piątek, 11 października 2019

Takie buty

W ramach terapii wracania do świata / z wygnania / z wlasnego więzienia / z pułapki duszy i ciała / z czarnej dupy (niepotrzebne skreślić) postanowiłam zrobić sobie czalendż (och jakie to modne ostatnio!) i spróbować codziennie, przez 10 dni z rzędu, zamieścić jakiś krótki wpis z obrazkiem.
Zobaczymy, czy mi się uda. Pokibicujecie?

*****

Zobaczyłam je przypadkiem, przechodząc w kompleksie handlowym koło sklepu, który powstał po dopiero co zlikwidowanym biurze podróży Thomas Cook. Wołały mnie to weszłąm. Cena mnie nie powaliła, ale i nie zdziwiła. Na półce dokładnie mój rozmiar, założyłam na nogę, zamyśliłam się. Przypomniałam sobie, jak córka kupiła sobie kiedyś kozaki UGG. Bardzo drogie, więc kiedy wyraziłam swoją opinię, że wygląd moim zdaniem nie usprawiedliwia ceny, odrzekła w te słowa: "Ale mamo, chodziłaś kiedyś po niebie? No to wyobraź sobie, że kiedy tylko założyłam te kozaki na nogi, poczułam chmurki otuliły moje stopy i jakbym stała w niebie". 
Nie, nie kupiłam ich tego dnia, choć wołały do mnie, uciekłam z wyrzutem sumienia. Bo zaledwie tydzień wcześniej kupiłam sobie botki z czarnej skórki, podobne tylko droższe. Musiałam przemyśleć.
I oto dziś - tadam! - stałam się ich posiadaczką. Nie, nie czuję jakbym miała na nogach chmurki i i chodziła po niebie. Po prostu czuję, że leżą na moich stopach jak doskonale dopasowana do dłoni skórzana rękawiczka.



piątek, 27 września 2019

Jakbyście się zastanawiali...

Jakbyście się zastanawiali, dlaczego nic nie piszę, to uspokajam, że jestem OK, rodzina dobrze, żyję, czytam, komentuję, ale po raz pierwszy od wielu wielu lat nie jestem w stanie napisać nic konstruktywnego. Nie chce mi się, po prostu. Tak bardzo, że naprawdę nie dam rady się zmusić.
Jestem wypalona.
Nie zamykam bloga, nie wynoszę się z internetu. Potrzebuję przerwy. Zrozumcie. 


piątek, 6 września 2019

Iwona pociesza.

Mój blog powinien zmienić nazwę na Zmagania ciała. Chciałabym, żeby Dusza miała wszystko w dupie, usiadła w kącie i czekała, ale ona nie, ona mi całkiem złą robotę robi, podstępem podszeptując "A po co?" "Przecież nie chce ci się" "Nie idź, nie rób, za dużo wysiłku"... A ciało słucha. Nie buntuje się, nie sprzeciwia, grzecznie wykonuje polecenia zdradzieckiej duszy, która niezmiennie podpowiada: "A daj se spokój..."
No to sobie daję. Najchętniej bym tylko spała. Jeszcze czeka mnie kilka badań laboratoryjnych, bo to co się dzieje to normalnie jakiś przypał. Mam niedoczynnośc tarczycy, astmę i z tym nic się nie da zrobić, z tym się żyje i z tym się umiera. A teraz jeszcze podejrzewają cukrzycę. W pierwszym odruchu to prawie bym ich śmiechem zabiła. Ja cukrzycę? Przecież ja cukru prawie nie jem, ciśnienia wysokiego nie mam, tłusta co prawda jestem ale nie otyła. Ale teraz się zaczęłam zastanawiać, może jednak, tak bezwiednie, tak podstępnie się zaczyna? Jak mi to jeszcze wykryją to nic tylko sobie strzelić w łeb. A ten blog umrze razem ze mną.
Ale jestem z tym pogodzona, przecież noszę w sobie najbardziej śmiertelnego, jedynego dotąd poznanego z tak naprawdę 100% skutecznością wirusa, zwanego życiem. I pocieszcie się, że Wy też.