sobota, 18 stycznia 2020

Dwa stare konie w parku rozrywki

A następnego dnia byliśmy z powrotem w Emiratach, tym razem w Abu Dhabi. Tak jak w Dubaju, w porcie Abu Dhabi nie można poruszać się pieszo, ale tym razem przynajmniej były podstawione darmowe autobusy, które podwoziły do granic portu. A potem się robi co się chce. My jednak postanowiliśmy zrobić coś, na co prawdopodobnie ja osobiście nigdy się już nie zdecyduję. A może się zdecyduję, w końcu do śmierci jeszcze trochę daleko, a przynajmniej taką mam nadzieję. Pojechaliśmy do Parku Rozrywki Ferrari World.


Co ja Wam mogę o tym powiedzieć - przepraszam wrażliwe uszy - po prostu JA PIEROLĘ! A w ogóle jak ktoś wrażliwszy to niech nie czyta bo tu będą przekleństwa.
Nie jest to największy park na świecie, jest raczej mały jak na światowe standardy, jest głównie pod dachem i jest po prostu cool.


Chwileczkę, chwileczkę, ale jesteśmy w Emiratach, a w Emiratach wszystko jest naj, więc o co chodzi?? Ha, więc chodzi o to, że pomimo że nie jest to największy park rozrywki pod żadnym względem, na moje nieszczęście jest tam NAJSZYBSZY rollercoaster na świecie i rollercoaster z HIGHEST NON-INVERTED LOOP - zupełnie głupio to brzmi po polsku, w każdym razie chodzi o kolejkę z najstromszym i najszybszym kablowym wzniesieniem i najwyższą pętlą nieodwróconą, znaczy że nie jest się do góry nogami. Podaję linki do tych atrakcji przy ich opisie, są po angielsku ale jak ktoś chce to sobie może chociaż pooglądać obrazki.
Najpierw poszliśmy oczywiście na Formula Rossa, czyli najszybsza na świecie kolejkę.


Osiąga 240 km/h i produkuje takie przyspieszenie, że musisz mieć założone specjalne gogle i nie możesz mieć na sobie niczego co mogłoby się odpiąć, mnie na przykład kazali ściągnąć klamrę z włosów.


Zanim napisze więcej przyznam, że na rollecoasterze byłam tylko raz w życiu, takim małym gdzieś pod Glasgow. Nie jestem również fanem karuzel, po prostu się boję. Wiele odwagi mnie kosztowął sam przyjazd do tego parku masakry, ale zrobiłam to w stanie całkowitej poczytalności i sama sobie jestem winna. Wsiedliśmy. Zapięto nas. Złapałam się kurczowo poręczy, zacisnęłam wszystkie mięśnie w oczekiwaniu. Ludzie w kolejce mogli słyszec mój oddech i na pewno widzieli tłukące się po klatce serce moje. A potem - KUURWAAA! Gdyby nie te gogle to oczy na pewno (!) wlazłyby mi do mózgu, chociaż po pierwszym ułamku sekundy zacisnęłam je z całą dostępną siłą i już dzielnie trzymałam zamknięte przez cały czas trwania ten wątpliwej atrakcji. A nie, skłamałam, bo pamiętam że spojrzałam przez mgnienie oka na Chłopa po mojej lewej stronie i on także się darł. Pozostały czas spędziłam na modleniu się do wszystkich bóstw świata, żeby mnie tylko wybawiły od niechybnej i nieuchronnej śmierci i jak najszybciej zakończyły te tortury.
Ulga po zatrzymaniu była tak wielka, że uśmiech nie chciał mi zejść z twarzy przez następne pół godziny. Albo i dłużej. Cały misternie zakręcony kok szlag trafił, ale zapięłam gumką i było dobrze. Nogi przede wszystkim, ale całe ciało także mi się trzęslo jeszcze przez długie chwile, chyba nigdy nie puściło aż do momentu, o którym powiem na końcu.
Po tym najstraszliwszym przeżyciu nie spodziewałam się, że coś straszliwszego mnie jeszcze spotka. O, jakże się myliłam... Ale nie uprzedzajmy faktów. Poszliśmy tymczasem poszukać czegoś mniej emocjonującego.


Na początek poszliśmy sobie na symulator Formuły 1, gdzie spowodowałam z pięćdziesiąt wypadków śmiertelnych własnych i innych użytkowników, a i tak przyjechałam trzecia. Potem było Viaggio in Italia, taki jakby symulator lotów przezd wielkim ekranem, bardzo malownicze wrażenia, tak jakby się leciało małym samolotem nad Włochami. Naprawdę fajne.


Potem było Made in Maranello, czyli kolejka z historyczną wycieczką przez fabryke Ferrari w Maranello, dość ciekawe i informatywne. No i takie coś dla małych dzieci, samochodziki w które ledwo zmieściliśmy dupy, jadące powoli przez miniaturowe Włochy. I mieliśmy przy tym spory ubaw oczywiście.


Jeszcze był pokaz kinowy o Enzo Ferrari i galeria Ferrari, a potem bardzo fajna kolejka 4-D pod nazwą Speed of Magic. Siedziało się w wagoniku z okularami 3D i to była chyba najfajniejsza rzecz w całym parku, bo zrobiliśmy ją dwa razy. Chciałabym żeby kino przysżłości takie było. Po prostu tak jakby się było w centrum historii, w dodatku ze świetnymi efektami trójwymiarowymi.


No ale nadeszła ta wielkopomna chwila, kiedy musieliśmy, po prostu musieliśmy zaliczyć Flying Aces, czyli tę drugą kolejką z NAJ. Oddalałam tę nieprzyjemność jak najbardziej mogłam, nawet zapowiedziałam, że tego nie zrobię, ale gostek od przechowywania bagaży z Chłopem mnie namówili. Przez całą droge do kolejki starałam się oddychać głęboko i powtarzałam sobie - to tylko roller coaster, tu się nie umiera, to tylko półtorej minuty i będzie po wszystkim. Bałam się jeszcze bardziej niż przez Formula Rossa, bo wiedziałam już co to jest roller coaster, a poza tym, co najważniejsze, widziałam kawałek przez okno.


Cztery krzesełka w rzędzie. Ślepy los wrzucił mnie na zewnętrzne siedzenie, stopy zwisały mi swobodnie, kurwa. Stopy. Wróć. To nie moje stopy. Ja nie siedze w zewnętrznym krzesełku, to stopy Chłopa. Poprawia sobie sandały, chyba żeby mu nie spadły. Moje sandały razem ze stopami opierają się kurczowo o kawałek rurki. Ręce zaciskają się na nie wiadomo czym. Oddech, serce, oddech, serce... Jedziemy. Chwilę pierwszego wjazu pamiętam, ale zaraz potem zaczął się wrzask, oczy zatrzasnęły się na kłódkę, a wszystkie członki kurczowo zacisnęły na czym się dało. Kuuuurwaaaa, ja pierdolę! Dobrze zapamiętałam instrukcję na dole, mówiła żeby trzymać głowę na oparciu, ale jak trzymać głowę na oparciu jak ją z tego oparcia normalnie po chamsku wyrywa?? Ja pierdolę, moja głowa, zaraz mi odpadnie głowa! Udało mi się przyciągnąć łeb do oparcia, ale nie na długo, siła odśrodkowa momentami była taka wielka, że przysięgam, gdyby nie te specjalne zabezpieczenia to byłaby z nas miękka miazga. A najgorsze, że ta kolejka była chyba z dwa razy dłuższa niż ta pierwsza. Miałam wrażenie, że nigdy się nie skończy, po kolejnym brutalnym zakręcie myślisz, że to koniec, a to dopiero początek następnego. Oczy dzielnie trzymałam zamknięte przez cały czas, z wyjątkiem oczywiście zerknięcia na Chłopa, który na szczęście też wrzeszczał. No ale przyszła kryska i w końcu wylądowaliśmy. Tym razem nie tylko drżały mi wszystkie mięśnie, tym razem lewa noga nie chciała mi iść razem ze mną. I chciało mi się rzygać. W celu uspokojenia poszliśmy sobie jeszcze na taras widokowy pooglądać tych samostraceńców bez zmysłu samozachowawaczego, którzy odważyli się na to szaleństwo. Nawet cały przejazd nakręciłam. A co!


Zostały nam jeszcze dwie atrakcje. Obie zrobiliśmy po dwa razy, bo po tym wszystkim co mnie spotkało, nic już nie wydawało się straszne. Turbo Track to reverse free fall coaster, nie wiem jak to można na polski przetłumaczyć, może kolejka grawitacyjna (opadowa) odwrócona? Taka zwykła mała kolejka po trzy osoby w rzędzie. Wsiada się, zamyka się oczy i się jedzie, najpierw powoli w górę na 64 metry, pod kątem około 90 stopni,  Czyli zupełnie pionowo. A jak się już jest na samej górze to wagonik obracając się wokół własnej osi spada z prędkością 102 km/h. Jak już wspomniałam, po tych wszystkich Flying Aces, bułka z makiem, pikus, sekund sześć. Oczywiście z zamkniętymi oczami. Za drugim razem otworzyłam jadąc pod górę. A potem jak zwykle :-)
A ostatni to był prawdziwy roller coaster! Nazywa się GT Challenge i z założenia ma być wyścigiem dwóch kolejek po dwóch sąsiednich torach, ale jedna nie działał więc jechaliśmy w pojedynke. To jedyny roller coaster, na którym trzymałam otwarte oczy i nie krzyczałam, a właściwie to się normalnie cieszyłam.


Było szybko, było fajnie, bez przegięć, po prostu dla starszych dzieci.
O mało się nie spóźniliśmy na autobus powrotny przez to wszystko. Jak zwykle, mieliśmy za mało czasu. Brak czasu to jedyny tak naprawde wielki mankament wakacji na statkach wycieczkowych. Tyle by się mogło więcej zrobić, zobaczyć, zwiedzić, gdyby nie trzeba było wracać do portu na określoną godzinę. No ale cóż.
Przez cały czas po tym straszliwym doświadczeniu z Flying Aces miałam gulę w gardle, kamień w żołądku i chciało mi sie rzygać. Nawet blisko godzinna podróż autokarem nie złagodziła żadnego z tych objawów. Dlatego też, zaraz po wparowaniu na statek, zamiast do kabiny udaliśmy się szybkim krokiem do najbliższego baru, gdzie poprosiłam o Black Russian i lufe tequili na przekąskę. Dostałam podwójną porcję, barman wiedział co robi :-) Dopiero po tequili mi odpuściło. Wódka jednak pomaga na stres ;-)


19 komentarzy:

  1. Tak mowio alkoholiki, ze wodka redukuje stres, no ale czyms trzeba sie wytlumaczyc. Ale jestescie w pelni usprawiedliwieni, bo gdybym w ogole odwazyla sie wsiasc na ktorekolwiek z tych szatanskich urzadzen, co oczywiscie jest wykluczone, ale gdyby, to po powrocie na statek wypilabym litra duszkiem z gwinta. Bo lepszy kac-gigant od tych przezyc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, mi wystarczyla duza piecdziesiatka tequili zeby przepone zluzowac :-))) A ja coz, po tym wszystkim jestem z siebie dumna.

      Usuń
  2. Za żadne skarby bym nie wsiadła na żadną kolejkę. Ja chcę żyć. wystarczyło mi raz w latach siedemdziesiątych, jak wsadzono mnie do takiego młyńskiego koła. Dobrze, że byłam przypięta, bo miałam ochotę skoczyć. Kuzynka, za wsadzenie mnie tam miała niezłą karę, bo ja przez tydzień, zamiast zwiedzania W-wy, miałam ciągłe zwiedzanie toalety...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak bylam mala to karuzela lancuchowa byla najlepsza rozrywka, ale skonczylam z karuzelami po tym jak na pierwszym roku studiow z grupa znajomych przejechalismy sie na jednej takiej. Nie rzygalam, bo jestem ponad to :-))) ale wystarczylo mi to na cale zycie. Zreszta, jak widzisz, w Ferrari World tez do karuzeli nie wsiadlam, a byly :-)

      Usuń
  3. Odwazna jestes. W zyciu bym sie nie porwala na takie imprezy... no dobrze, moze 20 lat temu, ale juz nie w moim wieku. Na szczescie Wspanialy boi sie takich rozrywek bardziej niz ja, wiec jestem bezpieczna:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz, to ja tak mniej wiecej jestem w Twoim wieku dwadziescia lat temu :-) Ale widzialam ludzi po szescdziesiatce i wygladali na zadowolonych. No ja tam nie wiem...

      Usuń
  4. Ful, fiu...gratuluje odwagi, ale co tam, piękne miejsca zaliczone i tyle. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale się uśmiałam ;-)))
    Ja bym nie zamykała oczu ;-P

    OdpowiedzUsuń
  6. A daj spokój, w życiu! Podziwiam Cie bardzo.
    Mój tata dal sie namówić za granica na rollercoaster i dosłownie narobił w spodnie ze strachu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w spodnie to nie, ale do ubikacji chodzilam z piec razy :-)))

      Usuń
  7. Fajnie sie czyta o waszych ekscesach, widac ze oboje lubicie podobne rozrywki. Nawet nie chce sobie przypominac wypadu do Alton Towers. A tylko zaliczylam Rite - od 0 do 100 setki w 2.5 sekundy - i potem z ta szybkoscis w dol pionowo- umarlam tam chyba ze 3 razy, po prostu wylam jak zwierze - po wyjsciu po godziny nie moglam wstac , nogi jak z waty, serce o malo nie wylecialo mi przez glowe a cukier chyba spadl do zera bo cala sie trzeslam. Nie ma takiej mozliwosci abym kiedykolwiek weszla na takie ustrojstwo. Ale czytalam z zapartym tchem !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alez Kitty, w zyciu nie lubimy podobnych rozrywek. Chociaz, po tym co przezylam mysle, ze to tylko kwestia wyrobienia. Jak ze trzy razy bym sie przejechala to pewnie bym potrafila i oczy chwilami otworzyc :-))) Nie, roller coastery to zdecydowanie nie dla mnie.
      Rita, phi! Ten moj to od 0 do setki to nie wiem ile ole od 0 do 240 km/h to w 4.9 sekundy. Mowie Ci, oczy sie wgniatajka do mozgu. Nie wiem jak oni moga ta formula jeden jezdzic.

      Usuń
    2. Mi o malo mozg nie wysloczyl i na setce:) dobrze ze nie osiwialam od tego !

      Usuń
  8. O rajuniu... Kobieto, jesteś moją bohaterką! Ja bym chyba nie wsiadła. A jeżeli bym już wsiadła, to bym nie wysiadła o własnych siłach;]
    pozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Matko, nie wsiadłabym na coś takiego!

    OdpowiedzUsuń
  10. Oj ale piękne te cacka! Chętnie bym zobaczyła i dotknęła z bliska :)
    A za rollercoaster to ja dziękuję uprzejmie, mam tego dość w życiu, hahaha :)!

    OdpowiedzUsuń
  11. No nie, nie byłam w stanie sobie tego zwizualizować... od razu mnie mdliło na myśl o tych kolejkach i rollecoasterze:))

    OdpowiedzUsuń