piątek, 19 lutego 2021

Niebieska koperta

Listonosz przyniósł dziś niebieską kopertę zaadresowaną do mnie. Zdziwiłam się, ale nie kliknęło. Dopiero kiedy otwierałam, nagle mi się przypomniało, że te niebieskie koperty to mieli dostawać ludzie po siedemdziesiątce z zaproszeniem na szczepionkę (nazwy wymieniać nie muszę, wiadomo jaką). Trochę mnie to przybiło. Co prawda na świadectwie urodzenia mi wpisali rocznik 71 ale ja myślałam, że z tym zaproszeniem to chodzi o wiek. 

W liście jest data i godzina oraz miejsce szczepienia, a także co zrobić, jeśli się chce przełożyć wizytę na jakiś inny termin z różnych powodów. Nic nie trzeba potwierdzać ani zaprzeczać. Z miejsca rzuciłam się na internet w poszukiwaniu informacji, bo pomimo, że odpowiednią ich ilość, wydaje mi się posiadam, to wciąż jest jedno pytanie, na które nie ma odpowiedzi - jaką szczepionką? No bo są dwie, jedna wydaje się być skuteczniejsza od innej, ale obie tak samo skuteczne według informacji służby zdrowia. Jedna wydaje się być przebadana bardziej niż druga (a nawet mi się nie wydaje, ja wiem), ale obie mają tyle samo badań naukowych za sobą, według informacji służby zdrowia. 

Przyznam, że decyzję miałam już podjętą, ale dopiero wtedy, kiedy mnie rzeczywiście zaczęło to dotyczyć osobiście, zaczęłam mieć wątpliwości. Może wątpliwości to za dużo powiedziane, zaczęłam mieć rozterki. Głównie wynikające z niemożności dowiedzenia się, który produkt będzie dostępny właśnie dla mnie. No i najważniejsze - decyzję miałam podjętą, ale nie spodziewałam się tak szybko. Tak maj, czerwiec może. A tu luty. Czy oni naprawdę myślą, że ja mam siedemdziesiąt jeden lat? A może moje dolegliwości to jednak choroba? Jeśli tak, to dlaczego jeszcze nie dostałam skierowania do specjalisty?  Czy może oni coś wiedzą czego ja nie wiem? Ech...

Jak się zdecyduję do końca to powiem Wam jak było. Jak się zacznę zmieniać w zombie czy coś.... Dam znać.

czwartek, 11 lutego 2021

A miesiąc później...

Zdałam sobie sprawę z dwóch rzeczy. Pierwsza to to, że za niemal dwa tygodnie minie mi dziesiąta rocznica bloga. Druga rzecz, że to moje niepisanie ostatnio może mieć dla mnie złe skutki w przyszłości, albowiem blog jest dla mnie bardzo ważną przypominajką. Zazwyczaj jak wiem, że gdzieś dzwonią ale nie wiem, w którym kościele, to udaję się na bloga, wchodzę na archiwum i mi się przypomina co, gdzie i kiedy się zdarzyło. Niekoniecznie po treści, ale tak w ogóle. Na przyklad teraz, weszłam sobie na posty publikowane przez lata i co widzę? W lutym 2011 zaczęłam pisać i niepokoić się, że nikt mnie nie czyta. W lutym 2012 popełniłam 11 wpisów, co ja wtedy nawypisywałam! Że rodzicom się zepsuła lodówka, że Stefka dostała nowy telefon służbowy, że gram w Simsy (naprawdę???), że na komunię kupuję Wii (ale przestarz!), o jakiejś dziewczynie napisałam... A no i wygrałam w totka, całe 7,80. Funtów. O kotach pisałam, o służbie zdrowia i o tym, że sobie kupiłam trzy modne bransoletki shamballa, nie ma już żadnej. Pod koniec lutego w tamtym roku w parku kwitły krokusy, a na sam koniec miesiąca dowaliłam pewnej A. Już mi przeszło. Aha... i 2012 był rokiem przestępnym. 

Luty 2013 stał pod znakiem Migusi. Jaka ona była śmieszna (jest do dzisiaj), bawiła się szczurami (ma je do dzisiaj) i wchodziła do pudełek (zostało jej do dzisiaj). Piekłam faworki i pączki na tłusty czwartek! A potem ciasto czekoladowe z coca-colą. O ile pamiętam coca cola wtedy była bez podatku cukrowego, to były czasy! Tak jakbym piła coca colę, w dodatku z cukrem :-) Chyba mi odbiło do końca. No i miałam grypę albo coś  do niej podobnego. I oglądałam "Hobbita" - wyszła wtedy pierwsza część, którą wtedy lubiłam. Oglądałam "Chłopca z latawcem". Potem przeczytałam książkę, obydwa bardzo fajne. Zgubiłam Ajfona, wyprałam kluczyk do nowego samochodu. Aha - czyli że miałam nowy samochód! No tak, pamiętam, ten czarny, który uśmiercili mi dwa lata temu i za który ubezpieczalnia wciąż nie otrzymała odszkodowania od sprawcy. Ale to już nie moja sprawa, chociaż ciągnie się jak gumka w majtach. No i co tam jeszcze było w lutym 2013? Tiggy przyniósł psią kupę w woreczku. A na samiuśki koniec Migusia miała sterylkę. Jak dawno to było!

Luty 2014 roku zaczęłam od wspomnienia bałwanów. Jak teraz to przeglądam, to dodałabym jeszcze kilka, niekoniecznie z rodzaju białych i śniegowych. A potem wygrałam u Gosi kalendarz koci, którego się zrzekłam i moja nagroda powędrowała do Pantery do Niemiec. Kurde, jak ja naprawdę niczego już nie pamiętam. No i jak w poniedziałek się cieszyłam to we wtorek płakałam. Nie wiem już czemu, chyba na pewno było mi smutno. Potem kupiłam sobie kolczyki na Walentynki. Trzy pary. No i piszę o Księciu z Bajki. Boszsze! Co mi po tem łbie pustem chodziło??  Czytałam "Hunger Games". Jeszcze wtedy nie miałam Kindla. Poszłam sobie też w lutym 2014 na Arthur's Seat, sama. Fajnie było. Migusia pierwszy raz dała głos, a ja pierwszy raz poszłam do pracy bez maskary. Co za dzień! Luty był ciężki. Rocznica, nostalgia, wspominanie, czekanie... I odtruwanie. Dałam radę. 

Okazuje się, że w lutym 2015 byłam cała w skowronkach! I jaka durna, zabrałam koty na weekend do obcego domu w obcym mieście, a w drodze powrotnej zabiłam ptaka z pełną nieświadomością popełnionego czynu. Okazuje się, że wkurzyłam się komentarzami na blogu Pantery, domyślam się, że komentarze dotyczyły emigracji ale za chiny ludowe nie wiem ossochodzi. I jak zwykle, się przeziębiłam. Ten luty to jednak jakiś pechowy jeśli chodzi o przeziębienia. No i "love was in the air..." he he he... wspomnienia. Na przykład oglądanie Pięćdziesięciu twarzy Greya w kinie zupełnie samotnie. Jakiś ciul mi bramę znowu zastawił. Dobrze, że nie mieszkam już w tamtej chałupie, mówię całkiem serio. O, jest też post o cukrowaniu, czyli usuwaniu owłosienia za pomocą masy cukrowej. No cóż, do odważnych świat należy, jak widać. Powtórzyłam to jeszcze tylko raz, zanim przeszłam na wosk. Jest znacznie lepiej. W lutym tamtego roku dowiedzieliśmy się, że nasza koleżanka ma raczysko. Na szczęście z tego wyszła i ma się dobrze. 

A luty 2016 to już była inna bajka. Jeszcze oddech przeszłości ale już oddech świeżości. I po raz kolejny zamordowałam ptaka. No i po raz kolejny wybawiałam myszy z opresji. Wkurwiam się na byłego małża, ale przy tym jestem zupełny ZEN. No i co jeszcze??? Uwaga uwaga! Oczywiście, grypa, leżenie i śmierdzenie. Ale jeszcze wtedy nie miałam szczepionki co roku. Teraz mam i nie mam grypy. Już w połowie miesiąca wtedy kwiatki mi zakwitły. A teraz??? Zalążki są ale pod pół metrową warstwą śniegu. No i pierwsza Walentynkowa randka w kinie z Chłopem. Rozważania na temat mózgu i naturalności. W lutym tamtego roku zmarł w Polsce moj wieloletni przyjaciel. Nie zdążyliśmy się pożegnać. 

W 2017 roku luty zaczyna się zmianą nazwy gumy do żucia z Orbit na Extra. I robię sobie pazury na dzidzię piernik. A potem poznaję Snapchata. Kocham go do teraz i od czasu do czasu robię sobie tam różne fotki i je zamieszczem potem na fejzbuku. Wspominam dzieciństwo. Kwiatki kwitnę jeszcze wcześniej niż rok temu. Rozważam miłość i przygotowuję się na Walentynki. Taka tradycja. No i występouje najważniejsze wydarzenie miesiąca, ba całego roku! Zostaję narzeczoną. A później mam koszmary nocne w czasie ośmiu minut. Często tak miewam, tylko nie często opisuję bo wyobraźni nie wystarcza. Ludzie, którym sprzedałam dom, przychodzą i mają plany. A ja... chyba trochę mi żal tego domu.

Luty 2018 był bardzo pracowity. Planowanie ślubu, sukienka, obrączki, goście... Robię sama własnoręczne zaproszenia, tworzę kartkę na 18-kę dla siostrzeńca. Od Chłopa tradycyjnie dostaję kwiatki i czekoladki i gotuję tradycyjną kolację z owocami morza z Lidla. Kurde, właśnie sobie przypomniałam, że Walentynki za trzy dni ja ja nie mam ślimaków! No ale dopiero co samochód odgrzebałam ze śniegu to może jutro uda się wyjechać to pojadę i kupię. Jak jeszcze będą. Co jeszcze się wydarzyło w lutym tamtego roku? Zrobiłam obrazki z różyczkami i skonstruowałam próbny bukiet ślubny przy pomocy walentynkowych kwiatków. Odnowiłam makijaż permanentny i kupiłam obrazy na ścianę. Także w lutym tamtego roku umarła moja ostatnia babcia. Co z tym lutym do cholery??

W lutym 2019 mieszkamy w zastępczym domu, gdzie jako tako staramy się przetrwać. Kupuję nową maszynę do chleba. Do dzisiaj służy mi doskonale. Staramy się spacerować tam, gdzie mieszkamy, bo to jednak inny teren i wrażenia inne. Ja zamieszczam po raz pierwszy osobiste nagranie na Youtube. Znaczy takie, na którym gadam. Straszna trema :-) W ogóle tamten luty to był jakiś taki, okropny to za dużo powiedziane, ale wredny trochę. Odwiedzamy chałupę, odkrywamy jak jest zbudowana od bebechów, wybieramy kafelki, podłogi, meble. Uffff, jak dobrze że to już za nami. Zapewniam, że Walentynki z Lidla też były i czekoladki z różami, ale o tym już Wam wtedy nie napisałam :-)

Luty ubiegłego roku to tylko trzy wpisy. Jeden o zakupach. Szukałam bowiem odpowiedniego ubioru na nasze zamówione kwietniowe wakacje na Sri Lance, które się nie odbyły. Ubrania i akcesoria znalazłam, bądź w normalnych sklepach bądź w internetowych. Drugi wpis był o tym i o tamtym, a głównie o tym, że znowu byłam chora. W lutym, kurna. Tylko że raczej nie na grypę. Już słyszymy o koronawirusie, już wiemy jakie są objawy. Koronawirus to raczej nie jest. Ale grypa też nie. Jakaś cholera z rozwolnieniem, kórą podarowaliśmy dziadkowi na 99 urodziny. Pustynna burza znad Sahary zamyka  na kilka dni Wyspy Kanaryjskie, ale dziadek ze swym synem i tak odbywa swoją urodzinową podróż statkiem. A na koniec pisze o koronawirusie. Wtedy, 28 lutego, WHO podał oficjalne dane z liczbą 83.910 zachorowań i 2.859 zgonów. Tak z ciekawości, weszłam sobie teraz na tę samą stronę. Liczby pokazują 108.027.863 zachorowań i 2.369.112 zgonów. 

A co u mnie w lutym 2021? Poczekajcie, zerknę tylko do dziennika Chłopa, bo on wszystko zapisuje codziennie od 25 lat. 

Od stycznia zmagam się z zapaleniem zatok. Dzisiaj mam ostatnią dawkę z trzeciej serii antybiotyku i tym razem chyba działa. Oby. Na początku miesiąca skończyliśmy oglądać serial "See" z Jasonem Momoa na Apple TV+, który to Chłop dostał w prezencie z telefonem, więc oglądamy wszystko jak leci, zanim się skończy abonament za rok. 2 lutego zmarł Kapitan Tom Moore, 100-letni staruszek, który wsławił się w ubiegłym roku zbierając ponad trzydzieści milionów funtów na cele charytatywne, przemierzając codziennie swój ogródek z balkonikiem przed swoimi urodzinami. Jego celem było nazbierać pięć tysięcy, poprzez przejście 100 długości (25 m) swojego ogrodu na swoje setne urodziny. Udało mu się i stał się narodową dumą. Otrzymał nawet tytuł szlachecki z rąk Królowej. Sorry za dygresję, ale czytam z dziennika Chłopa :-)

W ogóle to się teraz zdenerwowałam bo Chłop głównie o pracy pisze w tym swoim kajecie i o krykiecie, nawet już nie zapisuje jakie filmy oglądaliśmy, widać jak nudne mamy życie. Od początku miesiąca pada, najpierw jakiś huragan przyniósł deszcz, potem przyszła Bestia ze Wschodu Numer 2, a jak mówiłam, bo czytałam na Wirtualnej Polsce w styczniu, to mi nie wierzyli. Tylko że tym razem wszystko w sklepach jest, bo pamiętam że w 2018 to wszystkiego na kilka dni zabrakło, jak na początku pandemii prawie.  Śniegu jest nie po pas na szczęście, ale miejscami po kolana, a już na pewno ponad kostki. Przez kilka dni padało tak, że nie opłacało się odśnieżać, bo co wygrzebałam alejkę dla kotów to zaraz zasypało. Bramy głównej nawet nie odkopywałam do wczoraj. Bo wczoraj dopiero przestało padać. Zaglądając przez okno z miejsca "pracy" zauważyłam ruch na ulicy, sąsiedzi zaczęli śnied odgarniać i odkopywać samochody, to myślę, idę i ja, może pomogą. I pomogli. Odkopaliśmy całą ulicę przed naszymi domami. Znaczy młody chłopak odkopywał, zahaczając o mój podjazd, ja odkopywałam swój samochód, znaczy samochód Chłopa bo stał bliżej. I tak nam jeden tylko wystarczy w razie czego. Mój stoi po koła w śniegu i nie chce mi się tych zwałów odgarniać. Tak że teraz mam odgarnięty śnieg z połowy podjazdu, alejkę do bramy, a po tym jest korytarz od bramy dookoła trawnika, wzdłuż garażu do domu i od kuchni do rabaty kwiatowej, a potem koty muszą sobie radzić same. Tiggy nawet lubi śnieg po pas, Migusia jest na szczęście tak lekka że też ma do pasa bo normalnie to śnieg jest na wysokość kota. No i w dodatku jest siarczysty mróz. Rano było minus siedem, w nocy ma być tyle samo. Za to przez cały dzień świeciło słoneczko i było ślicznie, mroźno i siarczyście. Wpadające przez okna promienie ogrzały mi Chałupę do tego stopnia, że jeszcze nie włączyłam ogrzewania, a jest już szósta wieczorem. Ale zaraz włączę bo zaczęło zaciągać zimnem.

Nie o tym miałam dzisiaj pisać, ale tak mnie jakoś naszło. 

Czy jeszcze ktoś mnie w ogóle czyta?

poniedziałek, 11 stycznia 2021

Streszczenie roku

Jest 11 stycznia, a ja robię streszczenie roku! Lepiej późno niż wcale jak to powiadają, więc zapraszam do przypomnienia sobie jak to było na moim blogu w 2020. Czytajcie uważnie, bo poznacie fakty, o których tutaj nie pisałam z powodu przerwy w pisaniu. Nie jest to podsumowanie, bo nie będzie żadnych wniosków, ot trochę rozrywki. No więc tak to leciało
...

Styczeń 

Iwona wita czytelników w Roku Szczura i zastanawia się, czy to będzie lepszy rok (ekhem, ekhem, ha ha ha - będzie mogła powiedzieć po roku). Chłop rozmontowuje choinkę w salonie, ale Iwona po zjedzeniu kolejnego pączka przejmuje pałeczkę, bo uważa, że sama lepiej macha sekatorem i siekierą.
Następnie wspomina wakacje na Bliskim Wschodzie, ze szczególnym uwzględnieniem Dubaju i Dohy i wciąż zmaga się z dreszczem horroru pozostawionego przez Abu Dabijskie rollercostery. W telewizji występują pierwsze wzmianki o nowym wirusie w Chinach.

Luty

Małżenstwo B kupuje wakacje na Sri Lance, po czym następuje dokładne i obszerne planowanie wyjazdu, połączone z zakupami najpotrzebniejszych ubrań i środków przeciw komarom. Oboje pan i pani B przechodzą dziwną chorobę połączoną z biegunką, którą przekazują dalej, ponieważ okazuje się zaraźliwa. Najgorsze, że w przekazaniu biorą udział osoby starsze w postaci ojca lat siedemdziesiąt siedem i dziadka lat dziewięćdziesiąt dziewięć. Który to w prezencie urodzinowym dostaje biegunki na statku w podróży po Wyspach Kanaryjskich. Iwonie ciężko jest się pogodzić z tym, że zdołała zarazić innych ludzi i od tej pory trzyma się od wszystkich z daleka. Coraz więcej przypadków koronawirusa na świecie i coraz więcej informacji, do których Iwona podchodzi z umiarem i bez paniki.

Marzec

Iwona sprzedaje kozaczki, poznaje nowe ludzkie perwersje i zboczeństwa, po czym dywaguje na temat własnych zboczeństw i perwersyj. Przy tym wszystkim próbuje zmienić wagę z morsa na fokę, z miernym skutkiem, za to z depresją powstałą na skutek tymczasowego zaniechania czekoladek. Z powodów zdrowia psychicznego nie udało się całkowicie zaniechać alkoholu. Wciąż napływają nowe wieści o szalejącym wirusie, niektóre powodują u Iwony śmiechową padaczkę. Zaczyna się wysyp fejkniusów w internecie. Na całym świecie coś się kroi, bo ze sklepów zaczyna znikać papier toaletowy. Na szczęście małżeństwo B ma zapas z lutego, ale w ramach oszczędności państwo B planują robić dwójeczkę w pracy, może wystarczy tego papieru do końca pandemii. Zaczynaja się nowe regulacje i zalecenia w celu ochorony przed wirusem. Iwona wciąż czuje się fatalnie, fizycznie i psychicznie. Dostaje paczkę maseczek z Chin i szykuje się do pracy z domu. W domu państwa B nawiedza Nowy Kot, nie bojący się ani ludzi ani kamieni rzucanych w płot, za to szczający po kocich klapkach. Boris Johnson ogłasza lockdown. Nie zważając na zakaz przemieszczania się do rezydencji państwa B przybywa nowy gość – w osobie znanego już bażanta.

Kwiecień

Iwona bardzo opornie przyzwyczaja się do pracy w domu, śledząc codzienne statystyki i sprawozdania z całego świata. W pewnym momencie gubi dzień i traci głowę, ale cierpliwie ogląda filmiki na Youtube, który stał się podstawową formą rozrywki w czasie pracy. Iwona namawia Chłopa na codzienną jogę o poranku, parzy mu podwójną herbate z melisy na uspokojenie i piecze sernik, bo przecież jest wielkanoc. W połowie miesiąca robi się bardzo filozoficzna i stosuje się do własnych zaleceń, ale potem przychodzi frustracja i wkurw. Iwona wyklina na rząd, na królową, na Churchilla, pije dżin z tonikiem i robi syrop z mniszków. A na koniec z żalem oznajmia, że gdyby nie pandemia to właśnie byłaby w tej chwili na Sri Lance, popijając sok z kokosa.

Maj

Iwona poznaje kolejne sekrety pracy zdalnej, po czym udaje się na zasłużony urlop od tejże. Państwo B spędzają go na plaży w Los Ogrodos, popijając drinki i inne napoje oraz świętując urodziny Chłopa i rocznicę ślubu Tortem Bardzo Czekoladowym. Iwona odkurza blog z mchu i paproci, narzekając na wszystko, a przede wszystkim na straconą Sri Lankę. Brak kontaktu z ludźmi doprowadza ją do rozpaczy.

Czerwiec

Iwona nie pisze na blogu, nie czyta blogów i w ogóle nie robi nic, co kiedyś lubiła robić. Z wyjątkiem korzystania ze słońca, które na szczęście świeci pod dostatkiem, nawet w Szkocji. Uczy się za to innych rzeczy, jak kręcenie hula hopem, albo nowe pozycje jogi. W ramach walki z systemem dużo chodzi i ogląda telewizję. Państwo B wspólnie ze znajomymi organizują cotygoniowe wirtualne wieczorki towarzyskie, polegające na rozwiązywaniu quizów, piciu alkoholu i normalnej ludzkiej rozmowie. Jakoś trzeba żyć. Razem z parą drugich dziadków łamią prawo i świętują pierwsze urodziny jedynej wnuczki w mieszkaniu tejże. Iwona szlifuje formę i lepiej oddycha, zauważając, że coś jest z nią nie tak. A właściwie wiele rzeczy, razem z grzywką. Pod koniec miesiąca rzuca gumę.

Lipiec

Iwona wciąż spaceruje i nawet to nagrywa. Na szczęście jeden tylko raz. Państwo B dostają wnuczkę na weekend i jakoś sobie z nią wspólnie radzą, ale lekko nie jest. Następnie jadą do Yorkshire odwiedzić dawno niewidzianego teścia i dziadka. Zbierają różne owoce na farmach i jeszcze za to płacą, po to tylko żeby te owoce zostały umieszczone potem w słoikach po dżemie. Na nocnym spacerze po plaży natykają się na młodą fokę. Tak o. A potem uczą się chodzić w maskach ochronnych. Jak trza to trzeba.

Sierpień

Iwona wciąż nie pisze na blogu, zamieszcza tylko ogłoszenia parafialne. Skały się nie zesrały. Państwo B wybierają się w podróż po Szkocji. Highlandy i te sprawy. Dwa tygodnie spędzone trochę w cywilizacji, trochę w dziczy. Wycieczka tak zwaną trasą NC500 – czyli szkocką Route 66, ale mało ze sobą mają wspólnego tak naprawdę. North Coast 500 to 830 kilometrów wspaniałej widokowej trasy, głównie wzdłuż wybrzeża, często jednojezdniową drogą wśród owiec. Państwo B śpią codziennie w innym miejscu i mają okazję zobaczyć całkiem pokaźny kawał kraju wraz ze zjawiskami przyrody. Przełażone kilometry dają w kość ale resetują świetnie. Iwona wraca do domu z odświeżoną głową pełną wrażeń i obietnicą powrotu w tę samą trasę tylko tym razem w drugą stronę.

Wrzesień

Państwo B wybierają się w Highlandy, na jeden dzień tylko, zdobywać SZCZYT. W ciągu długich dziewięciu godzin udaje im się zdobyć dwa szczyty blisko siebie położone, na ostatnich nogach udaje im się zwlec z góry poprzez mokradła i torfowiska, mocząc całkowicie buty i skarpety. Iwona zauważa, że te góry są zupełnie inne niż jakiekolwiek góry. A na pewno te polskie. Zjadają wszystkie zapasy i wypijają całą wodę, której wzięli ze sobą stanowczo za mało. Wskutek tego Iwona zmuszona jest napełnić butelkę wodą ze strumienia, po czym wypija ją i nie umiera. Nie choruje nawet. Pewnie ta woda jest święcona jakaś.

Październik

Iwona maluje swój pierwszy obraz. To tylko Paint by Numbers, czyli malowanie po numerach, ale jest cała podniecona i postanawia zostać artystkom. Zaczyna swój drugi obraz, też po numerach. Wkłada dużo pracy w technikę i ulepszanie obrazu, bo wiele rzeczy się po prostu nie zgadza. Kto widział, żeby kościół miał pokrzywioną dzwonnicę?

Państwo B stawiają kamień milowy na drodze do nowoczesności i odbierają z salonu nowiutki, dopiero co wyprodukowany, zamówiony dwa miesiące wcześniej, samochód elektryczny. Objeżdżają tym samochodem całe województwo, poszukując darmowych źródeł energii. Iwona, tak dotychczas przeciwna samochodom elektrycznym, przekonuje się, że jazda takim samochodem to nie tylko frajda ale ogromne poczucie bezpieczeństwa. Samochód jest właściwie Chłopa, ale ten widząc zazdrosną minę żony wciąż zapewnia, że samochód jest ich i że przecież ona będzie nim jeździła do pracy. Iwona pyta - do jakiej pracy??

Listopad

Dalszy ciąg restrykcji nie pozwala Państwu B na wyjazdy poza granice województwa, ale i tak stają się kryminalistami, objeżdżając swym nowym samochodem elektrycznym zwanym Robert sąsiednie województwa i mieszczące się tam parki krajobrazowe i farmy. Robert łapie pierwszą gumę, co opóźnia spacer w okolicach kaplicy Roslyn, ale niezmordowani Państwo B co zaplanowali to uskuteczniają, wędrując po lesie w ciemnościach. Iwona kończy drugi obraz i maluje kredkami całkiem realistycznie wyglądającą wisienkę, a następnie imponującego kolorowego koguta. Kamień milowy w zostaniu artystkom zostaje właśnie położony. Iwona maluje jeszcze ślicznego króliczka, ale nie kończy bo się wkurzyła na kredki. Po koniec miesiąca zmusza się do przejażdżki swoim samochodem z napędem diesla, w celu przewietrzenia silnika i żeby całkiem nie zardzewiał. W związku z powyższym Iwona stwierdza, że jej dotyczczasowe auto z gatunku uznanych powszechnie za luksusowe jest kupą złomu, który nie dość że spala paliwo, to jeszcze trzeba nim kierować i zmieniać biegi. Phi! 

Grudzień

Państwo B dokonują zakupu żywej choinki w Ikei, Iwona maluje ptaszka akwarelami i spędza wieczór opiekując się wnuczką. Wspólnie z rodziną planują święta, ale plany niestety muszą ulec zmianie z powodu kolejnych restrykcji. Iwona wraca do pisania na blogu, tworzy haiku i maluje szafę. Ma kaca po szampanie, drinkach i koktajlach, które się leją strumieniami na świątecznej zabawie przez internet. W połowie grudnia wybiera się na urlop, który spędza na porządkowaniu ogródka i lepieniu pierogów. Udaje jej się zaszczepić koty przed świętami, piecze sernik i makowiec. Święta mijają na gadaniu z rodziną przez internet, grach w planszówki i nicnierobieniu. Noc sylwesterowa była fajna i długa, impreza online się bardzo udała, a pozytywny efekt był taki, że państwo B nie musieli  z niej wracać do domu :-)