środa, 15 stycznia 2020

Wpis o wakacjach ale do końca daleko...

Zapragnęłam dokończyć dziś wspomnienia z wakacji po Bliskim Wschodzie, bo myślę już o kolejnych a blog nie jest z założenia turystyczny tylko.

Do portu Fujairah wpłynęliśmy 14 listopada, ponieważ z powodu opóźnienia nie udało nam się dotrzeć do Dubaju. Oczywiście musiałam stać na górnym pokładzie i się gapić, zresztą nic innego nie było do roboty, chociaż Chłop znalazł sobie jakieś łucznictwo czy innego pingponga na ten czas. Ja nie powiem, lubię w te gry i zabawy, ale wjazd do portu po czterech dniach na morzu był dla mnie wystarczająco interesujący, żeby stać i patrzeć jak kapitan parkuje wielki statek. W porcie Fujairah stały dwa amerykańskie statki wojskowe, ale następnego ranka już ich nie było.


W każdym razie, parkowanie wyglądało cąłkiem fajnie, tym bardziej, że z budynku terminala wystawiono czerwone dywany, chyba na powitanie i pożegnanie gości. Bo połowa pasażerów właśnie kończyła podróż, a potem miała dołączyć grupa pasażerów zaczynająca wakacje. Trochę to wszystko trwało, tak że zanim wszystko popakowano i porozstawiano, zapadła noc. Ja oczywiście wypatrywałam nieboszczyka, ale musieli go zapakować w jakąś walizke bo nic nie widziałam. Musieliśmy pozostać w Fujairah do następnego wieczora z powodów logistycznych, ale ponieważ zgodnie z pierwotnym planem mieliśmy być 15-go w Dubaju, zorganizowano darmowe autokary i kto chciał mógł sobie pojechać do Dubaju na te parę godzin. No to wzięliśmy i pojechaliśmy.
Podróż Fujairah do Dubai Mall zajęła około dwóch godzin, w czasie których pan przewodnik opowiadał nam o kraju i okolicach, tak że nie nudziliśmy się ani trochę. Ponieważ musieliśmy wracać dość wcześnie (statek odpływał o 18.00), mieliśmy w sumie około pięciu godzin i postanowiliśmy je dobrze wykorzystać, zwiedzając to czego nam się nie udało w czasie podróży poślubnej. Przeszliśmy więc z Dubai Mall (największe centrum handlowe na świecie) do stacji metra, co zajęło jakieś dwadzieścia pięć minut - nie żartuję. Tam kupiliśmy sobie bilety dzienne i pojechaliśmy na Palm Jumeirah, czyli słynną wyspe sztucznie usypaną w kształcie palmy. Żeby dojechać na Palmę, trzeba się przesiąść do tramwaju, a potem przejść jakieś dziesięć minut parkingiem do stacji monorail, czyli kolejki jednotorowej. Zapomnieliśmy jednak na śmierć, że nie przyjmują tam płatności kartą (!) i mieliśmy do wyboru albo wracać przez parking do stacji tramwajowej, gdzie był bankomat, albo wymienić pieniądze u jednego z "koników", którzy oczywiście już czatowali na takich jak my, sprzedając im dinary arabskie po korzystnej dla siebie cenie. Oczywiście wybraliśmy wariant drugi, ale za bardzo nie straciliśmy na przeliczniku, może funta. Przejazd kolejką był szybki i fajny, z góry widać było osiedla mieszkalne i oczywiście na końcu słynny hotel Palm Jumeirah. Ostatni przystanek kolejki jest właśnie przy hotelu, więc wysiedliśmy żeby sobie obczaić okolicę.


Na końcu palmy wzdłuż ostatniego wielkiego "liścia" jest promenada, można sobie ją objechać samochodem czy autobusem czy po prostu przejść, ale przejście całości było dla nas nie do zrobienia z powodu organiczeń czasowych i poza tym było bardzo gorąco, pochodziliśmy sobie więc tam i z powrotem wzdłuż wybrzeża, obserwując milionerskie dzieci ujeżdżające swe wypasione jachty.


Na koniec poszliśmy pozwiedzać przedsionek hotelu, który jest jednocześnie mini-centrum handlowym. A potem wystarczyło nam tylko czasu żeby wrócić do Dubai Mall, wstąpić na mały lanczyk do sklepu i wrócić do autokaru, a potem na statek.


Widok na hotel ze strony kolejki.




Następnego dnia przybiliśmy do portu w Dubaju. Co najdurniejszego jest w porcie w Dubaju to to, że nie można się po nim poruszać pieszo. Czyli nie można sobie z niego po prostu wyjść. Trzeba albo wziąć taksówkę, albo autobus turystyczny, tzw. hop-on hop-off bus. Po przeliczeniu kosztów wyszło nam, że bardziej do naszych celów opłaca się nam autobus, który i tak kosztował niemało, bo jakieś 45 funtów na łebka w najtańszej opcji. A cel mieliśmy jeden - Jumeira Beach. A potem co popadnie. No to pojechaliśmy na słynną dubajską plażę miejską, czyli dla każdego. Plaż bowiem w Dubaju jest do upęku, ale prawie wszystkie są prywatne i trzeba zapłacić wstęp do hotelu przy której się znajdują. I tu wyjaśnię wątpliwości. Nie jesteśmy aż takimi gównojadami, żeby nas na taksówkę nie było stać czy na piwo w hotelu. Niestety, znowu byliśmy ograniczeni czasowo, bo statek odbijał z portu o 18.30 więc najpóźniej o 18.00 musieliśmy być z powrotem. Na plażę chciałam pójść, ale nie plażować, jeśli wiecie o co mi chodzi, więc całą eskapadę musieliśmy zaplanować z głową. Tak więc, pojechaliśmy tym autobusem, podziwiając widoki z górnego otwartego pokładu, słuchając komentatora przez słuchawki.

Oczywiście ze wszystkich stron widoczna była Burj Khalifa. 


Muzeum Przyszłości, bardzo skomplikowany budynek zbudowany specjalnie na Expo 2020.


A ten budynek pod spodem zaciekawił nas szczególnie, ponieważ gdy byliśmy tam w maju 2018 to był niedokończony, brakowało kilkunastu górnych pięter. A teraz proszę.


I Burj Khalifa jeszcze raz. Naprawdę, nie sposób się oprzeć. 


Na szczęście w tych autobusach dają zimniutką wodę, bo byśmy tam zupełnie pousychali, tak było gorąco. Wysiedliśmy przy plaży całkiem niedaleko Burj Al Arab, pomoczyliśmy się chwilę w cieplutkiej czyściutkiej wodzie, pozbieraliśmy kilka muszelek, posiedzieliśmy na białym piasku i po godzinie zebraliśmy się do odwrotu.



Jak się okazało, czasu wystarczyło nam na jedną jeszcze tylko pętlę autobusem, która trwała jakieś trzy godziny. Gdybyśmy mieli cały dzień, moglibyśmy znacznie fajniej spędzić czas, no ale mieliśmy co mieliśmy. Powiem, że ta najdłuższa pętla była całkiem fajna, bo objechaliśmy cały Dubaj w okolicach, w których byliśmy mało albo wcale poprzednim razem, czyli tak zwany Stary Dubaj.


Wejście do Dubai Medina, czyli do targowiska.


Poniżej Dubai Creek, czyli sztucznie stworzony kanał-rzeka, z lokalsami łowiącymi ryby. 


Przepłynięcie na druga stronę specjalną tradycyjną łódką dhow kosztuje dinara, czyli chyba złotówkę. 



No i kilka migawek z podróży.



Miło nam było zobaczyć nasz miodowomiesięczny hotel. Uśmiechnęliśmy się na wspomnienie.


I niedawno wybudowany budynek, tzw. Dubai Frame, czyli Dubajska Rama, można sobie tam pójść, wjechać windą i przejść po górnej krawędzi. Z dołu tego nie widać bo jest to takie jakby lustro weneckie, ale jak się jest wewnątrz to pośrodku podłoga jest zupełnie przezroczysta, jakby się stało na szkle. Można podziwiać widoki na cały Dubaj, ponieważ rama została postawiona w takim miejscu, żeby sprawiała wrażenie łącznika między starym a nowym Dubajem.


A ten pan to miał po prostu fajne włosy :-)


Żal, po prostu żal, bo im więcej widziałam tym bardziej chciałam tam zostać, zobaczyć jeszcze raz, spróbowac czegoś nowego. Cóż, na pewno Dubaj jest tym miejscem, do którego chcę jeszcze wrócić, miasto nie tylko nowoczesności ale także kontrastów, kosmicznie zwariowane, na granicy groteski ale także wspaniałe i monumentalne.
Dubaj opuściliśmy wieczorem 16-go listopada, a następnego dnia z samego rana byliśmy w Doha.

Doha rankiem.


W ciągu tego krótkiego dnia  Katarze można było robić różne rzeczy, my wybraliśmy Safari po pustyni w jeepach :-) No cóż powiedzieć - po prostu jazda po bezdrożach pustyni w Land Roverach!


Normalny odjazd, szczególnie jak zjeżdżaliśmy pionowo w dół po wydmach. Ja od razu dostałam ataku astmy, ale żadna astma nie zakłóci mi radości wariackiej jazdy. Na zdjęciu poniżej widać, że będziemy zjeżdżać w dół. Kierowca obserwował kolegę z prawej, bo mieliśy zjeżdżać w tym samym czasie.


Ja bez butów na pustyni :-)


Jedyny minus, że nie ja kierowałam :-) Nasz kierowca był Pakistańczykiem i ledwo mówił po angielsku, ale po wydmach zasuwał znakomicie. Pewnie wysysają to z mlekiem matki.

Pod spodem ja nad brzegiem morza. Pustynia w Katarze jest jedną z dwócj na świecie, gdzie wydmy wpadają bezpośrednio do morza. 


A tu my z naszym kierowcą i jakimś innym, który się podłączył. Nasz to ten mniejszy.


Te góry daleko na horyzoncie to Arabia Saudyjska. 


A tu jedziemy brzegiem morza.


Na koniec zatrzymaliśmy sie w nowiutko wybudowanym ośrodku rekreacyjnym na plaży, gdzie pomoczyłam dupsko w wodzie i wypiłam pyszny napój miętowo-mangowy.


Przemysł turystyczny w Katarze dopiero raczkuje, nie ma za wiele ośrodków turystycznych, główną rozrywką jest tu jazda po wydmach.



Powiem Wam, że to była najfajniejsza wycieczka jaką mogliśmy zrobić tego dnia, super doświadczenie. Wróciliśmy zakurzeni ale szczęśliwi. Co jeszcze dodam w tym momencie? Że akurat było jakieś ich katarskie święto w połączeniu z naszą niedzielą (a ich piątkiem), taki ich długi weekend. Ciekawostką było, co zastaliśmy na pustyni. Pełno obozów, tak, ogrodzonych obozów z wielkim namiotami, antenami satelitarnymi, wielkimi dżipami i bukwi czym jeszcze. To katarskie rodziny wybrały się na piknik weekendowy, gdzie największą rozrywką jest - właśnie - jazda po wydmach. W ogóle, przemysł wydmowy widać jest tam dość rozwinięty, bo przy każdym wjeździe i wyjeździe z pustyni stoją stacje pompowania powietrza, coś jakby mobilna stacja benzynowa, z tym, że zamiast benzyny stoją pompy powietrzne. Dlatego, że żeby wjechać na pustynię trzeba spuścić powietrze z opon, a żeby z niej wyjechać na drogę trzeba opony ponownie napompować. Ot taka ciekawostka turystyczna :-)

Wieczorem opuściliśmy Dohę i udaliśmy się z powrotem do Emiratów, do Abu Dhabi. Poniżej Doha nocą. A co się działo w Abu Dhabi to to jest materiał na cąły kolejny odcinek :-)



P.S. Dorzucam zdjęcia do Jordanii i kilka linijek tekstu, jak sie komuś chce to zapraszam ponownie.

18 komentarzy:

  1. Lomatko! Ale piaskownica!!! Po tylu dniach na wodzie to atrakcja pojezdzic po piachu. Pewnie zapomnialas wiaderko, lopatke i foremki. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jasne ze zapomnialam :-) Ale z tego i tak by sie nic nie dalo ulepic.

      Usuń
  2. Te ograniczenia czasowe to jest wlasnie to, co mnie najbardziej wkurzalo na cruise. Jak mozna cos zobaczyc, zwiedzic jak czlowiek musi ciagle patrzyc na zegarek? Stanowczo nie dla mnie takie wakacje. Wiecej mialam nerwow niz wypoczynku:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I dlatego nastepne wakacje beda stacjonarne. W miare oczywiscie, bo ja na dupie nie wysiedze bez lazenia. Juz sie nawet przymierzam.
      W sumie ten cruise wybralismy bo byl tani a my mielismy w dupie gdzie, chcielismy tylko odetchnac, odstresowac sie i pobawic. W sumie te kraje arabskie sa takie same to mi nie bardzo zalezalo na zwiedzaniu. Ale cos tam po lebkach zobaczylam i fajnie.

      Usuń
    2. Ja nie lubie ograniczen czasowych, jestem z natury bardzo punktualna wiec jak mi ktos dodatkowo wyznacza granice to juz jest stres murowany. Tez nie lubie siedziec na dupie, lubie lazic, zwiedzac ale lubie miec na to czas. Jak bylismy kilka lat temu na wyspie St. John to przy okazji odwiedzilismy St. Thomas bo to zajmuje godzine lodka pasazerska i moze czlowiek robic co chce i jak dlugo chce.
      A w czasie tego cruise to zanim zeszlam ze statku to juz bylam zestresowana czy zdaze i ile zdaze zobaczyc. Tym bardziej, ze rowniez nie lubie zorganizowanych wycieczek w gronie ludzi z tego samego statku:) mialam ich dosc na statku wiec na wyspach chcialam sobie zagospodarowac czas we wlasnym zakresie. Niby sie udalo ale stres jednak ogromny. Byc moze sie skusze kiedys jeszcze na cruise, ale nie wczesniej niz jak bede miala 80 lat, oczywiscie zakladajac ze dozyje:) Wtedy moge nie schodzic ze statku tylko sie snuc po nim jak smrod po gaciach:)))

      Usuń
    3. Eee tam, po co ci cruise jak bedziesz miala 80-tke?
      Wtedy czlowiek najbardziej lubi sie snuc po wlasnych katach i sila nie daje sie nigdzie wywlec.
      A propos, jak tam Tatek sie czuje? Nadal w takiej swietnej formie?

      Star, mysle, ze kazde doswiadczenie w zyciu jest fajne i cenne, a teraz juz wiesz czego sie po cruisie spodziewac
      ( i Iwona tez ) - i mozna probowac czegos innego. A co sie widzialo i przezylo to zostaje na cale zycie.
      Nawet nie wiesz, jak ja ci zazdroszcze tego planu przeprowadzki i innego zycia w innym stanie, w slonecznym suchym klimacie,
      w zgodzie z natura, w wolnym , bezstresowym tempie.
      Uff – jak sobie pomysle, ze jeszcze tyle lat musze pracowac i tkwic za biurkiem, to mi cycki opadaja.:))

      Usuń
  3. Fantastyczna wycieczka i swietne zdjecia!
    Znakomicie oddaja atmosfere , klimat , architekture - choc nigdy tam nie bylam,
    to jednak dzieki Tobie bylam. Woda i piach to moje ulubione wakacje.
    Ta jazda po wydmach musiala byc czadowa, zawsze zazdroscilam chlopakom z Top Gear!:)
    Warto bylo , nawet jak to byl tylko jeden dzien , upchneliscie w niego mase atrakcji i ciekawostek.
    Thank you !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten piach to dosc mocno nas smagal po lydkach, musze powiedziec, bo wietrznie bylo. Pustynia mnie zafascynowala, ale sama na nia bym sie nie wybrala.
      A w ogole, ziemia jest piekna, wszedzie gdzie sie nie pojdzie czy nie pojedzie jest pieknie, nawet za wlasnym plotem. Jestesmy szczesciarzami ze mozemy zyc w tak urozmaiconym swiecie.

      Usuń
    2. No, na Marsie bym za nic nie chciala:) tylko grudy i grudy :))

      Usuń
  4. Zazdroszczę jazdy po piasku, sama bym chętnie poprowadziła auto. Tylko te ograniczania czasowe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tam chyba turysci nie za bardzo moga, podobno trzeba miec specjalna licencje. Ale wiem, ze w Tunezji mozna bylo, tylko teraz jest tam zbyt niebezpiecznie.

      Usuń
  5. No taka relację to ja rozumiem, jestem usatysfakcjonowana:) Najbardziej mnie rajcuje tamtejsze ciepełko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W listopadzie bylo fajnie, goraco ale nie do przesady. W maju to byla masakra.

      Usuń
  6. Ja na przykład mogę spokojnie siedzieć na miejscu na dupie:)
    Ale zdjęcia z przyjemnością poogladalam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie umiem. W pracy siedze na dupie i mam dosc. Nawet w kinie nie moge siedziec jak normalny czlowiek tylko sie wierce i kopie ludzi obok.

      Usuń
  7. Ło widzę wakacje udane ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Hoho, wielki świat! A na serio, czytałam z ciekawością, bo tam jeszcze nie byłam. I czekam na ciąg dalszy:D
    pozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy :)

    OdpowiedzUsuń