środa, 12 października 2011

Kot polowniczy

Na pewno niejedna z nas miała niekiedy takie wrażenie, że życie jej przecieka między placami, że tyle jest do zrobienia a czasu tak mało zostało, że już się połowę życia przeżyło a dopiero teraz naprawdę chce się żyć. Ja chwile takie miewam coraz częściej. Być może dlatego że nieuchronnie i z coraz większym rozmachem zbliżam się do czterdziestki. Być może dlatego że dzieci stają się już coraz bardziej samodzielne i mam więcej czasu dla siebie. Być może wszystko na raz i jeszcze więcej powodów by się wymyśliło. Faktem jest że szkoda mi każdego straconego dnia. A straciłam cały tydzień "dzięki" grypie.
Wyszłam wczoraj po raz pierwszy od tygodnia do ogrodu i za głowę się złapałam. Przecież to już jesień, wiosenne cebulki czas najwyższy wsadzać do ziemi, krzewy przycinać, wykopać co stare i tak ogólnie, uporządkować. Mężowi pozwalam na przycinanie żywopłotu tylko, no i od czasu do czasu na wkopanie czegoś do ziemi jeżeli ma być głęboko bo ja nie lubię łopat. No i przekopać ogródek, to już obaj moi chłopcy robią. Oczywiście też koszą trawę. No i właśnie trawy też nie skosili. Aż prawie awanturę im zrobiłam, zaledwie dwa tygodnie temu, gdy byłam w Polsce, była cudowna pogoda i tu i tam, mieli przykazane wykosić trawę po raz ostatni tej jesieni. Okazja była jakich mało bo i ciepło i sucho, a oni co? Byczyli się cały tydzień przed komputerem. No ale zapowiedziałam im że trawa ma być skoszona i nic mnie to nie obchodzi. Mogą sobie kosą kosić jak kosiarka im nie złapie, a co!
Lubię przycinać krzewy, sekator to moje ulubione narzędzie ogrodnicze. No i właśnie mi się zepsuł ten lepszy, skuteczny i bardzo drogi, a właściwie to mąż mi go zepsuł strzygąc żywopłot, bo oczywiście chciał "wypróbować". No i teraz sekator jest do niczego, a mąż puka się w czoło mówiąc że nie pamięta jak go psuł. Oczywiście że nie pamięta, kto by pamiętał? Muszę więc jechać do sklepu i kupić. No mam jeszcze stary, z Lidla, kupiony trzy lata temu, badziewie ale jak ruski telewizor - niezawodny. Ale go nie lubię bo dostaję po nim odcisków. Więc nowy będzie i już.
A w sobotę mieliśmy akcję jak z horroru. Chora byłam więc i tak nie spałam za dużo albo spałam na jawie. Mąż wychodził w nocy do łazienki, w tym czasie usłyszałam jakieś piski i łomotanie. Pomyślałam w malignie że to moja córka znowu sobie robi śniadanie o szóstej rano, tylko po co się tak tłucze i dlaczego musi stąpać po piszczących zabawkach kota? Ale po chwili mąż zaświecił światło na korytarzu i nie przychodzi, nie przychodzi, wstałam więc z ciekawości zobaczyć co zrobił z córką za zakłócanie spokoju nocnego. Wchodzę do living roomu, gdzie również zapalone było światło i co widzę? Scenę zbrodni! Ptasie pióra porozwalanie po całym pokoju, sprzęt grający poprzekrzywiany, pełno kocich śladów na telewizorze, a muszę dodać że mamy taki cieniutki, 18 milimetrów tylko, wiszący na ścianie, ogromny, ślady widać doskonale. A w kącie między kolumną a szafką skulony ptak. Kot nie mógł się do ptaka dostać, to znaczy na pewno by się jakoś dostał gdyby tylko chciał, ale gdy tylko nas zobaczył, podniósł ogonek do góry, zrobił minę "zobaczcie-jaki-jestem-superkot-taką-świetną-zdobycz-wam-przyniosłem!", przy czym przechadzał się taki dumny i szczęśliwy po całym pokoju pokazując nam jakich to niezwykłych dokonań poczynił. Tak więc oprócz szpaka w kącie i piór widocznych wszędzie, widoczne były ślady walki na ścianach i podłodze, upstrzone kroplami krwi z biednego ptaka i błota z kocich łap.
Kot został pochwalony, pogłaskany i zawołany do kuchni po żarcie, a w tym samym czasie ptak został złapany przez skórzaną rękawicę mojego męża i wypuszczony na podwórze. Akcja trwała kilka sekund, skończyła się odlotem szpaka (na szczęście odleciał więc nie był za bardzo uszkodzony, choć prawie bez ogona) i bezmiernym zdziwieniem kota, który chyba nie zauważył co i jak się stało, że mu zdobycz zniknęła. Po pobieżnym usunięciu śladów walki (chodziło mi głównie o krew), wszyscy rozeszli się w milczeniu, kot z powrotem na podwórko, a my do łóżka.
- Cóż, kot to polowniczy, stwierdziłam, musi od czasu do czasu coś upolować.
- Łowca kochanie, nie polowniczy, choć rzeczywiście poluje - powiedział z uśmiechem mąż.
Co to za kot, który żywą ofiarę do domu przynosi zamiast ją ukatrupić gdzieś w ustronnym miejscu i złożyć dostojnie zwłoki na progu opiekuna?
A miało być o przeciekaniu życia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz