poniedziałek, 5 marca 2012

Chora z miłości

To nie była szczęśliwa miłość. Teraz Ania to wie, ale wtedy wydawało jej się że spotkało ją coś najlepszego, najpiękniejszego w życiu. Nic więcej się nie liczyło, tylko ta miłość, nikt na całym świecie nie istniał. Tylko ON.
Był ucieleśnieniem jej marzeń. Wysoki, przystojny, dbał o siebie, gdy ją przytulał czuła się bezpiecznie i ciepło. Dla niego czekała aż skończy 18 lat, bo przecież seks z nieletnią jest zakazany i można za to iść do więzienia. A Ania tego nie chciała. A on to rozumiał. Rozumiał tym bardziej że miał już wyrok w zawieszeniu, za rozbój na dyskotece. Coż, silne ciało, głowa gorąca, tak jakoś się zdarzyło. Ale to nie było ważne, bo przecież ją kochał i już więcej tego nigdy nie zrobi. Tak mówił.
Dla niego zerwała znajomości z koleżankami, przez niego przerwała szkołę, do niego wyprowadziła się od rodziców. Właściwie to uciekła z domu, bo wyszła i już nie wróciła. Szukali ją z policją i znaleźli, ale była już pełnoletnia więc co jej mogli zrobić? Przychodziła do domu co jakiś czas, kiedy było już z nią bardzo źle, kiedy kłócili się i on wyrzucał ją z domu, albo kiedy ona nie wytrzymywała i sama wychodziła. A w domu...  robiła rodzicom piekło. Bo nie byli NIM. On dzwonił, najczęściej jednak to ona nie wytrzymywała  rozmawiali godzinami, czasami ona rzucała słuchawką (dosłownie, o ścianę), ale następnego dnia jechała do niego, jak w transie.
W Boże Narodzenie przyprowadziła go do domu. Bo było wtedy dobrze. Miał nocować w jej pokoju, ale przecież i tak by nie spali. Nie chciała budzić rodziców, ale chcąc nie chcąc i tak usłyszeli jak on wychodzi, a właściwie wybiega z domu, w środku nocy. A Ania przyszła do rodziców, do łóżka, jak mała dziewczynka. Mama przytuliła ją tylko, nic nie mówiąc. Rano okazało się że trzeba jechać do szpitala, bo Ania ma głęboką ranę ciętą na udzie. Mówiła że pocięła się sama, przez niego, a on to zobaczył i uciekł. Były święta.
Rodzice spedzili z nią cały dzień w szpitalu, rana na udzie opatrzona i zaszyta, ale to nie przez tę ranę tyle tam siedzieli. Rozmawiali z psychologami. W obecności Ani i osobno. Okazało się że oprócz rany na nodze córka ma znacznie bardziej pokaleczoną duszę. Ale nie chcieli jej zostawiac w szpitalu, na oddziale psychiatrycznym. Mieli zamiar o nią walczyć.
Ania została skierowana do poradni psychologiczno-psychiatrycznej. Umówiła się, nie poszła. Bo znowu było dobrze. Bo on znowu się uśmiechał, mówił że ją kocha. Pewnej nocy zadzwoniła do ojca żeby natychmiast po nią przyjechał. Przyjechał, w środku nocy, zabrał ją ze schodów przed JEGO domem. Umówiła się do psychologa ponownie. Nie poszła. Bo zadzwonił i znowu było dobrze. I tak nieskończoną ilość razy, przeliczalną może na ilość blizn na ciele Ani.
Pewnego dnia zadzwoniono do pracy ojca Ani. Policja. Że ma natychmiast przyjechać do domu. Przyjechał. Policjanci stali pod domem, w którym nie było nikogo. Ania została zabrana z domu przez karetkę pogotowia. Podcięła sobie żyły. Sama zadzwoniła po pomoc. Przyjechała karetka, radiowóz. Przesłuchano ojca Ani, sporządzono protokół, to wszystko.
Krótka rada psychiatry była - ona musi GO zostawić. Ten związek jest chory. Ania nie wyjdzie z tego dopóki z nim będzie. Ale Ania nie chciała nie być z NIM. Chociaż ją bił. chociaż ją maltretował psychicznie, choć napluł jej do ust i rzucił na szafkę. Bo był silny, bo ją mógł obronić...
I w końcu zdarzyło się że Ania zadzwoniła do matki, w środku nocy. Mamo, zabierz mnie stąd, słowa bez emocji, bez płaczu, puste i beznamiętne. Ania nie wyglądała dobrze. Ale nie płakała. W domu zamknęła się w swoim pokoju mówiąc że nic chce z NIM rozmawiać. Nie mówiła co się stało, rodzice nie pytali. A ON dzwonił. Dzwonił i prosił, dzwonił i wygrażał, w końcu przyjechał. Ania zgodziła się z nim porozmawiać. Nie rozmawiali długo, nie odprowadziła go do drzwi. Krzyczał na ulicy, wygrażał, wyzywał, aż w końcu ktoś zwrócił mu uwagę żeby przestał bo wezwą policję. Poszedł.
Ania przeleżała w łóżku dwa tygodnie. Przyszły kolejne Święta, próbowała wstać, pomóc w przygotowaniach, rozerwać się jakoś. Była już na tyle silna że spakowała do pudła wszystkie jego rzeczy i pamiątki po nim i wyniosła na strych. Nie była w stanie ich wyrzucić.
Minęło wiele miesięcy. Ania pozbierała się jakoś, dogadała z rodzicami, skończyła szkołę, wybiera się na studia. Nie związała się z nikim, nie ufa mężczyznom. Dopiero wczoraj, przy okazji wiosennych porządków, natknęła się na TO pudło. Kazała wyrzucić, ale po chwili namysłu zabrała je do pokoju. Przejrzała zawartość po raz ostatni, biorąc do ręki każdą rzecz, po czym własnoręcznie wyniosła pudło do śmietnika. Gdyby w domu był piec, toby je spaliła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz