Dokładnie rok temu o tej porze przeprowadziłam się do Chłopa i dokładnie w środę zabrałam ostatnie rzeczy z domu. Wróciliśmy tylko wieczorem posprzątać ostatecznie i zabrać koty. Jak ten czas leci. Oglądam sobie zdjęcia z tamtego okresu i powiem Wam, było znacznie cieplej! Widzę to po kwitnącej na fotografii forsycji, białej tawułce, wielkim bukiecie żonkili w wazonie. I po wiosennej kurtce, w którą byłam przyodziana. Dzisiaj ciągle mam na sobie puchową. Co zdarzyło się w czasie tego roku?
Kwiecień - minął pod znakiem zwierzątek. Tymczasowa adaptacja kotów w domu Chłopa, pierwsza ucieczka, nocne eskapady, poznanie Nażyczonego, który się później okazał Nażyczoną (i nota bene nadal od czasu do czasu zjawia się w naszym nowym domu, który jest przecież tuż za rogiem). Ucieczka Olusia, papugi mojej siostry w Polsce i cudowne znalezienie jej. Oglądaliśmy "Księgę Dżungli" na Imaxie w 3D a potem karmiliśmy wiewiórki w Ogrodzie Botanicznym. Zwiedziliśmy pobliski pałac i jego tereny, obejrzeliśmy pokaz ptaków łownych. No i Wielkanoc była w połowie kwietnia w zeszłym roku. Czyli pierwsze farbowanie jajek Chłopa :-))) W tym roku też będzie, farbki już kupiłam ;-)
Maj - ponowna przeprowadzka, tym razem do nowego domu na stałe. Po harówce przez pierwsze kilka dni maja pójście do pracy okazało się wypoczynkiem. Nowe łóżko, nowe zasłony. Cały maj upłynął na malowaniu, porządkowaniu, układaniu, czyszczeniu. Jak my to przeżyliśmy, to sama nie wiem. Pogoda była bajecznie majowa, ponad dwadzieścia stopni niemal non stop. Kąpiele słoneczne po pracy, grill u znajomych pod koniec miesiąca, a na końcu końcu najważniejsze - nowa pralka. Automatyczna i w dodatku mądra technologicznie. Ha, bingo! Koty odnalazły się w nowym terenie doskonale. Pierwsze odwiedziny Nażyczonej w nowym domu.
Czerwiec - Drugie odwiedziny Nażyczonej zwanej odtąd Tiggy 2. Tiguś śpi na szmatach a Migusia przynosi upolowanego nietoperza. Zaczynają się białe noce a ja rozwalam sobie palca blenderem. Siostrzeniec ucieka z domu bo spalił router. Zamawiamy wakacje, kupuję sobie nowe sandałki żeby mieć w czym ganiać po Leningradzie. Montujemy nową wykładzinę w największym pokoju i kosimy trawę. Przy okazji wycinam starą śliwkę, drzewo takie. Chłop rozbiera (konstrukcje ogrodowe między innymi). Tiguś uwielbia nową wykładzinę a ja KOCHAM.
Lipiec - opiekuję się WNUCZKAMI. Dywaguję na temat pamięci i nic-nie-robienia. Szykujemy się na wakacje, a ja podziwiam czerwone Lamborghini. Robie użytek z wosku i kupuje prezenty wnuczkom. Tiguś po raz pierwszy włazi do wanny a ja znajduję martwego wróbla na schodach. A 15-go lipca wyjeżdżamy na wakacje. Oslo, Gdańsk, St Petersburg, Helsinki, Sztokholm, Karlskrona, Berlin, Warnemunde, Kalundborg i Kopenhaga.
Sierpień - pobierają mi krew, biję Chłopa i w końcu zdaję relację z wakacji. Wciąż wspominam. Wybieram się na bieganie i fotografuję czarnego kota. A także pręgowanego, żeby było po równo. Piekę bułki i jabłecznik z pierwszych spadniętych jabłek. Pisanie o wakacjach zajmuje mi mnóstwo czasu.
Wrzesień - szaleję z postami o St Petersburgu, przestaję być najważniejsza i otrzymuję od Róży jej książkę o Gastronautce, którą czytam w dwa wieczory. Dostaję okropnego ataku astmy, której mi jeszcze nie stwierdzono. Umiera moja najstarsza wnuczka - Barrie. Córka w rozpaczy. Odwiedzamy rodziców Chłopa w Yorkshire i zrywam rabarbar. Kupuję sobie nowy mikser, żeby pomógł mi piec ciasta. Piekę ciasto śliwkowe i zrywam wszystkie jabłka z naszej jabłonki. Jest tego bardzo dużo.
Październik - blog mi zdycha, Migusia siedzi na Chłopie, dostaję wielki bukiet kwiatów i wybieram się na grzyby. Budujemy szafy i kupujemy żyrandol do sypialni. W końcu mamy lustro, a młody człowiek z domu naprzeciwko gra nago na konsoli. Jedziemy do Polski. Chłop poznaje Rodzinę, a Rodzina Chłopa. Zwiedzamy Nysę. Jedziemy do Zakopanego, gdzie spędzamy dwa wspaniałe dni. Mamy niesamowite szczęście z pogodą. Zwiedzamy Kraków, Auschwitz, Wieliczkę. Chłop uwielbia Galerię Krakowską i nażera się pierogami po same uszy. Po powrocie robię sobie serię portetów halołinowych.
Listopad - piszę skargę do polskiego przewoźnika na kierowcę. Otrzymuję odpowiedź, od której spada mi szczęka. Chwalę się wakacjami na blogu. Mama grozi ucięciem łba gdyby mi przyszło na myśl porzucić Chłopa, a ja walczę z systemem zdrowia. Nawiedza nas Mikołaj i nakazuje pakować prezenty. Czynimy to do północy. Cieszę się, bo w końcu stwierdzili astmę. Uczę się z nią żyć.
Grudzień - Mikołaj się mści za moje kawały, a potem się rehabilituje. Piekę setkę pierniczków, albo nawet więcej. Kupujemy w Ikei naszą pierwszą żywą choinkę. Oglądamy "Ostatni Jedi" w kinie 4DX, którym jesteśmy zachwyceni. Chewbacca przybija mi piątkę. Kończymy dokańczać co zostało do dokończenia w domu i szykujemy się do Świąt. Przyjeżdża rodzina Chłopa, a ja mam spieprzone święta zanim się jeszcze zaczęły. Okazuje się, że ojciec Chłopa wcale nie porysował blachy a mi jest głupio, choć się do tego przecież nie przyznam. Święta, święta i poświętach a ja zaczynam kolorowanie. Kupuję od dawna upatrzone obrazy, wygrywam coroczny turniej badmintona i spędzam Sylwestra w gronie znajomych.
Styczeń - zaczynam nowy rok z kacem gigantem. Dobrze, że mam zupę ogórkową, ona ratuje życie. Chłop gada z Alexą i sprząta dom. Zamarza mi samochód i zaczynam poszukiwanie wakacji. Spada pierwszy śnieg, a ja uchylam rąbka tajemnicy. Chwalę się planowaniem, a koleżanka córki chce ukraść dziecko.
Luty - planowanie ślubu odbiera mi rozum. Poczta Chińska pęka w szwach, a ja wyżywam się artystycznie. Bawimy się w podchody na Walentynki. Robię bukiet z róż. W lutym umiera moja ostatnia babcia, Rodzina jedzie na pogrzeb a ja nie. Wciąż wyżywam się artystycznie. Zostaję ofiarą urody, a na koniec dopada nas Bestia ze Wschodu.
Marzec - zima, zima, zima i zima. I zima. Ja daję się ponieść (znowu), a resztę to pamiętacie bo to było w tym miesiącu zaledwie. Oficjalnie jest już wiosna, a formalnie... to ja nie wiem. Wiem tylko, że w zeszłym roku było znacznie, znacznie cieplej o tej porze.