czwartek, 11 lutego 2021

A miesiąc później...

Zdałam sobie sprawę z dwóch rzeczy. Pierwsza to to, że za niemal dwa tygodnie minie mi dziesiąta rocznica bloga. Druga rzecz, że to moje niepisanie ostatnio może mieć dla mnie złe skutki w przyszłości, albowiem blog jest dla mnie bardzo ważną przypominajką. Zazwyczaj jak wiem, że gdzieś dzwonią ale nie wiem, w którym kościele, to udaję się na bloga, wchodzę na archiwum i mi się przypomina co, gdzie i kiedy się zdarzyło. Niekoniecznie po treści, ale tak w ogóle. Na przyklad teraz, weszłam sobie na posty publikowane przez lata i co widzę? W lutym 2011 zaczęłam pisać i niepokoić się, że nikt mnie nie czyta. W lutym 2012 popełniłam 11 wpisów, co ja wtedy nawypisywałam! Że rodzicom się zepsuła lodówka, że Stefka dostała nowy telefon służbowy, że gram w Simsy (naprawdę???), że na komunię kupuję Wii (ale przestarz!), o jakiejś dziewczynie napisałam... A no i wygrałam w totka, całe 7,80. Funtów. O kotach pisałam, o służbie zdrowia i o tym, że sobie kupiłam trzy modne bransoletki shamballa, nie ma już żadnej. Pod koniec lutego w tamtym roku w parku kwitły krokusy, a na sam koniec miesiąca dowaliłam pewnej A. Już mi przeszło. Aha... i 2012 był rokiem przestępnym. 

Luty 2013 stał pod znakiem Migusi. Jaka ona była śmieszna (jest do dzisiaj), bawiła się szczurami (ma je do dzisiaj) i wchodziła do pudełek (zostało jej do dzisiaj). Piekłam faworki i pączki na tłusty czwartek! A potem ciasto czekoladowe z coca-colą. O ile pamiętam coca cola wtedy była bez podatku cukrowego, to były czasy! Tak jakbym piła coca colę, w dodatku z cukrem :-) Chyba mi odbiło do końca. No i miałam grypę albo coś  do niej podobnego. I oglądałam "Hobbita" - wyszła wtedy pierwsza część, którą wtedy lubiłam. Oglądałam "Chłopca z latawcem". Potem przeczytałam książkę, obydwa bardzo fajne. Zgubiłam Ajfona, wyprałam kluczyk do nowego samochodu. Aha - czyli że miałam nowy samochód! No tak, pamiętam, ten czarny, który uśmiercili mi dwa lata temu i za który ubezpieczalnia wciąż nie otrzymała odszkodowania od sprawcy. Ale to już nie moja sprawa, chociaż ciągnie się jak gumka w majtach. No i co tam jeszcze było w lutym 2013? Tiggy przyniósł psią kupę w woreczku. A na samiuśki koniec Migusia miała sterylkę. Jak dawno to było!

Luty 2014 roku zaczęłam od wspomnienia bałwanów. Jak teraz to przeglądam, to dodałabym jeszcze kilka, niekoniecznie z rodzaju białych i śniegowych. A potem wygrałam u Gosi kalendarz koci, którego się zrzekłam i moja nagroda powędrowała do Pantery do Niemiec. Kurde, jak ja naprawdę niczego już nie pamiętam. No i jak w poniedziałek się cieszyłam to we wtorek płakałam. Nie wiem już czemu, chyba na pewno było mi smutno. Potem kupiłam sobie kolczyki na Walentynki. Trzy pary. No i piszę o Księciu z Bajki. Boszsze! Co mi po tem łbie pustem chodziło??  Czytałam "Hunger Games". Jeszcze wtedy nie miałam Kindla. Poszłam sobie też w lutym 2014 na Arthur's Seat, sama. Fajnie było. Migusia pierwszy raz dała głos, a ja pierwszy raz poszłam do pracy bez maskary. Co za dzień! Luty był ciężki. Rocznica, nostalgia, wspominanie, czekanie... I odtruwanie. Dałam radę. 

Okazuje się, że w lutym 2015 byłam cała w skowronkach! I jaka durna, zabrałam koty na weekend do obcego domu w obcym mieście, a w drodze powrotnej zabiłam ptaka z pełną nieświadomością popełnionego czynu. Okazuje się, że wkurzyłam się komentarzami na blogu Pantery, domyślam się, że komentarze dotyczyły emigracji ale za chiny ludowe nie wiem ossochodzi. I jak zwykle, się przeziębiłam. Ten luty to jednak jakiś pechowy jeśli chodzi o przeziębienia. No i "love was in the air..." he he he... wspomnienia. Na przykład oglądanie Pięćdziesięciu twarzy Greya w kinie zupełnie samotnie. Jakiś ciul mi bramę znowu zastawił. Dobrze, że nie mieszkam już w tamtej chałupie, mówię całkiem serio. O, jest też post o cukrowaniu, czyli usuwaniu owłosienia za pomocą masy cukrowej. No cóż, do odważnych świat należy, jak widać. Powtórzyłam to jeszcze tylko raz, zanim przeszłam na wosk. Jest znacznie lepiej. W lutym tamtego roku dowiedzieliśmy się, że nasza koleżanka ma raczysko. Na szczęście z tego wyszła i ma się dobrze. 

A luty 2016 to już była inna bajka. Jeszcze oddech przeszłości ale już oddech świeżości. I po raz kolejny zamordowałam ptaka. No i po raz kolejny wybawiałam myszy z opresji. Wkurwiam się na byłego małża, ale przy tym jestem zupełny ZEN. No i co jeszcze??? Uwaga uwaga! Oczywiście, grypa, leżenie i śmierdzenie. Ale jeszcze wtedy nie miałam szczepionki co roku. Teraz mam i nie mam grypy. Już w połowie miesiąca wtedy kwiatki mi zakwitły. A teraz??? Zalążki są ale pod pół metrową warstwą śniegu. No i pierwsza Walentynkowa randka w kinie z Chłopem. Rozważania na temat mózgu i naturalności. W lutym tamtego roku zmarł w Polsce moj wieloletni przyjaciel. Nie zdążyliśmy się pożegnać. 

W 2017 roku luty zaczyna się zmianą nazwy gumy do żucia z Orbit na Extra. I robię sobie pazury na dzidzię piernik. A potem poznaję Snapchata. Kocham go do teraz i od czasu do czasu robię sobie tam różne fotki i je zamieszczem potem na fejzbuku. Wspominam dzieciństwo. Kwiatki kwitnę jeszcze wcześniej niż rok temu. Rozważam miłość i przygotowuję się na Walentynki. Taka tradycja. No i występouje najważniejsze wydarzenie miesiąca, ba całego roku! Zostaję narzeczoną. A później mam koszmary nocne w czasie ośmiu minut. Często tak miewam, tylko nie często opisuję bo wyobraźni nie wystarcza. Ludzie, którym sprzedałam dom, przychodzą i mają plany. A ja... chyba trochę mi żal tego domu.

Luty 2018 był bardzo pracowity. Planowanie ślubu, sukienka, obrączki, goście... Robię sama własnoręczne zaproszenia, tworzę kartkę na 18-kę dla siostrzeńca. Od Chłopa tradycyjnie dostaję kwiatki i czekoladki i gotuję tradycyjną kolację z owocami morza z Lidla. Kurde, właśnie sobie przypomniałam, że Walentynki za trzy dni ja ja nie mam ślimaków! No ale dopiero co samochód odgrzebałam ze śniegu to może jutro uda się wyjechać to pojadę i kupię. Jak jeszcze będą. Co jeszcze się wydarzyło w lutym tamtego roku? Zrobiłam obrazki z różyczkami i skonstruowałam próbny bukiet ślubny przy pomocy walentynkowych kwiatków. Odnowiłam makijaż permanentny i kupiłam obrazy na ścianę. Także w lutym tamtego roku umarła moja ostatnia babcia. Co z tym lutym do cholery??

W lutym 2019 mieszkamy w zastępczym domu, gdzie jako tako staramy się przetrwać. Kupuję nową maszynę do chleba. Do dzisiaj służy mi doskonale. Staramy się spacerować tam, gdzie mieszkamy, bo to jednak inny teren i wrażenia inne. Ja zamieszczam po raz pierwszy osobiste nagranie na Youtube. Znaczy takie, na którym gadam. Straszna trema :-) W ogóle tamten luty to był jakiś taki, okropny to za dużo powiedziane, ale wredny trochę. Odwiedzamy chałupę, odkrywamy jak jest zbudowana od bebechów, wybieramy kafelki, podłogi, meble. Uffff, jak dobrze że to już za nami. Zapewniam, że Walentynki z Lidla też były i czekoladki z różami, ale o tym już Wam wtedy nie napisałam :-)

Luty ubiegłego roku to tylko trzy wpisy. Jeden o zakupach. Szukałam bowiem odpowiedniego ubioru na nasze zamówione kwietniowe wakacje na Sri Lance, które się nie odbyły. Ubrania i akcesoria znalazłam, bądź w normalnych sklepach bądź w internetowych. Drugi wpis był o tym i o tamtym, a głównie o tym, że znowu byłam chora. W lutym, kurna. Tylko że raczej nie na grypę. Już słyszymy o koronawirusie, już wiemy jakie są objawy. Koronawirus to raczej nie jest. Ale grypa też nie. Jakaś cholera z rozwolnieniem, kórą podarowaliśmy dziadkowi na 99 urodziny. Pustynna burza znad Sahary zamyka  na kilka dni Wyspy Kanaryjskie, ale dziadek ze swym synem i tak odbywa swoją urodzinową podróż statkiem. A na koniec pisze o koronawirusie. Wtedy, 28 lutego, WHO podał oficjalne dane z liczbą 83.910 zachorowań i 2.859 zgonów. Tak z ciekawości, weszłam sobie teraz na tę samą stronę. Liczby pokazują 108.027.863 zachorowań i 2.369.112 zgonów. 

A co u mnie w lutym 2021? Poczekajcie, zerknę tylko do dziennika Chłopa, bo on wszystko zapisuje codziennie od 25 lat. 

Od stycznia zmagam się z zapaleniem zatok. Dzisiaj mam ostatnią dawkę z trzeciej serii antybiotyku i tym razem chyba działa. Oby. Na początku miesiąca skończyliśmy oglądać serial "See" z Jasonem Momoa na Apple TV+, który to Chłop dostał w prezencie z telefonem, więc oglądamy wszystko jak leci, zanim się skończy abonament za rok. 2 lutego zmarł Kapitan Tom Moore, 100-letni staruszek, który wsławił się w ubiegłym roku zbierając ponad trzydzieści milionów funtów na cele charytatywne, przemierzając codziennie swój ogródek z balkonikiem przed swoimi urodzinami. Jego celem było nazbierać pięć tysięcy, poprzez przejście 100 długości (25 m) swojego ogrodu na swoje setne urodziny. Udało mu się i stał się narodową dumą. Otrzymał nawet tytuł szlachecki z rąk Królowej. Sorry za dygresję, ale czytam z dziennika Chłopa :-)

W ogóle to się teraz zdenerwowałam bo Chłop głównie o pracy pisze w tym swoim kajecie i o krykiecie, nawet już nie zapisuje jakie filmy oglądaliśmy, widać jak nudne mamy życie. Od początku miesiąca pada, najpierw jakiś huragan przyniósł deszcz, potem przyszła Bestia ze Wschodu Numer 2, a jak mówiłam, bo czytałam na Wirtualnej Polsce w styczniu, to mi nie wierzyli. Tylko że tym razem wszystko w sklepach jest, bo pamiętam że w 2018 to wszystkiego na kilka dni zabrakło, jak na początku pandemii prawie.  Śniegu jest nie po pas na szczęście, ale miejscami po kolana, a już na pewno ponad kostki. Przez kilka dni padało tak, że nie opłacało się odśnieżać, bo co wygrzebałam alejkę dla kotów to zaraz zasypało. Bramy głównej nawet nie odkopywałam do wczoraj. Bo wczoraj dopiero przestało padać. Zaglądając przez okno z miejsca "pracy" zauważyłam ruch na ulicy, sąsiedzi zaczęli śnied odgarniać i odkopywać samochody, to myślę, idę i ja, może pomogą. I pomogli. Odkopaliśmy całą ulicę przed naszymi domami. Znaczy młody chłopak odkopywał, zahaczając o mój podjazd, ja odkopywałam swój samochód, znaczy samochód Chłopa bo stał bliżej. I tak nam jeden tylko wystarczy w razie czego. Mój stoi po koła w śniegu i nie chce mi się tych zwałów odgarniać. Tak że teraz mam odgarnięty śnieg z połowy podjazdu, alejkę do bramy, a po tym jest korytarz od bramy dookoła trawnika, wzdłuż garażu do domu i od kuchni do rabaty kwiatowej, a potem koty muszą sobie radzić same. Tiggy nawet lubi śnieg po pas, Migusia jest na szczęście tak lekka że też ma do pasa bo normalnie to śnieg jest na wysokość kota. No i w dodatku jest siarczysty mróz. Rano było minus siedem, w nocy ma być tyle samo. Za to przez cały dzień świeciło słoneczko i było ślicznie, mroźno i siarczyście. Wpadające przez okna promienie ogrzały mi Chałupę do tego stopnia, że jeszcze nie włączyłam ogrzewania, a jest już szósta wieczorem. Ale zaraz włączę bo zaczęło zaciągać zimnem.

Nie o tym miałam dzisiaj pisać, ale tak mnie jakoś naszło. 

Czy jeszcze ktoś mnie w ogóle czyta?

7 komentarzy:

  1. Widze, ze przewijam sie w Twoich lutych. Ja tez nie pamietam, ze scedowalas na mnie kalendarz, ale dziekuje raz jeszcze. Moze i mnie kiedys nawiedzi natchnienie i pogrzebie w dzungli, na razie nie chce mi sie. Przez te cala sytuacje na swiecie, malo co mi sie chce, jestem stlamszona tym wszystkim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja chyba wtedy nie wiedzialam nawet jak wygladasz :-) Wierze zupelnie w to niechcenie bo mnie sie tez. RObie takie rzeczy, o ktore bym sie wczesniej nie podejrzewala, trace czas na durne zajecia, jak ogladanie filmikow na youtube przy tym ukladajac pasjansa na drugim monitorze. Trzymaj sie jakos Aniu, wszyscy jestesmy w tym samym bagnie, z ktorym nikt tak naprawde nie wie co zrobic.

      Usuń
  2. Super wspomnienia. 🤗
    Co, do mrozów, to sięnie chwal, bo teraz u mnie jest -13, a już było -21 w tym roku. Nawet Panterę zasypało i dobrze podmroziło... 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet Pantere... Nawet mnie, kurna! Przeciez u nas zima to ewenement. Ale pieprze, bo co roku niemal cos tam jednak spadnie, szczegolnie ostatnimi czasyma. Ale zeby tak minus 21, to ja tylko z Polski takie temperatury pamietam.

      Usuń
  3. Czytamy, czytamy...pisz spoko :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytam i wyglądam nowych wpisów. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń