piątek, 6 stycznia 2012

Prezent

Dostałam na urodziny PREZENT od męża. Bo nie tylko takie parszywe prezenty jak w poprzednich notkach dostałam, na szczęście. Prezent pojawił się w moje urodziny rano, z kawusią do łóżka, kubek z napisem "Najlepsza żona na świecie" z dopasowaną podkładką, w kubku elegancki malutki zielony notesik a w notesiku... karta z zaproszeniem do kliniki piękności na makijaż permanentny. Eeeee.... nie wiedziałam czy mam się cieszyć czy płakać, na wszelki wypadek zrobiłam i jedno i drugie. Bo miałam urodziny, bo dużo pieniędzy to kosztuje, a moglibyśmy wydać to na przykład na naprawę dachu, ale mąż na to że pracował więcej w grudniu to zarobił, że jak teraz tego nie zrobię to kiedy i w końcu żebym się nie wygłupiała bo dach i tak naprawimy, nie ma sprawy.
No więc idę tam dzisiaj, to znaczy idziemy razem, bo mąż płaci i wydaje mu się że się dobrze wytarguje, a ja myślę że będzie mnie namawiać jeszcze do różnych innych rzeczy. Tak, jestem podekscytowana. Tym bardziej że w salonie piękności (poza fryzjerem i masażem) byłam tylko raz, zrobić sobie paznokcie. Pani powiedziała wtedy że mam bardzo zadbane paznokcie więc po tej wizycie zadecydowałam że jak mam zadbane to onie sama będę dalej dbać. Nawiasem mówiąc, jak moje paznokcie były zadbane, to jakie mają inne kobiety?

wtorek, 3 stycznia 2012

Znowu wieje.

A ja się dzisiaj naprawdę bałam. Straszliwa wichura była rano, takiej nigdy nie widziałam. Wiem, wiem, halny też  wieje ale dla mnie to było straszne. Wywozili dziś śmieci więc kosze walały się po całej ulicy, obijały o samochody które niektórzy leniwi zapomnieli schować do garażu albo przynajmniej wwieźć na podwórko. Nasz kosz długo się dzielnie trzymał, blokowany za kółko krawężnikiem, ale w końcu i on poległ i od chwili kiedy mąż wyszedł po niego z domu do chwili kiedy zjawił się przed bramą, kosz znalazł się na końcu ulicy, na rondzie, jakieś 70 metrów dalej. Zatrzymał się na górze innych koszy.
Nasze jedyne drzewo a raczej krzew który z dwóch pni zrobił sobie jedną koronę, wygląda teraz jakby było podwójne, to znaczy straciło cały charakter i teraz bedziemy musieli je przyciąć. Kot wystraszony, ale na podwórko wyjść przecież musi, sam się nie odważy więc stoi przed drzwiami i miauczy żeby mu otworzyć. Otwierasz drzwi, a on stoi i się zastanawia, iść czy nie iść. Natura zwycięża i wychodzi. Biegnie do najbliższych krzaków i tam znika. Za minutę słychać tupot na podwórku, klapka strzela z wielkim hukiem, a kot wpada do domu galopem i pędzi po schodach na górę, w najdalszy kąt. I tak siedem razy.
Jutro wracam do pracy ble....

niedziela, 1 stycznia 2012

Jak zwykle po Sylwestrze

Pierwszy dzień Nowego Roku jakoś powoli mija, powstawali o jedenastej albo nawet po, córka wróciła z baletów około południa baaardzo głodna (kac gigant) po czym udała się na spoczynek, chłopcy obdzwaniają rodzinę bo przecież w Nowy Rok baba nie może chodzić, ani nawet dzwonić do czyjegoś domu, do nas jeszcze nikt nie zadzwonił, czyli wszystko w normie.
Na obiad była kaczka która albo mi nie wyszła albo była za stara, ale chyba raczej to drugie albo przynajmniej mam na co zwalić. Kot zjadł kawałek. Teraz śpi, bo przez cały dzień musiał gapić się na wszystko co robiliśmy, szczególnie podczas przygotowywania kaczki. No to się zmęczył.
Dopijam ostatniego drinka z resztek alkoholu który został po całym tym świąteczno-sylwestrowym rozgardiaszu, biedny mąż jeszcze nie wie że będzie musiał wypić ze mną ostatnie wino które ocalało, różowe deserowe więc nikt nie miał ochoty. Ale dzisiaj cały alkohol ma zniknąć z domu bo od jutra zaczynam swoje noworoczne postanowienie - schudnąć 5 kilogramów, czyli 3 które nabyłam przez święta, norma jak zwykle, plus dwa które zawsze chciałam zrzucić ale nie wystarczyło mi chęcie, czasu lub woli. A raczej - dwa kilo to ten wentyl bezpieczeństwa, kilo w jedną kilo w drugą stronę, a i tak się dobrze wygląda. Nie wiem jeszcze jak bo na dietę Dukana średnio mam ochotę, chyba po prostu zrobię sobie jakąs jej modyfikację. Pięć kilo to nie czternaście do cholery. Niemniej jednak każda dieta wiąże się dla mnie z zerowym spożyciem alkoholu więc muszę wszystko spożyć dzisiaj, a samej to tak głupio więc mąż chcąc nie chcąc mi pomaga.
Jeszcze dwa dni wolnego, żyć nie umierać. Ale dwadzieścia dni w domu, nic nie robiąc, tylko gotując, próbując, smakując i delektując się tym co się ugotowało, upiekło, usmażyło, to stanowczo za dużo. Widać po obwodzie. Więc tęsknię za tobą moja praco, choć czasami mam cię dość. A na razie, idę otwierać ostatnią butelkę wina. Pijąc za Wasze zdrowie, życzę jeszcze raz SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!