Zacumowaliśmy w Gdyni. Ale zanim zejdziemy na brzeg, pokażę Wam, jak wygląda pokład sypialny na takim cruizie.:
Z Gdyni zawieziono nas autokarem do Gdańska. W autokarze śmieszna sytuacja, której nie moge zapomnieć z kilku względów. Siedzimy sobie, a tu słyszę polski język tuż za sobą. Mniej więcej tak to leciało:
- No cześć kochanie. No, już jestem. Tak, tak, no co??? No co ty, weź się nie wygłupiaj laska, ogarnij się natychmiast i szykuj bo ja tam będę za pół godziny. No, już w autokarze jestem. No, za pół godziny będę, no to pa pa!
Skończył. Za chwilę.
- No cześć mamusia. Tak, tak, już jestem, właśnie przybiliśmy do portu. Co? Nie, nie dam rady, naprawdę, no mówię ci że nie dam rady dzisiaj, mam tu parę spraw do załatwienia a o czwartej mam być z powrotem na burcie. No, o czwartej, mówię ci. Mamusia, no naprawdę nie mogę, ale jeszcze tylko dziesięć dni i wracam o domu. No, mówię ci, to już końcówka, tak że niedługo będę. No papa mamusiu, buźka, papa!
.......
- No cześć stary! No co tam? No, w Gdańsku jestem. No w Gdańsku mówię ci. Ale tylko na chwilę przycumowaliśmy i po południu z powrotem. No nie dam rady się spotkać, randkę mam chłopie! Nie, nie jadę do domu, randkę mam. No randkę mam, matka zła jak cholera, ale z dziewczyną się chcę zobaczyć. No nowa, nowa. Aaa, tamta, tamta to nie. A wiesz jak jest, najpierw było fajnie, rozmawialiśmy, szmery bajery, a potem ona coraz mniej pisała i w końcu przestała pisać to niech spada. No, nowa teraz, tak. No pisze, dzwoni, wiesz, widzę że zaangażowana jest. Fajna, fajna... blondynka taka, prawniczka. A wiesz czym jeździ? BMW k*rwa, piątką. No nie żartuję. No. A tak, wiesz, no, właśnie do niej jadę, jakieś kwiatki kupię i teges, nie. No, dobra, dobra... No, to sie ma, cześć, to widzimy sie parę dni, no.
Głupio mi było słuchać, jakbym się wpieprzała komuś do życia, ale nie słuchać się nie dało. Przy wyjściu zerknęłam kto on, no uroda taka sobie, zwykły dwudziestoparolatek i z pryszczami. I te teksty, dla mnie nowość, bo jak wyjeżdżałam z kraju to się jednak trochę inaczej mówiło. Jak ten język się zmienia. Od razu załapałam, że to ktoś z załogi, bo na turystę raczej nie wyglądał. I to ktoś z załogi pływającej, wnioskowałam po słowach, które używał. Jak się potem okazało, miałam rację, bo widziałam go potem parę razy, najpierw w restauracji a potem... na mostku kapitańskim. Chłopak był bowiem..... drugim oficerem! Ten kontrast z autobusu i ze statku do dziś siedzi mi w pamięci.
No ale wracamy do Gdańska. Wysadzili nas na ulicy Pszennej, a stamtąd poszliśmy w stronę Starego Miasta.
Brama Zielona
Wielka Zbrojownia (chyba)
Brama Złota
Dom Uphagena - Muzeum Historyczne Gdańska
Głowy na jednej z kamienic
I Fontanna Neptuna
Neptun we własnej osobie
I z innej strony
I jeszcze trochę Neptuna
Nieudolne (jak zawsze) selfie z Neptunem
A za Neptunem wejście do restauracji
I jeszcze raz - z Ratuszem
A potem sobie tak chodziliśmy malowniczymi uliczkami, aż wpadłam na pomysł żeby Chłopu polskie morze pokazać i nad morzem plażę. Udaliśmy się w kierunku Dworka Głównego.
Jakoś udało nam się złapać pociąg Szybkiej Kolei Trójmiejskiej i po dwudziestu minutach wylądowaliśmy w Sopocie. Po drodze obserwując z uwagą to co mijaliśmy za oknem. Stocznia Gdańsk między innymi. Centra Handlowe, osiedla mieszkalne, parki, skwery, tor wyścigowy.
A tam już trochę inne klimaty. Droga na plażę zupełnie nie przypominała tej, którą pamiętałam z młodości. No i te nowe parki...
Morze... takie jakie je zapamiętałam. Nie przypuszczałam, że będę jeszcze kiedyś nad polskim morzem. Niby nic takiego, ale sentyment mam wielki, a poza tym, naprawdę polskie plaże są cudowne. Nie ma się czego wstydzić.
Tylko słynne molo było w cholerę zamknięte dla ogółu, bramki powstawiali i trzeba było w kolejce trzystukilometrowej stać po bilety, żeby se przez taką bramke przejść. A idźcie do cholery z taką organizacją, jakby nie mogli normalnie bramki na pieniążka zrobić, jak już tak bardzo chcieli zarobić. Oczywiście w kolejce nie staliśmy, na molo nie wleźliśmy.
Za to wleźliśmy pod molo.
Plaża była jak widać. Zdziwił mnie brak parawanów. Pewnie plażowicze byli na obiedzie, bo to około południa było.
A to wielka instalacja daleko na morzu, zrobiona dużym powiększeniem.
I taki cudny statek.
I statek zabierający ludzi na wycieczkę z mola.
Trochę sobie pochodziliśmy po plaży mocząc stopy w lodowatej wodzie, Chłop się bardzo zdziwił, że nawet stóp z piasku nie musiał potem za bardzo otrzepywać, wyjaśniłam że taka to specyfika polskiego piasku. Jedynego na świecie! ;-) A potem musieliśmy już wracać.
Jeszcze trochę się powałęsaliśmy po uliczkach Starego Miasta i czas było wyruszać z powrotem. Muszę powiedzieć, że nie tylko ja byłam zachwycona. Wszyscy, którzy wybrali się do śródmieścia, stwierdzili to samo, że Gdańsk to zaskakująco śliczne miasto, bardzo miła niespodzianka.
Wyjście z portu obserwowałam z najwyższego pokładu. Długo obserwowałam.
Holowały nas dwa takie stateczki.
Minęliśmy budynek kapitanatu
W oddali coś co wygląda na stadion, ale może to być całkiem co innego.
W końcu minęliśmy Westerplatte.
Długo stałam na pokładzie, żegnając się z Polską. To był najbardziej wzruszający punkt mojej wycieczki. Wiecie, jeszcze trochę patriotyzmu we mnie siedzi.
A tak to wyglądało tego dnia na jednym z pokładów. I ja też spędziłam na opalaniu całą resztę dnia. Przecież nie wiadomo, czy jutro też będzie świeciło słońce. W końcu płyniemy do Rosji.
I na koniec, żeby nie było, z każdego odwiedzonego morza mam jakieś pamiątki. A dla niektóych dowód, że w Polsce na plaży też można znaleźć muszelki. A może ludzie teraz już tak nie zbierają. Bo nie pamiętam, żebym kiedyś, za dziecka, nad Bałtykiem jakąś znalazła.
Ciąg dalszy nastąpi.