choć za nasze pieniądze to jest co podziwiać. W tym to pałacu, na schodach wejściowych, doznałam tego czego niektórzy doznają na widok Kaplicy Sykstyńskiej. Rozpłakałam się. Zobaczyłam bowiem takie bogactwo i przepych, tyle wspaniałych detali udekorowanych prawdziwym złotem, a wszystko to przepięknie współgra tworząc niesamowite wrażenie. Nie na darmo nazywany jest rosyjskim Wersalem. Niestety, nie zobaczycie tego co widziałam ja, bo we wnętrzu pałacu Elżbiety (jak nazywają go Rosjanie) nie można robić zdjęć! No skandal ale nic nie poradzę. 


Pokażę Wam za to kawałek ogrodu, w którym jest dwieście fontann. Na początek jednak, była godzina dziesiąta czy jedenasta, już nie pamiętam, więc dane nam było przeżyć spektakularne widowisko - włączenie fontann. Tłumy ludzi, ciężko było cokolwiek sfotografować. Ale zobaczcie sami:






Na środku główna postać - król morza Neptun ukręca łeb smoka morskiego. 





Idziemy sobie alejkami. Wokół mnóstwo turystów. 



Ten sam Neptun na innej fontannie. Neptun obrazuje Rosję, smok Szwecję. Pokazuje zwycięstwo Rosji nad Szwecją, dzięki któremu mógł powstać St Petersburg, bo Rosjanie odbili te tereny z rąk Szwedów. 


I jeszcze Neptun od doopy strony, hi hi hi!







Można sobie pozwiedzać park taka oto kolejką. No nie dla nas, my tu tylko na chwilę. 


I fonanny, wszędzie fontanny...





To już pokazywałam, ale teraz z wodą :-) 




A potem trzeba było wracać, bo czekał nas kolejny punkt wycieczki. Autokarem udajemy się w stronę centrum miasta, do Ermitażu. 


Ale zanim tam dojedziemy, zatrzymujemy się na obiad w restauracji na Nagornej Ulicy 9, której kibelek pokazywałam w Poście Za potrzebą, która chyba jest tylko dla turystów bo nigdzie nie widać żadnego szyldu. Miałam ochotę na jakieś fajne rosyjskie jedzenie, zaserwowano nam natomiast zupę jarzynową, pyszną zresztą, kurczaka w sosie z ryżem i zielonym groszkiem i lody na deser. Na stole stał także kieliszek rosyjskiego szampana i, a jakże! kieliszek wódki! Brytyjczycy nosami kręcili, jak to wódka, do obiadu, niektórzy pili inni nie, Chłopu kazałam się stuknąć kieliszkiem "Na zdrowie" i wypić do dna, co też zrobił, po czym stwierdził że jak ktoś z gości nie chce to on chętnie, więc dostał dwa pełne kieliszki, po wychyleniu których zrobił się wesolutki. Biedak nie wiedział co wódka z człowiekiem robi, tak to jest jak się ma Chłopa niepijącego. A w oczekiwaniu na autobus napotkałam taki oto relikt z przeszłości:


Ciąg dalszy nastąpi...


15 komentarzy:

  1. Jesuuu, jak tam pieknie! Faktycznie przypomina to troche ogrody wersalu, zwlaszcza ta perspektywa z widokiem na morze. Wszystko tak pieknie zadbane, wypieszczone i wypielegnowane. Ale te tlumy... ojesu!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz, aż tak strasznie nie było z tymi tłumami, tylko na otwarcie fontanny wszyscy sie skupili w jednym miejscu. Teren wielki to sie porozłazili. W pałacu to owszem, prawie jak w Watykanie :-)
    Wszystko faktycznie wypielęgowane, wypieszczone, wszystko to dla turystów. A nie powiem, że wszyscy turyści zagraniczni byli, bardzo wielu Rosjan. Tylko że czuje się tam ten reżim, który w Polsce się czuło trzydzieści lat temu z hakiem. I nie wiem czy gdzieś w Europie chodzi się wciąż po pałacach w workowych kapciach :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tam wtedy zadnego rezimu nie czulam, za to teraz wprost naprzeciwko. Dyktatura Kaczora i upodlanie ludzi jest stokrotnie gorsze niz bylo za tzw. komuny.

      Usuń
  3. Jak pięknie. Fantastyczne są te fontanny. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jets przepieknie, moglabym tam spedzac cale dnie.

      Usuń
  4. Mnie oczywiście zawsze najbardziej urzekają ogrody! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ach, znam to uczucie... Od nadmiaru piękna rozpłakałam się własnie w Kaplicy Sykstyńskiej! Fascynuje mnie historia Petersburga i gdy już nadejdzie ten piękny dzień, gdy spełnię swoje marzenie o nim, rozpłaczę się i tam. Na stówę.

    "U architektów sławne jest przysłowie:
    Że ludzi ręką był Rzym budowany,
    A Wenecyją stawili bogowie;
    Ale kto widział Petersburg, ten powie:
    Że budowały go chyba Szatany."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie to w ogóle ostatnio piękno rozpłaczliwia, na przykład na festiwalu Fringe rozpłakałam się dwa razy - raz na występie grupy acapella, kiedy dziewczyna zaczęła śpiewać, a raz na występie akrobatycznym (!) Cirque de Soleil, kiedy dziewczyna zaczęła robić niesamowicie trudne akrobacje na kole przy dźwiękach przepięknej muzyki.

      Usuń
  6. To się naoglądałam, nigdy nie byłam w SP ,a widać że warto by pojechać...
    Oj przynajmniej było mu wesoło :-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto pojechać naprawdę. Dla mnie to było marzenie życia, nawet tak krótko.

      Usuń
  7. Pieknie!!!! Normalnie siedzialam z opadnieta szczeka, dziekuje za mozliwosc zwiedzania z Toba. A fontanny robia niesamowite wrazenie, nie dziwie sie, ze takie tlumy sie zebraly, bo to prawdziwy show!!!
    Brawo dla Chlopa za odwage!!!!
    Niepijacy bo niepijacy ale jak trzeba musi sie umiec zachowac, moj tez tak ma:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cala przyjemnosc po mojej stronie :-) Ja tez nie moge sie naogladac tych zdjec :-)

      Usuń
  8. Widzę, że rozpoczęliście zwiedzanie Rosji od wysokiego C! Petersburg z tym swoim przepychem pałacowym jest niezapomniany. Będę sobie dawkować kolejne atrakcje. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. p.s. a propos Ermitaż, pamiętam stamtąd właśnie te złote czy też złocone jajka!

    OdpowiedzUsuń