czwartek, 19 kwietnia 2012

O chlebku ciąg dalszy

No i stało się - upiekłam swój Pierwszy Chleb Na Zakwasie. Co to się wczoraj działo! Ale po kolei.
Zaplanowałam pieczenie w maszynie, bo tak wygodniej, na co James (ten który dał mi zakwas) skrzywił się jakbym popełnić miała co najmniej wykroczenie jak nie grzech półśmiertelny. Wydrukowałam sobie przepis na chleb z maszyny plus trzy najłatwiejsze na zwykły chleb mieszany. No i zaczęłam.
Wlałam i wsypałam wszystko do maszyny jak należy, może z wyjątkiem zakwasu którego wlałam więcej niż przepis wymagał, w związku z tym musiałam dosypać mąki do maszyny na koniec wyrabiania, bo ciasto wydawało mi się za rzadkie. Jak się już wyrobiło, odpoczęło, wyrobiło drugi raz i troszkę podrosło, postanowiłam pójść za radą w przepisie i wyjąć mieszadełko z maszyny, żeby dziurka była mniejsza. Kto ma ten wie o czym mówię. Kto nie ma - maszyna do chleba ma mieszadełko do wyrabiania ciasta które zostaje w chlebie i potem chleb ma sporą dziurę na spodzie. No więc wyjęłam mieszadełko i zostawiłam ciasto w maszynie jeszcze na parę minut. Dodam, że cały czas w trakcie wyrabiania, wyrastania i później pieczenia studiowałam zawzięcie wszystkie strony internetowe na temat pieczenia chleba, jakie mogłam znaleźć.
Postanowiłam pod wpływem lektury wyjąć ciasto z maszyny i upiec ręcznie, czyli w piekarniku. No ale najpierw musiało jeszcze podrosnąć. Sposób rośnięcia zaczerpnęłam z jednego z wydrukowanych przepisów, czyli ciasto do miski, nakryć folią i czekać godzinę. No dobrze, zrobiłam sobie przerwę w studiowaniu na tę godzinę i poszłam poćwiczyć. Po godzinie, zgodnie z przepisem, złożyłam ciasto w kopertę i odłożyłam na następną godzinę. Było już po 21. Ale po pół godzinie, wydało mi się że ciasto już podwoiło swoją objętość, więc zgodnie z drugim przepisem ułormowałam coś w rodzaju wałka i włożyłam do formy keksowej. Niby wcale nie musiałam, bo ciasto było naprawdę doskonałe w swej strukturze i na pewno by się nie rozeszło na blasze, aloe chciałam mieć pewność że ten mój pierwszy chleb będzie miał jakiś kształt. Odstawiłam na następne... co najmniej 3 godziny. Przypominam, była już prawie 22.
No ale nie będę przecież siedziała w kuchni pół nocy, bo potem to jeszcze z 45 minut pieczenia, a rano do pracy. Więc zgodnie z poradą z jednego z blogów i po obejrzeniiu dwóch filmików na YouTube, postanowiłam przyspieszyć troszkę proces rośnięcia, chociaż i tak według wszystkich powinno to trwać co najmniej 3 godziny. Włożyłam więc formę z ciastem przykrytą folią do piekarnika, ustawiłam temperaturę na 50 stopni, po pół godzinie wyłączyłam i zostawiłam tylko żarówkę. Gdy zrobiła się 23.30, poszłam sprawdzić, ciasto wyrosło ładnie, zgodnie z poradami zostawało lekko po naciśnięciu, więc z wielkim zdumieniem, ale stwierdziłam że chyba jest gotowe. Nagrzałam piekarnik na maksa, na dół położyłam blachę a do niej 2 szklanki wody, żeby była para. Włożyłam ciasto na 10 minut, po 10 minutach moje zdziwienie było ogromne bo chleb urósł bardzo ładnie i już wyglądał jak ten foremkowy ze sklepu. Zmniejszyłam temperaturę do 200 stopni, jak należy, na pół godziny. Ale, wyczytałam w trakcie że lepiej jest jednak piec bez termoobiegu, żeby nie wysuszyć ciasta, więc po jakichś 20 minutach wyłączyłam termoobieg. Tak mi się zdawało.
Chleb był wciąż niedopieczony w regulaminowym czasie, więc zostawiłam go jeszcze na 15 minut. Było już trochę po północy, ale co się nie robi dla chleba! Po 15 minutach patrzę, a tam chleb dalej blady, co jest? Wyciągam, dotykam, w pierwszej chwili nic nie zauważyłam, ale dotknęłam blachę, sama nie wiem po co, poparzyć się chyba. A blacha - ledwo ciepła! W 200 stopniach? Niemożliwe! Okazało się że to co wzięłam za wyłączenie termoobiegu jest w rzeczywistości wyłączeniem temperatury i tylko wiatraczek się kręci, czyli - chłodzenie! Cholera jasna! No ale żeby jeszcze uratować chleb, który i tak był już upieczony, ale troszkę blady, wsadziłam go na kolejne 15 minut już w prawidłowej temperaturze.
Nie miałam siły już dłużej czekać, więc skórka nie jest taka jak być powinna, ale efekt - zobaczcie sami!
Niestety, nie pomyślałam żeby go sfotografować zaraz po upieczeniu, a dzisiaj rano jakoś go już ubyło zanim wstałam! Niemniej jednak, choć może nie najpiękniejszy i być może nie najsmaczniejszy, to wciąż bardzo ładny i przepyszny - Mój Pierwszy Chleb Na Zakwasie!


A w sobotę to już upiekę całą serię!

3 komentarze:

  1. Fajny chlebek, ja piekę tylko słodką bułkę na Wielkanoc, ale ona jest bez zakwasu, tylko na drożdżach

    OdpowiedzUsuń
  2. wygląda smakowicie i wcale nie widać, że miał takie przygody;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Smakuje też nieźle ale do wymarzonego chleba to mu jeszcze daleko... Mąkę już zakupiłam, w sobotę chleb orkiszowy i francuski pszenny, zobaczymy jak te wyjdą :-)

    OdpowiedzUsuń