piątek, 3 stycznia 2020

O braku postanowień

Moi Drodzy.
Witajcie serdecznie w Nowym Roku Anno Domini 2020. W nowej dekadzie. W Roku Szczura.
Cokolwiek by to nie znaczyło, jak będzie tak będzie. A teraz czas na podsumowanie - bo co roku jakiesś robię, to czemu teraz nie?
Na początek odpowiem na pytania zadane w poście dokładnie rok temu.
Iwona otrząsnęła się z tragedii. Ubezpieczalnie pokryła koszty z nawiązką. Migusia choruje na... bycie kotem. Iwona wybrała się z Chłopem w różne miejsca na świecie. Ilość wesel wyrównała się z ilością pogrzebów. Zima? Jaka zima?? W Walentynki były kwiatki i czekoladki, a kilka miesięcy później zostałam babcią :-)
No, ale to tylko odpowiedzi na pytania zadane rok temu. Podsumowanie właściwe to będzie dopiero teraz. Uwaga - żeby było ciekawiej- nie wszystkie informacje, o których teraz przeczytacie, znalazły się na blogu. No to Voila!

Styczeń.
Staliśmy się bezdomni. Ale zanim do tego doszło, dosłownie dzień przed przeprowadzką, dokładnie w miesiąc po poprzedniej tragedii z domem, wzięłam udział w kolizji drogowej z udziałem trzech samochodów. Ze mną na szczęście z przodu. Dupa zbita, samochód do kasacji. A ja na kilkudniowym zwolnieniu, bo nie byłam w stanie żyć. No ale żyć trzeba było i coś tam robić trzeba było, więc miesiąc minął nam na przeprowadzce, uspokajaniu zagubionych kotów, oglądaniu antelopów przez okno, nieustannych rozmowach z naprawiaczami domu i kupowaniu nowego samochodu. Jak ja przeżyłam tamten styczeń to sama nie wiem i nikt nie wie i się już nie dowie.  I niech tak zostanie. Ament.

Luty.
Upiekłam pierwszy chleb w nowej maszynie, zapach pamiętam do dziś. Spacerowaliśmy w poszukiwaniu pierwszych oznak wiosny, które znaleźliśmy w ilościach hurtowych. Nagrałam pierwszy gadający filmik na Youtube, na szczęście nikt się nie zainteresował kanałem. W Walentynki Chłop się postarał i ukrył róże tak, że ledwo znalazłam. A potem ja ugotowałam romantyczną kolację, z muszlami, ślimakami, i różnymi takimi owocami morza, którą popiliśmy czerwonym winem i było bardzo romantycznie.... Zaczęliśmy poznawać tajemnice budowy naszego domu i tajemnice głupoty ludzkiej w postaci budowlańców.

Marzec.
Prace nad odbudową domu powoli zaczęły się toczyć, a ja zaczęłam toczyć coraz więcej piany z pyska na samą myśl o kolejnej konfrontacji z wykonawcą. No ale działy się też dobre rzeczy - zaczęliśmy planować kuchnię i wybierać. Kolory ścian, podłogi, kafelki, sprzęt AGD. To były rzeczy wyczerpujące ale także ekscytujące. Poza toczeniem piany z pyska i pary z uszu podczas każdorazowej inspekcji domu, działo się dużo i namiętnie. Na przykład północna premiera "Captain Marvel" na Imaxie. Duchy i inne potwory na strychu w tymczasowym domu. Albo zwiedzanie Muzeum, Galerii Narodowej i Galerii Obrazów. Albo wycieczka na wyspę Cramond i Lauriston Castle. A poza tym, ciągłe, nie kończące się problemy i niedomówienia z wykonawcą robót remontowych. Sam miód normalnie.

Kwiecień.
W Prima Aprilis nasza Alexa próbowała być dowcipna. Ale zaraz potem wykonawca popsuł mi humor na całych ładnych kilka dni. No ale powinnam być już przyzwyczajona. Tylko dlaczego, qurva, ja??? Kwiecień wystawił mnie na kolejną próbę nerwów. Jakoś przetrwałam, pewnie dlatego, że była Wielkanoc. Nagrałam kolejny jutuberski filmik, i żarłam pasztet w Wielki Piątek. A na koniec, po długim oczekiwaniu, poszliśmy na premierę "Avengers - End Game". I przynajmniej film nie zawiódł naszych oczekiwań. Nie tak jak różni ludzie.

Maj.
No czego oczekiwać o maja? Było cudownie. Koty chodziły po stole, a my jeździliśmy sobie elektrycznym samochodem, spędzaliśmy rocznicowy weekend w kinie, w łóżku i w restauracji. A potem trafił mnie szlag. Nie pierwszy raz i nie ostatni zresztą. no ale czego się można było spodziewać po budowlańcach? Wisienką na torcie było zamówienie za małych drzwi do kabiny prysznicowej i próbowanie wmówienia mi, że nie da się inaczej. Że trzeba założyć stare, pęknięte. Wtedy to właśnie miarka się przebrała. We wtorek 7 maja. Zrozumieli, że jak mówię to mówię i zrobili to co im kazałam tak jak im kazałam. I w dupie miałam, że ośmieszam właśnie pół brygady remontowej, z kierownikiem projektu na czele. No ale... maj był piękny. Cieplutki. Ostatni spacer na Braid Hills, sekscesy w krzaczorach pachnących wanilią. Kwiatki w ogródku. Koty w ogródku. Wróciliśmy do domu.

Czerwiec.
Czekaliśmy, czekaliśmy i się doczekaliśmy. Na świat przyszła Esme i od tej pory wszystko się zmieniło. Córka przeżyła bardzo ciężki poród, ale dość szybko doszła do siebie, aby po dwóch tygodniach znowu wylądować w szpitalu. Akurat wtedy, kiedy zaczynałam wakacje w Polsce. Wakacje były niejako wymuszone wydarzeniem rodzinnym, na które zdecydowaliśmy się pojechać, bo być może to ostatnia okazja, żeby zobaczyć rodzinę w całości. Odwiedziliśmy okolice Karpacza i Jeleniej Góry, czeski Adrspach, a potem Wrocław, Nysę, Mazowsze, a całą polską eskapadę skończyliśmy w Warszawie.

Lipiec.
Zaczął się w Warszawie, która nas pozytywnie zaskoczyła. A potem wróciliśmy do domu, w którym zastaliśmy zarzyganą przez koty wykładzinę, zalaną podłogę w kuchni i cieknący kibel, na szczęście na samym dole. Cieknący kibel wraz z cieknącym kaloryferem w kuchni i otaczającą go podłogą naprawili panowie w ramach gwarancji. Zarzyganą wykładzinę próbowaliśmy wyczyścić sami, z fatalnym skutkiem ale mam to gdzieś. Tajemniczą plamę na podłodze w salonie wyczyściliśmy sobie sami, przy pomocy sztuczki chemiczki. Jak ktoś ma podobną to zapraszam, podam sposób. Aha. I byłam z wnusia na spacerze. I z Chłopem na Holy Island. I z całą załogą z pracy na rejsie statkiem po zatoce. I w Princess Street Gardens. Oraz odkryłam, jak nazywa się moja jabłonka. James Grieve. Fajnie, nie?

Sierpień.
Dostałam zaproszenie do szpitala na warsztaty żywieniowe w celu wyeliminowania objawów jelita drażliwego. Dowiedziałam się ciekawych rzeczy na temach dość skutecznej diety zwanej FODMAP.
Spędziliśmy weekend w Filey i Scarborough. No i oczywiście wiele godzin na Edinburgh Festival. 16-17 pokazów? Chyba tyle, nie pamiętam dokładnie. Najfajniejsze były spotkania z dawno nie widzianymi znajomymi. Szkoda, że tak krótnie. Zdołaliśmy wybrać się jeszcze do Sekretnego Bunkru Szkocji, który jak widać nie jest taki sekretny, jeśli go znaleźliśmy :-) Wnuczka rośnie :-)

Wrzesień.
Miesiąc zaczął się wycieczką nad wybrzeże, w pobliżu elektrowni jądrowej Torness. Bardzo fajny spacer w kierunku Dumbar, nigdy tam jeszcze nie byłam. Dwa razy opiekuję się wnusią. Dochodze do wniosku, że niemowleta są bardzo wymagające :-) Do Edynburga przyjeżdża ekipa Fast and Furious, udaje mi się być na planie zdjęciowym i zrobić kilka zdjęć dublowi Vin Diesela. Kupujemy z synem samochód. A poza tym, czuję się wypalona.

Październik.
Kupiłam sobie nowe buty i nowe lakiery do paznokci. Pilnowałam wnusi, kiedy rodzice byli w kinie, jakie to cudowne dziecko. W sumie, jak teraz patrzę, to październik upłynął mi na zakupach, zakupach i jeszcze raz zakupach. No i na wyzwaniu pisania 10 dni pod rząd. Udało się. Piekliśmy z Chłopem ciasta, oglądaliśmy kwiatki w ogródku i szykowaliśmy się do wakacji. Tak to właśnie było.

Listopad.
Tuż przed wyjazdem na wakacje gościliśmy córkę z wnusią. A potem pojechaliśmy w świat. Ale zanim pojechaliśmy, popsuł mi się samochód, na szczęście szybko i sprawnie został naprawiony w dwa dni, w czasie których miałam samochód zastępczy. Dobrze, że mam fajne ubezpieczenie. No to pojechaliśmy. Londyn, Jordania, Zatoka Omanu i Fujairah, z międzylądowaniem w Dżibuti. Dubaj, Abu Dhabi, Doha, pustynia Al Wakrah. I jeszcze raz Fujairah, a na koniec Muscat w Omanie. A potem to już tylko czekanie na grudzień.

Grudzień.
W grudniu nie działo się właściwie nic. W pierwszy weekend na podwórko przypałętał się bażant, udało się nam go przegonić przez płot na pole. Śmialiśmy się potem, że wygoniliśmy świąteczny obiad :-) Zakupiłam żywą choinkę. Na choince zawisł mały aniołek z imieniem Esme. Poza innymi bombkami, oczywiście. Zakupy zrobiliśmy wyjątkowo wcześnie, już osiemnastego grudnia skończyłam pracę, w sam raz na premierę ostatniej odsłony Gwiezdnych Wojen. Obejrzeliśmy premierę wraqz z dwoma poprzednimi filmami, w sumie dziesięc godzin w kinie. W sumie było warto, i tak nie mieliśmy nic lepszego do roboty. Syn nie przyjechał na święta, wspólnie uznaliśmy, że tak będzie lepiej. Córka spędziła święta z dopiero co upieczoną rodziną w Hiszpanii, a my spędziliśmy je w małym gronie z teściem i dziadkiem. Za dwa miesiące dziadek kończy 99 lat i być może to jego ostatnie święta. Dlatego tak. Spokojnie, zrobiłam skromną wigilię, z barszczem z uszkami, pierogami z kapustą i grzybami, rybą w warzywach (że niby po grecku) i trzema rodzajami śledzi. A w pierwszy dzień świąt pieczeń z trzech ptaków (kaczka, gęś i kuropatwa) z pieczonymi ziemniakami, marchewką, brukselką i tym białym co wyglada jak pietruszka i nazywa się parsnip. Taki normalny brytyjski świąteczny obiad. A w drugi dzień świąt to nie wiem co jadłam bo mi było wszystko jedno. W końcu to były moje urodziny. A po świętach goście pojechali, a my obejrzeliśmy tradycyjnie kilka filmów w kinie i telewizji, a nawet zaczęliśmy i skończyliśmy dwa seriale - Mandalorian i The Witcher. No i co jeszcze? W ostatnią niedzielę roku wygrałam świąteczny turniej badmintona, po którym dochodziłam do siebie aż do nowego roku. A Sylwestra spędziliśmy tradycyjnie w gronie znajomych, alkohol lał się strumieniami i w całkiem miłych nastrojach przywitaliśmy nowy 2020 rok. Nową Dekadę. Rok Szczura. Oby to był Lepszy Rok...

Żadnych postanowień noworocznych nie będzie. Poza tym, że chcę schudnąć 7 kilo, chcę nauczyć się tańczyć tango, chcę zacząć biegać i jeździć na rowerze, a także biegać za wnuczką, która za parę miesięcy zacznie chodzić. No i chcę jechać na wakacje gdzieś daleko. To tyle :-)


8 komentarzy:

  1. Dzielna jestes, ze to wszystko przezylas, nie zwariowalas i nie wyladowalas w celi wylozonej materacami, bez klamki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Momentami sie tak czulam. Ale juz jest dobrze :-)

      Usuń
  2. Miałaś ogromnie intensywny rok! Chcesz biegać powiadasz...czyli w tym roku półmaraton, a w przyszłym maraton nowojorski?;))
    pozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety, na zadne maratony sie nie pisze, bo sport dla mnie ma byc przyjemnoscia a nie mordega. Tak jak wszystko zreszta :-)

      Usuń
  3. Nie pamietam juz kiedy robilam jakies postanowienia czy nawet podsumowania, pewnie robilam, bo chyba kazdy przechodzi przez taki etap zycia.
    A teraz? nie chce mi sie. Ot co bylo to bylo a co ma byc to bedzie :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak chyba najlepiej, nie wszystkim sie to udaje. T opowyzej to bylo raczej podsumowanie dla Was niz dla mnie, bo za wiele to ja na blogu w tamtym roku nie napisalam :-)

      Usuń
  4. No to był bardzo intensywny rok, ciekawe czy moj bylby podobny gdyby mi sie chcialo robic postanowienie? :P Pozdrawiam i oby ten był lepszy juz bez remontów i bez zepsutych samocodw :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm... przeciez nie myslisz chyba, ze postanowieniem noworocznym bylo dla mnie zalanie chalupy czy rozwalenie samochodu? Czy nawet zostanie bapciom? ;-)

      Usuń