poniedziałek, 7 stycznia 2013

Jak wam się podoba?

Wypełniłam właśnie pierwsze Postanowienie Noworoczne - zmieniłam wygląd bloga z ciepłego na zimny. Czy może raczej odwrotnie. Jak wam się podoba?

Próbowałam też zmienić jakoś bardziej dosadnie jego funkcjonalność, dodać zakładki żeby łatwiej było czegoś szukać, ale się nie da. Blogger nie przewiduje że ktoś chce mieć obrazek na górze a więcej funkcji na dole. A może się da tylko ja taka tępa jestem? Będę wdzięczna za wszelkie sugestie.

Dla tych którzy martwili się że Migusia ma za małe okno na świat - troszkę większe okienko na świat (wirtualny) :-)


Kto puszcza swoim kotom czasami Birdies na Youtube?

O plecach i Wielkim Świecie

Miałam iść do pracy w zeszły czwartek ale nie poszłam bo bolały mnie plecy. Serio, obiecuję już nigdy nie naśmiewać się z ludzi którzy skarżą się na ból pleców. Bo zawsze gdy słyszałam że ktoś nie poszedł do pracy bo go bolały plecy, myślałam z sarkazmem - akurat, plecy cię bolały, hehehe, mnie tam zawsze bolą i jakoś żyję. Dźwigać nie można - zrozumiem, dysk ci wyskoczył, rwa kulszowa, ok. Ale bolące plecy? Śmiechu warte.
Otóż nie było mi do śmiechu gdy obudziłam się w czwartek rano. Dałam kotom jeść i wróciłam do łóżka jeszcze sobie poleżeć troszkę przed pracą, wiadomo koty wstają skoro świt a praca jest troszkę później. I już nie mogłam się podnieść z łóżka. A jak się podniosłam to nie mogłam chodzić. Zgarbiona tak suwałam się po domu, wyprostować się ani na moment. Leżeć na boku źle, na wznak źle, na brzuchu jeszcze gorzej. Zadzwoniłam więc że nie przyjdę, przespałam się parę godzin, po południu już było lepiej. Ale następnego ranka znowu to samo. O nie, tu trzeba lekarza. Więc poszłam.
Lekarz pooglądał, pobadał, dał tabletki przeciwbólowe o dużej mocy i stwierdził że to na pewno nie kręgosłup, a raczej mięśnie przykręgosłupowe, które mam dość silne więc nie powinny boleć, ale jednak coś tam się musiało zdarzyć po drodze. Prawdopodobnie przeciążenie przedświąteczne, potem lenistwo świąteczne i po, w połączeniu z grypą, obżarstwem i przyrostem wagi (a jakże!) a w dodatku stres związany z pójściem do pracy. I to chyba właśnie ten stres. Jakby nie przeszło za tydzień to mam iść na fizjoterapię.
W domu wzięłam tablety, mąż nakazał mi nałożyć specjalny pas wzmacniający kręgosłup. Kochany mąż, zawsze się z niego śmiałam że on to sobie kupuje supporty (wzmocnienia) na wszystko, na łokcie, nadgarstki, kolana, nawet kręgosłup. No ale przydało się. Pochodziłam w tym cholerstwie dwa dni i w sobotę wieczorem byłam jak nowo narodzona! Ale po tym przyrzekłam sobie nigdy nie brać z przymrużeniem oka ludzkich problemów z plecami.
A wczoraj to rozbieraliśmy choinkę i cały ten świąteczny nastrój pakowaliśmy z powrotem do pudełek na przyszły rok. Szkoda mi było choinki, bo to jodeka, wcale się nie sypała, ale cóż, mus to mus. Choinka wylądowała przez okno, za choinką Migusia, która wlazła na parapet popatrzeć przez otwarte okno i się pośliznęła i wypadła... a ja z krzykiem za nią przez tylne drzwi oczywiście. Mała się tylko otrzepała, zamarła jak wryta widząc ŚWIAT i dalej w nogi! Na szczęście nie ubiegła za daleko bo tylko do drzwi frontowych gdzie przystanęła aby odpocząć i zdziwić się jeszcze bardziej że ŚWIAT jest też po drugiej stronie domu. I tam przejęła ją brygada ratownicza i na rękach zaniosła z powrotem do BEZPIECZNEGO SCHRONIENIA. Które będzie mogła opuścić aby ponownie pozwiedzać świat dopiero po operacji-wiecie-jakiej. Czyli pod koniec lutego, może w marcu. Na razie to sobie może popatrzeć, o tak:




 

Swoją drogą, nie wiedziałam że ta nowa klapka taka niedorobiona z zewnątrz :-) Oj będzie mąż miał robotę! I jaka brudna od Tigusiowych łapek! Na starej brązowej to jednak nie było tak widać :-)

środa, 2 stycznia 2013

I czas powrócić do normy...


Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy i moje "wakacje" też. Jutro do pracy. Jakie były te święta? Spokojne, beztroskie, najpierw dużo roboty jak zwykle, a potem jeszcze więcej obijania się. Bywały dni że nic w ogóle nie zrobiłam, jak w moje urodziny, kiedy leżałam chora. Nigdy jeszcze nie miałam tak spokojnych świąt. Były oczywiście chwile nerwów, jak zwykle, ale o tym na pewno jeszcze napiszę. Jak więc spędzilismy ten wolny czas? Oglądając filmy. Tyle filmów na raz ile w czasie tej przerwy świątecznej, nie obejrzałam jeszcze nigdy w życiu. Część w telewizji, część z wypożyczalni, część online prosto z internetu, a nawet dwie wizyty w kinie zaliczyliśmy. Wymienię tu chronologicznie, o ile zapamiętałam je wszystkie, niektóre obejrzałam już wcześniej a niektóre mogłabym oglądać tysiąc razy i nigdy mi się nie znudzą, te zaznaczam gwiazdką:

  • The Hobbit: An Unexpected Journey (3D oczywiście, w kinie tuż przed świetami)
  • The Dictator (Dyktator)
  • Men in Black 3 (Faceci w czerni 3)
  • The Iron Lady (Żelazna Dama)
  • The kite runner (Chłopiec z latawcem)
  • The hunger games (Igrzyska Śmierci)
  • Prometheus (Prometeusz)
  • Twilight Breaking Dawn part2 (Zmierzch: Przed Świtem)
  • Terminator (chyba 2)
  • Predators
  • Władca Pierścieni - wszystkie 3 części*
  • Stoning Soraya B. (Ukamienowanie Sorayi B.)
  • Jurassic Park 3 (hehe!)
  • Date Night (Nocna randka)
  • Life of Pi (Życie Pi, właśnie dzisiaj, w 3D, w kinie)
Nie będę tu opisywać recenzji, ale niektóre z tych filmów zrobiły na mnie ogromne wrażenie i o nich zamierzam napisać osobno. Zamierzam utworzyć też jakąś zakładkę literacką, ale nie bardzo jeszcze wiem jak. Wiem że się da bo wiele osób tak ma, dla chcącego nic trudnego.

A teraz, coś dla odświeżenia pamięci - pamiętacie to zdjęcie?


A oto Migusia miesiąc później:


Rośnie koteczka, rośnie, waży już cały kilogram więcej niż na początku, to jeszcze nawet nie połowa Tigusia, ale zmierzamy w dobrym kierunku, hehe...
A tak się zabawiają moje kocinki  - czy jedno z nich to jeszcze kot czy już wiewiórka????