czwartek, 6 września 2018

No i znów jedziemy

Już tydzień po powrocie z Malediwów zastanawialiśmy się, gdzie teraz. Trochę ciężko było z wyborem, bo wydaje się, że TAMTYCH wakacji to nic nie przebije, no ale to był miesiąc miodowy. Chłop wymyślił Karaiby, ale ja uparłam się, że w tym roku to ja chcę zachować wspomnienie naszej cudownej wyspy i  raczej jakieś małe wakacje bym wolała. Szukałam, szukałam i wyszukałam. Ponaradzaliśmy się, podyskutowaliśmy i ustaliliśmy, że w październiku jedziemy na wycieczkę statkiem. Znowu cruise. Tym razem jednak egzotycznie bardzo - w poszukiwaniu Zorzy Polarnej, do Norwegii.
Cena była dość wysoka, ale spadła, potem znowu wzrosła i tak trzymała się przez kilka tygodni. Ja byłam twarda. Kazałam czekać. Dzień za dniem upływał, w końcu minęło te przysłowiowe sześć tygodni, kiedy to niby ceny spadają, a ta cholera jednak nie spadła. W poniedziałek Chłop już się zaczął denerwować, już będzie bukować, ale mówię: czekaj. Wczoraj wchodzę na stronę (zawsze zamawiamy przez internet), cena taka sama. Ale coś mnie tknęło, nacisnęłam "Wybierz", zaniosło  mnie na stronę, gdzie się wybiera kabiny. Tylko najtańsze były do wyboru, czyli i tak takie jak byśmy zamawiali, reszta wyprzedana. Nacisnęłam "Dalej", do strony z potwierdzeniem wyboru, dodatkowymi opcjami itede. Przeczytałam, idę "Dalej", to już ostatnia strona przed płaceniem. Patrzę, a tam na górze taki pasek z informacją: "Pragniemy Cię powiadomić, że cena właśnie została dla Ciebie obniżona i wynosi..." tyle co było kiedy bylo najtaniej. Oho. Piszę sms'a do Chłopa, że trzeba zamawiać. On mi odpisuje, ze patrzy właśnie na stronę, a cena taka jak była. No to dzwonię i tłumaczę co i jak. Dla pewności, robię to samo na komórce i to samo mi wyskakuje, super cena. Umawiamy się, że zamówimy wieczorem.
Wieczorem usiedliśmy przed komputerem, przeszliśmy jeszcze raz całą procedurę, cena na pasku wyskoczyła super, potwierdziliśmy, zapłaciliśmy. No i git.
Dzisiaj rano wchodzę na stronę, szukam z ciekawości, czy cena się znowu nie zmieniła, nie wiem po co, chyba żeby sobie w gębę pluć jak jeszcze bardziej spadnie. Patrzę, a tu: "Niestety, wyszukiwanie nie przyniosło rezultatu". No jak kurde nie przyniosło jak wpisuję to samo co zawsze, zresztą zapamiętane mam to jak ma się nie znaleźć. Wpisuję jeszcze raz, wymazuję historię przeglądanie i cookies, nic. Nie ma. Loguję się na stronę klienta, żeby sprawdzić rezerwację, wszystko OK. Potwierdzone. Okazuje się, że wakacje właśnie zostały wyprzedane! Coś takiego jeszcze mi się nie zdarzyło. Wydawało się, że cruise do Norwegii, w październiku, gdzie na północy może być nawet i zero stopni i śnieg, jest jednak popularny jak mało co. Miałam nosa, prawdopodobnie jakbyśmy czekali jeszcze to byśmy już nie zamówili. Może gdzieś jeszcze jakieś firmy pośredniczące mają to w ofercie, ale nie sprawdzałam. Ciesze się, że zamówiliśmy i że jedziemy.
Jedyny minus to to, że wypływamy z Southampton, a to jest w cholerę daleko, jakieś dziesięć godzin samochodem. Samolotem się nie opłaca z powodu bagażu, ale w sumie to i tak podróż by wyniosła jakieś pięć godzin więc jedziemy samochodem. Jeszcze nie planowaliśmy podróży, może zrobimy to na raz, może się zatrzymamy u Dziadka na noc, bo mieszka dokładnie w połowie trasy, zobaczymy. Na razie przeglądam lokalne atrakcje, bo jak zwykle, chcę z tych wakacji wydobyc jak najwięcej. Trasa jest imponująca, bo wzdłuż fiordów, a przystanki będziemy mieli w Bergen, Flam, Hellesyt (tylko na chwilę, bo jedna z całodniowych wycieczek wyrusza stamtąd do Geiranger, gdzie statek będzie stał cały dzień), Molde, Tromso, Honnigsvag, Harstad, Leknes Lofoten i Stavanger. Jakby kto miał jakieś sugestie co do zwiedzania to chętnie posłucham, bo mi te egzotyczne nazwy nic nie mówią. Wiem co to Bergen i Stavanger, to wszystko :-)
Statek będzie największy z brytyjskiej floty, na takim jeszcze nie byłam. Ma 11 pokładów, 7 restauracji, 7 barów, pięcio-piętrowe atrium, basen zewnętrzny, który jak przypuszczam będzie wyłączony z obiegu, basen wewnętrzny (kryty), pole do mini-golfa, ścianę wspinaczkową i kino. To wszystko oprócz tego co normalnie, czyli kasyna, sali do występów rozrywkowych, dyskoteki, spa, sali do ćwiczeń, sali do gier, biblioteki, sklepów i różnych takich.
Chłop traktuje to jako relaksacyjne wakacje na statku, biedny, nie wie co ja dla niego szykuję, he he he...


poniedziałek, 3 września 2018

Program naprawczy

Po rozmowie z lekarką humor mi się poprawił. Następnego dnia czekała już na mnie w aptece dodatkowa dawka tableteczek (sa naprawde malutkie). Tak że od dnia następnego wdrożyłam program samo-naprawczy, bo każdego dnia coraz gorzej tylko ze mną było. Ociężałość i ospałość sięgnęły zenitu w sobotę, większość dnia spędziłam na sofie, w międzyczasie upiekłam chleb i jabłecznik oraz ugototwałam polędwiczki w sosie pieczarkowym, które to Chłop ocenił na 12 (w skali 1-10) Faktycznie, pyszne były. W międzyczasie zdarzył mi się przypadek bardzo dokuczliwego ataku astmy, po którym życie ze mnie uszło podwójnie, ta substancja z inhalatora powoduje u mnie objawy uboczne, ale tylko chwilowe. Więc jak już wróciłam do żywych to zaczęłam się ponownie doszkalać z niedoczynności tarczycy u kobiet w moim wieku. Znalazłam kilka dodatkowych ciekawych informacji oraz sugestii dotyczących przyjmowania suplementów poprawiających jakość życia. Przetrawiłam te wszystkie informacje i postanowiłam.
Następnego dnia zakupiłam sobie zestaw witamin dla kobiet bez zawartości soi (bo soja jest niewskazana w niedoczynności tarczycy) i tabletki z Black Cohosh, czyli po polsku pluskwica groniasta. I tak od wczoraj się suplementuję. I dodatkowo codziennie wieczorem pijemy razem z Chłopem herbatkę ze skrzypu. On lubi takie eksperymantalne napoje, a jak jeszcze mu powiedziałam, że to dobre na włosy, to od razu zaczął sobie robić po dwie dziennie, aż mu zabroniłam, bo dla mnie zabraknie :-) Tak naprawdę, to jest napisane na opakowaniu, że nie zaleca się więcej niż jednej dziennie, więc niech się Chłop lepiej trzyma dawki. Ostatnim punktem naprawczym będzie ścięcie włosów, ale na to poczekam aż mi skończą wypadać. Jeśli jeszcze będzie co ścinać...

sobota, 1 września 2018

Dżin z tonikiem na szmacie

Uśmiałam się do łez czytając ostatni wpis mojej imienniczki Iwony o mediach społecznościowych. I jak tak płakałam, to mi się przypomniała taka historia z mojej własnej sypialni (już widzę jak zboczenice przewijają tekst w poszukiwaniu opisu scen łóżkowych, ha ha ha!)

Było to zupełnie niedawno, niedługo po tym jak do domu mego przywędrował Kindelek, z którym nie mogłam rozstać się ani na chwilę, zresztą nadal nie mogę. Czytam sobie i czytam i czytam. Siedzę przy stole, garść fistaszków już pożarłam z nudów, bo ja z czytaniem to tak mam jak z oglądaniem filmów, nudzi mi się jedna czynność więc muszę wykonywac dodatkowo na przykład mlaskanie lub siorbanie, a zazwyczaj jedno i drugie. Myślę sobie, mam dżinów ze cztery butelki, nowy tonik zakupiłam niedawno po siedemdziesiąt pięć pensów za sztukę, buteleczka taka, że zaledwie na jednego drinka wchodzi, ale za to zdrowy i w szkle. Bo podobno od takiego toniku to głowa na drugi dzień nie boli. No więc wstałam, wsypałam cztery kostki lodu, zawsze cztery, muszą być cztery no chyba że Chłop zrobi to wtedy dwie. Wlałam dżinu od serca, dopełniłam tonikiem ze szklanej zdrowej butelki, dodałam tych tam, jak one się nazywają, botanicals (czyli zasuszone części roślin żeby czymś to smakowało) i dołożyłam papierową rurkę, ekologiczną.

Ale że siedzieć w kuchni przy stole mi się znudziło, to zabrałam Kindla z Drinem i udałam się do sypialni, kontynuować czynność czytania w pozycji horyzontalnej. Wymościłam się na łóżku, przykrytym narzutą na okoliczność kotów. Ale ten Drin. No ale w końcu od czego sie ma super hiper materac hybrydowy, taki, na którym można położyć filiżankę z kawą, a potem uprawiać ostry seks i nic się nie wyleje. Co prawda nigdy jeszcze takiej akrobatyki nie próbowałam, ale jak producent zapewnia to chyba można zaufać. Postanowiłam dać ten kredyt zaufania, odsunęłam jednak profilaktycznie narzutę razem z kołdrą, postawiłam Drina na szmacie (prześcieradle), ale nie, nie udrapowałam jej jak w poście Iwony, gupia nie jestem,  jeszcze mi się Drinek potknie. Gładko było.

Umościłam się ponownie, przesuwam lekko, przekręcam z boku na bok, Drin ani drgnie. No tak to ja czytać lubię. Czytam, czytam, od czasu do czasu sięgam po szklankę i robię łyk, napawając się smakiem i aromatem. Czytam więc i czytam. Odwróciłam się na drugi bok, tyłem do szklanki. Czytam. Przekręcam się lekko sięgając po szklankę jak poprzednio i nagle jak nie szurgnę tej rurki papierowej, z całym impetem rurka się zaczepiła o rant szklanki i wszystko się pięknie wy**liło.

Zdążyłam wysiorbać resztkę dżinu z tonikiem zanim zaczęło przesiąkać. Jedno Wam powiem - materac mam naprawdę super! 


Photo: www.irishnews.com