piątek, 30 marca 2018

A w Wielkanoc

Chłop w pracy, a ja jak zwykle mam wolne w piątek i poniedziałek. Przywilej pracowania w instytucji. Postanowiłam nam wyprawić święta jednak, bo siedzę te cztery dni w domu to co sie będę nudziła. Naszło mnie tak wczoraj, kiedy przejeżdżałam obok sklepu polskiego. Zrobię buraczki z chrzanem, bo Chłop bardzo lubi a mnie sie tego normalnie robić nie chce, ale mam cztery dni wolnego więc się poświęcę. Zakupiłam więc cztery buraki i dużą laskę chrzanu. Bo był. Do koszyka wrzuciłam też dwie kostki sera, sernik sobie zrobię, a co! Zobaczyłam kwas na żurek. To zakupiłam. W końcu mam cztery dni wolnego, coś jeść trzeba. Do żurku przydałoby się kiełbasę jakąś. Zauważyłam taką dziwną, białą, kiełbasa gospodarza sie nazywała czy jakoś tak. Pani mówi że do żurku będzie w sam raz. Kupiłam jedną. Kątem oka spostrzegłam stosik czegoś co nazywał sie resztkami na bigos, a były to całkiem pokaźne kawałki wędlin i mięs, takie po 10-15 deko. Pomyślałam, kupię, a co, zawsze jakaś odmiana od lokalnych szynek. Poprosiłam o cztery kawałki. Dostałam dwie fajne szynki wędzone, kawałek schabu i kawałek przyzwoitego boczku. Usmażę to wszystko w postaci "święconki" na wielkanocne śniadanie o dwunastej w niedzielę. Dokupiłam jeszcze słoiczek musztardy, bo ja polskich wędlin na gorąco bez musztardy nie ruszę. Już przy kasie zobaczyłam barwniki do jajek. No to zakupiłam, Chłopu bardzo się podobało kolorowanie jajek w zeszłym roku to będzie sobie jutro malował. Ja nie, bo ja mam cztery dni wolnego to będę miała co innego do roboty. No ale żeby uzyc te barwniki to trzeba mieć jajka. Najlepiej białe. W polskim sklepie białe mieli ale tylko w paczkach w ilości 30 sztuk. To zdecydowanie za dużo. Pojadę gdzie indziej i poszukam. Najwyżej kupię kacze albo przepiórcze, też będą fajne. I wiecie co? Zjeździłam wszystkie lepsze sklepy i supermarkety w okolicy (bo w takich rodzaju Lidla czy Aldi to i tak nie ma) i nigdzie nie było białych jajek. Najbliższe jakie udało mi się wypatrzeć to "niebieskie" czyli takie prawie białe w Sainsbury's. Takie same mieli w Marks and Spencer. Wszystkie kacze i przepiórcze wykupione. Najpierw się wkurzyłam, ale zakupiłam te niebieskie i pomyślałam, a do cholery z tym wszystkim, przecież sześć sztuk w zupełności wystarczy, jak se Chłop chce to se brązowe zafarbuje.
I takie to moje świąteczne zakupy.
A dzisiaj siedzę sobie w domu, bo przecież mam cztery dni wolnego to muszę je wykorzystać. No to postanowiłam, że dzisiaj pomaluję ostatnie nietknięte pomieszczenie w tym domu, czyli toaletę na dole. Przytaszczyłam więc z samego rana wszystkie potrzebne sprzęty z garażu, umyłam już ściany i sufit mydłem cukrowym i teraz czekam aż wyschnie. Machnę to wszystko w pół godzinki, bo pomieszczenie jest małe, półtora na dwa metry, z czego dwie ściany są w kafelkach a w trzeciej są drzwi. No to idę zaczynać sernik.

A Wam, Moi Drodzy, życzę udanych świąt, każdemu takich jakie sam sobie chce




środa, 28 marca 2018

Rok w pigułce

Dokładnie rok temu o tej porze przeprowadziłam się do Chłopa i dokładnie w środę zabrałam ostatnie rzeczy z domu. Wróciliśmy tylko wieczorem posprzątać ostatecznie i zabrać koty. Jak ten czas leci. Oglądam sobie zdjęcia z tamtego okresu i powiem Wam, było znacznie cieplej! Widzę to po kwitnącej na fotografii forsycji, białej tawułce, wielkim bukiecie żonkili w wazonie. I po wiosennej kurtce, w którą byłam przyodziana. Dzisiaj ciągle mam na sobie puchową. Co zdarzyło się w czasie tego roku?

Kwiecień - minął pod znakiem zwierzątek. Tymczasowa adaptacja kotów w domu Chłopa, pierwsza ucieczka, nocne eskapady, poznanie Nażyczonego, który się później okazał Nażyczoną (i nota bene nadal od czasu do czasu zjawia się w naszym nowym domu, który jest przecież tuż za rogiem). Ucieczka Olusia, papugi mojej siostry w Polsce i cudowne znalezienie jej. Oglądaliśmy "Księgę Dżungli" na Imaxie w 3D a potem karmiliśmy wiewiórki w Ogrodzie Botanicznym. Zwiedziliśmy pobliski pałac i jego tereny, obejrzeliśmy pokaz ptaków łownych. No i Wielkanoc była w połowie kwietnia w zeszłym roku. Czyli pierwsze farbowanie jajek Chłopa :-))) W tym roku też będzie, farbki już kupiłam ;-)

Maj - ponowna przeprowadzka, tym razem do nowego domu na stałe. Po harówce przez pierwsze kilka dni maja pójście do pracy okazało się wypoczynkiem. Nowe łóżko, nowe zasłony. Cały maj upłynął na malowaniu, porządkowaniu, układaniu, czyszczeniu. Jak my to przeżyliśmy, to sama nie wiem. Pogoda była bajecznie majowa, ponad dwadzieścia stopni niemal non stop. Kąpiele słoneczne po pracy, grill u znajomych pod koniec miesiąca, a na końcu końcu najważniejsze - nowa pralka. Automatyczna i w dodatku mądra technologicznie. Ha, bingo! Koty odnalazły się w nowym terenie doskonale. Pierwsze odwiedziny Nażyczonej w nowym domu.

Czerwiec - Drugie odwiedziny Nażyczonej zwanej odtąd Tiggy 2. Tiguś śpi na szmatach a Migusia przynosi upolowanego nietoperza. Zaczynają się białe noce a ja rozwalam sobie palca blenderem. Siostrzeniec ucieka z domu bo spalił router. Zamawiamy wakacje, kupuję sobie nowe sandałki żeby mieć w czym ganiać po Leningradzie. Montujemy nową wykładzinę w największym pokoju i kosimy trawę. Przy okazji wycinam starą śliwkę, drzewo takie. Chłop rozbiera (konstrukcje ogrodowe między innymi). Tiguś uwielbia nową wykładzinę a ja KOCHAM.

Lipiec - opiekuję się WNUCZKAMI.  Dywaguję na temat pamięci i nic-nie-robienia. Szykujemy się na wakacje, a ja podziwiam czerwone Lamborghini. Robie użytek z wosku i kupuje prezenty wnuczkom. Tiguś po raz pierwszy włazi do wanny a ja znajduję martwego wróbla na schodach. A 15-go lipca wyjeżdżamy na wakacje. Oslo, Gdańsk, St Petersburg, Helsinki, Sztokholm, Karlskrona, Berlin, Warnemunde, Kalundborg i Kopenhaga.

Sierpień - pobierają mi krew, biję Chłopa i w końcu zdaję relację z wakacji. Wciąż wspominam. Wybieram się na bieganie i fotografuję czarnego kota. A także pręgowanego, żeby było po równo. Piekę bułki i jabłecznik z pierwszych spadniętych jabłek. Pisanie o wakacjach zajmuje mi mnóstwo czasu.

Wrzesień - szaleję z postami o St Petersburgu, przestaję być najważniejsza i otrzymuję od Róży jej książkę o Gastronautce, którą czytam w dwa wieczory. Dostaję okropnego ataku astmy, której mi jeszcze nie stwierdzono. Umiera moja najstarsza wnuczka - Barrie. Córka w rozpaczy. Odwiedzamy rodziców Chłopa w Yorkshire i zrywam rabarbar. Kupuję sobie nowy mikser, żeby pomógł mi piec ciasta. Piekę ciasto śliwkowe i zrywam wszystkie jabłka z naszej jabłonki. Jest tego bardzo dużo.

Październik - blog mi zdycha, Migusia  siedzi na Chłopie, dostaję wielki bukiet kwiatów i wybieram się na grzyby. Budujemy szafy i kupujemy żyrandol do sypialni. W końcu mamy lustro, a młody człowiek z domu naprzeciwko gra nago na konsoli. Jedziemy do Polski. Chłop poznaje Rodzinę, a Rodzina Chłopa. Zwiedzamy Nysę. Jedziemy do Zakopanego, gdzie spędzamy dwa wspaniałe dni. Mamy niesamowite szczęście z pogodą. Zwiedzamy Kraków, Auschwitz, Wieliczkę. Chłop uwielbia Galerię Krakowską i nażera się pierogami po same uszy. Po powrocie robię sobie serię portetów halołinowych.

Listopad - piszę skargę do polskiego przewoźnika na kierowcę. Otrzymuję odpowiedź, od której spada mi szczęka. Chwalę się wakacjami na blogu. Mama grozi ucięciem łba gdyby mi przyszło na myśl porzucić Chłopa, a ja walczę z systemem zdrowia. Nawiedza nas Mikołaj i nakazuje pakować prezenty. Czynimy to do północy. Cieszę się, bo w końcu stwierdzili astmę. Uczę się z nią żyć.

Grudzień - Mikołaj się mści za moje kawały, a potem się rehabilituje. Piekę setkę pierniczków, albo nawet więcej. Kupujemy w Ikei naszą pierwszą żywą choinkę. Oglądamy "Ostatni Jedi" w kinie 4DX, którym jesteśmy zachwyceni. Chewbacca przybija mi piątkę. Kończymy dokańczać co zostało do dokończenia w domu i szykujemy się do Świąt. Przyjeżdża rodzina Chłopa, a ja mam spieprzone święta zanim się jeszcze zaczęły. Okazuje się, że ojciec Chłopa wcale nie porysował blachy a mi jest głupio, choć się do tego przecież nie przyznam.  Święta, święta i poświętach a ja zaczynam kolorowanie. Kupuję od dawna upatrzone obrazy, wygrywam coroczny turniej badmintona i spędzam Sylwestra w gronie znajomych.

Styczeń - zaczynam nowy rok z kacem gigantem. Dobrze, że mam zupę ogórkową, ona ratuje życie. Chłop gada z Alexą i sprząta dom. Zamarza mi samochód i zaczynam poszukiwanie wakacji. Spada pierwszy śnieg, a ja uchylam rąbka tajemnicy. Chwalę się planowaniem, a koleżanka córki chce ukraść dziecko.

Luty - planowanie ślubu odbiera mi rozum. Poczta Chińska pęka w szwach, a ja wyżywam się artystycznie. Bawimy się w podchody na Walentynki. Robię bukiet z róż. W lutym umiera moja ostatnia babcia, Rodzina jedzie na pogrzeb a ja nie. Wciąż wyżywam się artystycznie. Zostaję ofiarą urody, a na koniec dopada nas Bestia ze Wschodu.

Marzec - zima, zima, zima i zima. I zima. Ja daję się ponieść (znowu), a resztę to pamiętacie bo to było w tym miesiącu zaledwie. Oficjalnie jest już wiosna, a formalnie... to ja nie wiem. Wiem tylko, że w zeszłym roku było znacznie, znacznie cieplej o tej porze.


wtorek, 27 marca 2018

Wiosna w ogrodzie (?)

No i niby przyszła i niby już jest. Od tygodnia. A niech jej tam i będzie, nie będę się sprzeczać, choć prognozy na pierwszy weekend kwietnia są niezbyt zachęcające.
Długa to była zima, oj długa i ciężka, dałą się wszystkim we znaki i ja jej mam już tak dość, że nawet nie potrafię wyrazić. Co z tego, że weekend był ładny i słoneczny, jak wciąż zimno i znowu zapowiadają śnieg. Ech...
Żeby się pocieszyć, zmieniłam sobie bloga na zielono. No i postanowiłam pokazać Wam kwiatki z mojego ogrodu. Znaczy z tego ugoru zarośniętego ziemią, z którego usunęliśmy jesienią wszystko co daliśmy radę, sama nie wiem po co. Mamy umówioną firmę na ostatni tydzień kwietnia na przebudowę terenu i jestem tym bardzo podekscytowana. Będę miała trawę! I prawdziwy taras! Nie taki, jak sobie pewnie większość z Was wyobraża, ot ziemia wyłożona płytkami, na których będzie można sobie krzesło i stolik postawić, kawę wypić, posiedzieć. Co prawda w sobotę przeżyłam niemal atak histerii, kiedy facet zadzwonił i powiedział, że w związku ze złą pogodą są bardzo opóźnieni w robocie i będą mogli wejść na teren w pierwszym tygodniu maja. No ale na moją prośbę, że nie ma żadnej mowy o maju, bo w maju to my mamy ślub a potem wyjeżdżamy, poprzesuwał terminy i mają zacząć 23-go kwietnia. Co z tą moją biedną trawą będzie jak nas nie będzie to ja nie wiem. Syn będzie musiał podlewać, jak przyjedzie koty karmić, albo sąsiada poproszę. Aby tylko ogród był gotowy.
A na razie jest to co jest. Co niniejszym Wam pokazuję (po kliknięciu się powiększy).

 Tego przebiśniega juz nie ma. Był w lutym. Było ich ze trzy, ale ten wyrósł na samym środku.


No i takie kwiatki mam w ogrodzie:


I grzyby :-) W doniczce z zeszłoroczną melisą.


Drzewko figowe, już wypuszcza pąki.


A to... tulipany? Żonkile?


Mięta już zaczyna odżywać


Zeszłoroczna pietruszka przetrwała zimę


A nawet ubiegłoroczny szczypiorek w zamszałej doniczce


No ale prawdziwe kwiecie też rośnie. O, proszę! Osamotniony nagietek.


Kilka krokusów. Muszę powydłubywac cebulki i zasadzić je ponownie jak już będzie ogród.


I samotna żółta główka żonkila. 



I na koniec Migusia, bo oczywiście była ciekawa co ja też wyczyniam. Przynajmniej w tym świetle udało się zrobić zdjęcie kota, a nie tylko czarną plamę.



Pozdrawiam "wio-sennie"