wtorek, 31 grudnia 2013

NIECH...

Kochani, to już mój ostatni tegoroczny wpis :-) Ale tak jest pewnie na każdym blogu :-)
Nie czuję się jeszcze na siłach na podsumowanie roku 2013. Pewnie się domyślacie że nie był to dobry rok dla mnie, chociaż oczywiście miłe momenty też się znalazły. Cóż, pora fatalnie zakończyć to co się fatalnie zaczęło, czyli Sylwestra spędzę prawdopodobnie samotnie, może z synem jeśli nie zdecyduje się iść z siostrą. Niemniej jednak scenariusz przewiduję taki sam - z lampką wina przed telewizorem, mam też w zanadrzu butelkę dobrego rumu. Do pracy dopiero w piątek więc mogę chorować :-)

Życzę sobie i wszystkim wszystkiego dobrego w Nowym Roku 2014. Niech przyniesie nowe perspektywy, nowe nadzieje, nowe wyzwania. Niech obrodzi w cudowne wydarzenia i zaoszczędzi nam trosk. Niech przyniesie spokój i ukojenie tym którzy tego ukojenia potrzebują, niech brzmi radością i szaleństwem dla tych którzy czasy szalone dawno mają za sobą.
Niech znowu będą cztery pory roku, a każda niech obfituje w zapachy i kolory, niech wiosna przyniesie miłość, a lato słońce, niech jesień będzie pełna plonów a zima krótka, mroźna i śnieżna. Niech wszyscy znajdą czas na odpoczynek po trudach pracy i tych kilka chwil przeznaczonych dla najbliższych.


NIECH ROK 2014 OKAŻE SIĘ SZCZĘŚLIWY I LEPSZY OD POPRZEDNIEGO!

Życzę więc wszystkim Wszystkiego Lepszego w Nowym Roku!




niedziela, 29 grudnia 2013

... i po świętach

Dobrze że minęły. To tyle o Bożym Narodzeniu 2013.

A dzisiaj był właściwie ostatni moment żeby zobaczyć co z tych Świąt zostało jeszcze w Edynburgu, bo jutro to wszystko rozbierają, przygotowując się do Hogmanay Street Party, czyli tutejszego Sylwestra. Jako że nie miałam okazji zrobić tego wcześniej, a centrum miasta widziałam tylko raz i to w biały dzień, wybrałam się tam dzisiaj, a część z tego co widziałam pokażę i Wam.

Wycieczkę rozpoczynamy od George Street, gdzie jakimś cudem udaje się nam zaparkować samochód, bo chociaż miejsc parkingowych jest troszkę, to znalezienie wolnego akurat wtedy kiedy potrzebujemy graniczy z cudem. Ale mnie się akurat zdarzył. Zaraz naprzeciwko słynnego "The Dome" - czyli wykwintnego klubu, restauracji, centrum konferencyjnego i czego-tam-jeszcze w jednym. The Dome co roku o tej porze wygląda tak samo, czyli - imponująco.


I ja sobie też fotkę strzeliłam, a co!


Z George Street idziemy na St Andrew's Square, gdzie wyjątkowo po raz pierwszy w tym roku umieszczono część świątecznych atrakcji, jak bar, karuzele, coś w rodzaju cyrku (raczej występy i przedstawienia) i sławetnego Star Flyer, czyli ogromnej, prawie 60-metrowej karuzeli na wysięgniku, której tu nie pokaże, bo mam ochotę na osobny wpis o tym. Przepiękne zielone drzewa... choć bez liści :-)


I oczywiście karuzela "na konikach" - kiedyś na niej jechałam, fajna zabawa, w sam raz dlka mnie, a jedzie naprawdę szybko :-)


Pozostałości świątecznego marketu, oczywiście utarg już teraz mizerny, ale przed świętami to nie było gdzie stopy postawić w tym miejscu.


Dalej przemieszczamy się w kierunku głównych atrakcji, postanawiamy przejść przez Rose Street (promenada na tyłach Princess Street), aby zobaczyć The Dome od tyłu - i jest!


A wzdłuż całej Rose Street (a krótka nie jest) rozciągnięte nad nami girlandy świateł. Lubię takie klimaty.


Wychodzimy z Rose Street na Hanover Street, aby udać się do celu musimy minąć to cudowne skrzyżowanie przy Galerii Narodowej - udaje mi się "rzucić okiem" na Zamek.


A teraz w kierunku atrakcji. Nie byłoby Christmas w Edynburgu bez Wielkiego Koła. W tym roku, wyjątkowo, wagoniki są zamknięte, bleeee. Jak byłam na nim kilka lat temu, siedziało się na normalnej ławce w odkrytym wagoniku i wiało "jak w kieleckim".


I znowu mijamy dziesiątki stoisk z pozdobami, różnymi ślicznymi i nikomu nie przydatnymi bibelotami, który każdy chciałby mieć, stoiska z grzanym winem, z zimnym piwem, z kiełbaskami, pączkami, i w ogóle, klimat taki jaki jest TYLKO i wyłącznie w okresie świątecznym.


Karuzel było kilka, jak co roku, i jak co roku również małe lodowisko. A ta karuzela była wyjątkowo piękna - w dodatku piętrowa.


W dole Princess Street Gardens coś dla dzieciaczków - wioska Świętego Mikołaja z pociągiem, który obwozi dzieci dookoła.

Nowością w tym roku był Christmas Tree Maze, czyli labirynt wykonany z choinek, niestety nie weszliśmy bo tylko dla dzieci :-)

Po drugiej stronie Pricess Street Gardens, na Lawnmarket, były jak co roku atrakcje dla twardzieli, jak na przykład ten Straszny Dom. Słychać było krzyki ze środka, to chyba tam jednak straszy :-)


Ale to poniżej to było coś na co naprawdę tylko nieliczni mogą się odważyć - ja nie wiem jak to się nazywa, ale jest to wyrzucane banji, z siłą dośrodkową ileś-gie - mała dwuosobowa klatka na gumach, wystrzeliwana na jakieś 20 metrów. Może więcej.


No i oczywiście wagon z atrakcjami dla tych którzy mają za dużo drobniaków, czyli małych hazardzistów - jednoręcy bandyci i tym podobne.


Na koniec wycieczki przeszliśmy przez Jenners, czyli słynny ekskluzywny "dom towarowy", bo tam oprócz wyprzedaży mają zawsze w środku sklepu to:


Warto podkreślić że Jenners to nie jest hala targowa, ani centrum handlowe, to jest normalny budynek, kamienica przy Princess Street. I tak choinka robi naprawdę duże wrażenie.

Krótka wycieczka dobiegła końca, wracamy pod The Dome.


A potem na parking, przecież to tylko parę kroków. Tak wyglądała George Street wieczorem.


Pomimo wszystko, żal mi tej atmosfery, szkoda że mogłam jej użyć tylko tak krótko. Ale nic to, do następnego roku!

wtorek, 24 grudnia 2013

Wesołych Świąt

Kochani moi, dopiero dzisiaj znalazłam odrobinę czasu żeby podzielić się z Wami moim Bożym Narodzeniem.

Te Święta będą dla mnie i moich najbliższych dziwne, będziemy tylko we czwórkę, po raz pierwszy w życiu. Być może będą to ostatnie rodzinne święta. Nie miałam głowy do przygotowań, dobrze że córka stanęła na wysokości zadania i sama cały dom przepięknie udekorowała. A że to dziwne święta, nikt nie pamiętał o żywej choince, na szczęście na strychu znalazły się dwie stare, z których jedną córka postanowiła oryginalnie udekorować, a wujek Google upiększyć :-)


Dostałam od mamy przepiękne szklane bombki, one nie zawisły na choince, bo Migusia się czasami bawi :-)
Zawsze miałam sentyment do szklanych dekoracji choinkowych, z dzieciństwa pamiętam przepiękne bombki ręcznie malowane, niektóre "z dziurką"...  Pajacyki, kominiarzyki, mikołajki, tancereczki, aniołeczki i w ogóle co tam można sobie było wymyślić - teraz takich nie ma :-(


Specjalne dekoracje stoją w specjalnym miejscu - ta makaronowa choinka przyjechała do mnie z Polski. Jest darem od mojej cioci, które jest naprawdę biedna i dorabia sobie  sprzedając takie cudeńka za parę złotych. Nie pozwoliłam sobie przyjąć tego prezentu za darmo.


Ale ten musiałam... Gdzie ja bym w Szkocji znalazła takie ogromne szyszki?


Wczoraj cały dzień lepiłam pierogi, uszka, piekłam ciasta, gotowałam barszcz, jak zwykle, jak dla dwunastu osób, a będzie nas tylko czworo...

Chociaż bardzo smutno się czuję, postanowiłam sobie że te kilka dni spędzimy tak jak sobie wymarzył mój syn - choinka, dwanaście potraw w Wigilię, skromne prezenty pod choinką, sukienki, białe koszule i krawaty, niewytrawne wino, cicha muzyka, zimne ognie... i żadnych kłótni. Tylko śniegu nie będzie :-(

Kochani, to już ostatnia chwila żeby się dzielić życzeniami, więc i ja składam Wam najszczersze życzenia zdrowych i spokojnych Świąt, spędzonych z tymi których kochacie. Niech nadzieja zagości na nowo w sercach tych którzy ją stracili, niech serca ogrzeje wiara w lepsze jutro, niech przebaczą Ci któych skrzywdzono, a tym którzy skrzywdzili niech będzie wybaczone. Życzę wszystkim miłości i pokoju.

Wesołych Świąt!




To właśnie tego wieczoru,
gdy mróz lśni, jak gwiazda na dworze,
przy stołach są miejsca dla obcych,
bo nikt być samotny nie może.

To właśnie tego wieczoru,
gdy wiatr zimny śniegiem dmucha,
w serca złamane i smutne
po cichu wstępuje otucha.

To właśnie tego wieczoru
zło ze wstydu umiera,
widząc, jak silna i piękna
jest Miłość, gdy pięści rozwiera.

To właśnie tego wieczoru,
od bardzo wielu wieków,
pod dachem tkliwej kolędy
Bóg rodzi się w człowieku.

Emilia Waśniowska

wtorek, 17 grudnia 2013

U weta

Nie będzie niestety zdjęć, nie będzie też nagrań. Szkoda, ale byłam w klinice sama i nie bardzo miałam jak robić zdjęcia / nagrywać bo...
No właśnie. Wczoraj trzeba było zawieźć Migusię na coroczne szczepienie. Kochana, wlazła do transporterka jak do własnego domku, zadowolona sobie tam siedziała i mruczała, do czasu gdy zła mamusia transporterek zamknęła i zaniosła do samochodu. Chwilę jechałyśmy sobie w milczeniu (dodam że do weta mam w linii prostej jakieś 500 metrów), a tuż przed parkingiem się zaczęło. Ja najpierw nie wierzyłam że to z kontenerka takie dźwięki, przecież Migusia poza syczeniem i prychaniem na Tigusia, zaledwie kilka razy w życiu wydała z siebie cichusieńkie, ledwie słyszalne "miau" ...
A tu takie śpiewy, takie płacze, takie nawoływania, prawie jak Tiguś, choć jednak troszkę ciszej :-)
Umówione byłyśmy na godzinę więc na szczęście kicia nie musiała długo płakać, bo pewnie by ochrypła.
A już w gabinecie, trzeba było rozłożyć kontenerek na małe kawałeczki, bo nie dało się nijak kotki z niego wyjąć. Płakać przestała, bo jednak trochę ciekawiej było w gabinecie, trzeba się było porozglądać, ale strach niemal wylewał się uszami! Ogonek jak szczota, podkulony pod siebie, nigdy nie widziałam Migusi z podkulonym ogonem. I chyba popuściła troszke siusiu bo było parę mokrych śladów na stole :-)
Brzydka pani doktor zajrzała w uszy, oczka, do pyszczka, wstrętnie wymacała całe czarne ciałko, nawet brzusio wymiętoliła! A dodatkowo to jeszcze przykładała taki okropny zimny talerzyk do brzuszka! No niesłychane! Na szczęście z całego strachu Migusia nawet nie poczuła szczepionki, a gdy pani doktor postawiła kontenerek z powrotem na stole, wśliznęła się tam szybciutko i uciekła w najdalszy kąt.
A po drodze do domu śpiewałyśmy sobie razem :-)
Bardzo obawiałąm się o tę szczepionkę, bo w zeszłym roku mała bardzo chorowała po obu dawkach, ale była wtedy maleńka, więc miałam nadzieję że tym razem zniesie to już lepiej. I zniosła! Nic, zupełnie nic jej nie dolegało, apetyt jak zwykle, diabliki w oczach i hulaj dusza na Tigusia! Jedyny mój powód do zmartwienia jest, że ona dość mało waży, bo tylko 3400 g, ale jak powiedziała wetka, na jej wielkość waga jest prawidłowa. Może to po prostu mały kot...

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Niespodzianki od Anki Wrocławianki

Dostałam paczkę-pocieszaczkę za konkurs u Anki Wrocławianki - Migunia jest tam pod numerem 27, kto jeszcze nie widział, niech podziwia :-)

Po pierwsze - Anko, Ty jesteś po prostu niepoprawna. To ma być kilka drobiazgów???

Co dostałam? Zobaczcie sami. Po otwarciu pudełka i przeniesieniu zawartości na stół wyglądało to mniej więcej tak:


A w środku? Same cudności. Przepiękna kartka z zabytkami Wrocławia, z osobistym podpisem A.W.


Oczywiście coś na ząb dla mojej dwójki hultajów, oczywiście trzeba było otworzyś od razu, nie da się tak bez natychmiastowego spróbowania, prawda?


Puszeczki z pysznym jedzonkiem, oczywiście A.W. wiedziała co moje koty lubią najbardziej :-)
Tuńczyk na kolację pożarty CO-DO-OKRUSZECZKA!


No i oczywiście - coś co się w tej chwili znajduje w różnych kątach domu, tak że nie wiem dokładnie gdzie w tej chwili, ale Migusia żadnej myszy nie przepuści przecież. Kolejna ulubiona zabawka mojej czarnuleńki.


Dla człowieków też coś na ząb - oczywiście! Moje ulubione :-) Pożarte na miejscu...


Znalazła się tez paczuszka piernikowych ludzików, ale nie, nikt nie będzie tego jadł aż ja pozwolę!


I cudowny, smutny troszkę ptaszek. Teraz to i ja mam zgryza ze znalezieniem mu właściwego postumencika, ale znajdzie się niebawem i ptaszek się na pewno rozweseli :-)


Anko Wrocławianko, bardzo, przebardzo Ci dziękuję, uczyniłaś mój felerny tydzień z piątkiem 13-go nieco mniej felernym :-) i sprawiłaś wiele radości i mnie i kotom, choć one to raczej pod ogonkiem to miały, aby tylko paszczę wypchać, wiadomo! Teraz oficjalnie moge już zacząć nastrój świąteczny, TADAM!




czwartek, 12 grudnia 2013

Jak zapakować kota?

Różne prezenty ludzie sobie dają pod choinkę. Poniżej instrukcja jak zapakować kota w prezencie. Wesołego oglądania!


wtorek, 10 grudnia 2013

Moje miasto

Wiecie co to są drony? Jak nie wiecie to sobie poczytajcie, np. tu albo tu.
Ale nie o dronach chciałam, tylko o tym jak można je wykorzystać na przykład w celach wizualno-panoramicznych. A właściwie, to szykowałam post o świętach w moim mieście, ale co się będę produkować jak inni zrobili to lepiej ode mnie :-)

Oto cudowna panorama mojego miasta z atrakcjami świątecznymi w centrum, nakręcona przy pomocy dronów DJI Phantom, Zenmuse Gimbal i GoPro Black przez człowieka który zwie się #scottishmotorman. Zapraszam serdecznie do oglądania.


A gdyby ktoś chciał zobaczyć, jak wygląda teraz moje miasto nocą, zapraszam do obejrzenia tego filmiku:


Niestety, nie udało mi się wkleić filmiku :-(
Ale zobaczcie koniecznie :-)

czwartek, 5 grudnia 2013

W pierścieniu ognia

Użyłam tutaj polskiego tytułu, choć film który oglądałm wczoraj ma tytuł "Catching fire" i chyba dosłownie przemawia do mnie lepiej niż tłumaczenie. Ale do rzeczy.
Tak jak wczoraj obiecałam, poszłam do kina na IMAXA, po raz pierwszy uzywając aplikacji Passbook - super sprawa, kupujesz online, a twój bilet przychodzi na komórkę ze specjalnym kodem, który w kinie jest skanowany przy wejściu. Żadnych kolejek, drukowania papierków, szybko, łatwo i przyjemnie. I w dodatku z rabatem 10% za zakup przez internet.
Jak wlazłam na tego IMAXA, nie mogłam oczu swych przyzwyczaić do tego wielkiego obrazu, coś mi to zaczęło przypominać. Na początku oczywiście przejście z telewizora 36 cali na 55 cali, rzeczywiście takie samo wrażenie. Ale jeszcze coś... i po zastanowieniu się głębszym wyszło mi że już w chyba IMAXie byłam, nie 100% ale jakieś 90%, muszę się spytac syna jak przyjdzie. Bo chyba oglądałam tak "Hobbita" w 3d.
Generalnie, nie wszystkie filmy wymagają oglądaja w wielkim formacie, ale ten polecam. Znaczy polecam "Hobbita". I oczywiście "The hunger games" również.

 Film zrobił na mnie niesamowite wrażenie, zresztą widać było po innych widzach że na nich też. W ogóle widownia raczej kulturalna, bez popcornu, najwyżej coca-cola i inne napoje, ale i tak cisza była niezwykła przez cały czas trwania filmu, czyli 146 minut. Upływu czasu po prostu nie dało się zauważyć, bo akcja obfitowała w emocje i widzowie po prostu mieli zajęcie. Były momenty radosne, gdzie twarz sama się uśmiechała, choć radość tylko połowiczna, gdyż oglądający zdaje sobie sprawę z tego co dzieje się "za kulisami". Były też chwile wzruszenia i grozy, a łzy niejeden raz napływały mi do oczu, nie mnie jednej zresztą. Ja to widzę tak w kinie, że jak jest wesoło to wszyscy się rozglądają na boki, ale jak smutno to wszyscy patrzą przed siebie, ukrywając łzy. Większą część tego filmu ludzie patrzyli przed siebie...

Oczywiście że to fikcja, oczywiście że przerysowana, dlatego ktoś kto uważa że tylko i wyłącznie filmy oparte na faktach są warte obejrzenia, nie będzie miał z tego obrazu satysfakcji. Znam taką jedną osobę - nie lubi "Władcy pierścieni" bo to bajka. A on tylko historyczne. Według mnie takie spojrzenie na świat jest bardzo ubogie, ale to nie moje sprawa.

Na zakończenie powiem tak - "Igrzyska śmierci" to był dla mnie bardzo dobry film. "W pierścieniu ognia" - jeszcze lepszy. Jeżeli ktoś obejrzał część pierwszą i waha się czy obejrzeć drugą, zapewniam, niech się nie waha - warto!


Foto ze strony www.imdb.com

środa, 4 grudnia 2013

Szczyt szczytów

W celu podbudowania swojego podłego nastroju zrobiłam sobie dzisiaj swoje tygodniowe dopiero, nowe włosy na chochoła. Wysmarowałam sobie wyczyszczoną cudeńkami facjatę tym najnowszym nabytkiem, nad którym to się zastanawiałam dwa tygodnie temu, czy go kupić, czyli twarzowym tynkiem w kolorze skóropodobnym. Na powieki naładowałam jaśniejsze powłoki jakiejś świecącej odmiany tynku ocznego, ale za bardzo w ślepia raziło to pokryłam jeszcze ciemniejszą odmianą, dobrze że dołączyli w zestawie. Rzęsy wypaćkałam okrągłą szczoteczką wymoczoną w mazi w kolorze BLACK, a ust swych pięknych i powabnych niczym nie brukałam, bo wszystkie ustne mazidła ukradła mi córka :-))
Żeby nastrój uniósł się na jeszcze wyższe wyżyny, wystroiłam się jak ... na odpust (albo może na marsz hipisów), czyli w coś co przypomina sukienkę narzuconą na obwisłe spodnie, do tego czarne lakierki, a jakże! I wypsikałam to jedymi pozostałymi w użyciu czyli nie zaśmierdłymi ze starości perfumami.
A już żeby się znaleźć mój nastrój miał dziś na szczycie szczytów, kupiłam sobie online bilet do kina i idę wieczorem na IMAX. Nie, to nie tytuł filmu, tylko takie cudo w kinie że podobno wszystko widać. Nigdy jeszcze nie byłam to nie wiem.
Jutro zdam relację!

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Co musi być na Święta

Nie będę sama siebie oszukiwać, w tym roku nie wypatruję Świąt z niecierpliowością. Ani radością. Najlepiej dla mnie jakby ich w ogóle nie było. Ale niestety będą, jeszcze się nie zdarzyło żeby ktoś odwołał Boże Narodzenie :-)
W tym roku, po raz pierwszy w życiu, spędzimy te święta bardzo rodzinnie. Tylko nas czworo, czasami troje, plus dwa koty. Chociaż one akurat to mają w nosie, święta nie święta, aby micha pełna była.
Nie mając nastroju do świętowania, postanowiłam że będzie bardzo minimalistycznie. Jak? Nie wiem jeszcze. Poprosiłam syna o pomoc - zapytałam bez czego nie wyobraża sobie Świąt.
Dostałam odpowiedź:

"... śledzia, barszczu, tych potraw, jakiejś choinki, śniegu, świeczek, niewytrawnego wina, koli, sprajta i fanty, chleba, sernika, białych koszul i krawatów, jakichś sukienek, lekkiej muzyki, tych światełek - fajerwerków które się podpala i świecą iskrą taką. I brak kłótni..."

Wszystko, prócz śniegu, mogę mu zagwarantować.

A Wy, bez czego nie wyobrażacie sobie Świąt Bożego Narodzenia?