środa, 2 maja 2012

Chlebki, chlebusie...

Ojeju jeju, nie mogę się zupełnie przyzwyczaić odkąd zmienili layout na bloggerze. Może i ładniejszy teraz jest, skąd mam wiedzieć jak prosta kobieta jestem choć wykształcona, w dodatku z lekką dozą autyzmu bo wszystko u mnie musi być stałe i niezmienne i nie lubie się przyzwyczajać od nowa. Za to jak już coś załapię to z pasją i na całego.
Tak właśnie stało się z moim chlebem, dopiero co dostałam przecudny, wspaniały zakwas z San Francisco który tak naprawdę pochodzi z Niemiec, a może z Polski, kto wie, a już złapałam się dzisiaj na snuciu pomysłów o otwarciu własnej piekarni. Takiej ekologicznej, chleb na zakwasie, tylko mąka i woda, plus może jakieś bułeczki, ale te mi jakoś nie wychodzą. Za małe rosną, nie wiem co źle robię. Mąż mówi że za małe to jak mają urosnąć duże? Te ostatnie to były nawet pyszne w smaku, ale płaskie jak placki. I tak przetrwały tylko 1 dzień - 16 bułek, kto by pomyślał. No dobra, małe były.
Moja kariera chlebowa nabiera tempa. Pierwszy chleb był dość udany, choć nie do końca wypieczony. O jego losach pisałam wcześniej, zresztą to nie jest blog o pieczeniu, więc nie będę się powtarzać. Od tej pory upiekłam już dwa nieudane chleby, z zakalcem, ale to tylko dlatego że popędzali mnie wszyscy na urodziny szwagierki, więc musiałam wyłączyć piekarnik i zostawić chleby w piekarniku, a jak przyszliśmy to były zakalce i już.
Potem były dwa bardzo udane, razowe chleby, pyszne, z ziarnami. Ale dzieci nie za bardzo chciały jeść, córka może jeszcze tak ale syn ciemnego raczej nie zje, tylko białe pieczywo i koniec. No to upiekłam mu białe, to znaczy dwa mieszane pszenno-żytnie i dwa pszenne. Zjadł obydwa. Z ochotą.
A ostatnie cudo, już myślałam że nic z tego, za mało czasu miałam na wyrastanie więc go trochę pogoniłam. Wyrosło, upiekło się, popękało (bo zapomniałam naciąć, zawsze coś ...) i zostało już z samego rana napoczęte w dużych dawkach. Mogę powiedzieć że tym razem przepis mój własny, bo trochę eksperymentowałam z braku czasu, ale chlebek pycha. Pszenny z dodatkiem szczypty żytniej mąki, pestek słonecznika i dyni.
Wiem wiem, niektórzy pukają się w czoło słysząc że zaczęłam piec własny chleb. Bo to taniej i wygodniej mieć go ze sklepu. Wygodniej? Na pewno tak. Taniej? Nie jestem pewna, zobaczę jak dostanę rachunek za prąd :-) Ale wiem co jem, woda, mąka i sól, to wszystko, żadnych ulepszaczy, żadnych konserwantów. A w dodatku, ja naprawdę lubię piec. Dotychczas tylko ciasta i ciasteczka. Teraz też chlebki i chlebusie.

2 komentarze:

  1. To witaj w klubie! W domowym pieczeniu jest magia i jak już się jej zasmakuje to się wpadło po uszy:-) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się. Nawet mój mąż już się wypytuje jak się piecze chleb, bo jak wyjadę...

    OdpowiedzUsuń