środa, 5 kwietnia 2017

Stało się

No i koty mje wzięli i uciekli. Nie, nie wszystkie naraz i nie nawet po kolei. Już opowiadam.
Wracam ja sobie po pracy do domu, wychodzę z samochodu, wkładam klucz do zamka. Przez szybkę w drzwiach widzę cień, więc od razu podejrzewam że koty już czekają. Do tej pory uciekały na dźwięk otwieranych drzwi, ostrożności jednak nigdy nie zawadzi. Otwieram więc drzwi, ostrożnie, zastawiając je najpierw torebką. Są. Siedzą i czekają. Zanim zdążyłam porządnie wejść, Tiggy się przecisnął między nogami i sobie wyszedł. Nie wybiegł, wyszedł. Ale nie mogłam popędzić za nim, bo Migusia też się już zabierała do wyjścia, więc najpierw zabezpieczyłam teren i zamknęłam ją w sypialni. Potem wyszłam powoli z domu, nawołując, żeby przyszedł na jedzonko, bo pyszne i już nakładam. Tiggy powoli, ostrożnie, ale nie skradając się, tylko z ciekawością, odchodzi od drzwi w stronę ulicy. Nie mogła cholera pójść w prawo do ogrodu, tylko od razu na otwartą przestrzeń. Wołam, wołam, ogląda się ale nie przychodzi. Więc ja z powrotem do domu, łapię za pudełko z kocimi przysmakami i potrząsam nim w drzwiach, powtarzając jakie to dobre, żeby przyszedł na jedzonko. No i nie myliłam się, żarcie zwyciężyło ciekawość. Przyszedł. Odetchnęłam z ulgą.
Potem było to co normalnie w domu, czyli krzątanina, czyszczenie kuwety, powrót Chłopa, kolacja, zabawa z kotami... Zauważyliśmy, że koty już nie chowają się po kątach, śpią na sofach i łóżkach, uciekają oczywiście w razie wyimaginowanego zagrożenia (jakiś stukot czy odkurzacz), ale najważniejsze, że Tiggy śpi na łóżku a nie za łóżkiem. Jest dobrze.
Potem poszliśmy na badminton, a kiedy wracaliśmy, Tiguś siedział na parapecie w salonie i obserwował ulicę. Czyli jest jeszcze lepiej niż było. Nauczona doświadczeniem, przed wejściem tłumaczę Chłopu: "Zanim wejdziesz do domu, wysuń przed siebie torbę czy co tam masz i zastaw tym drzwi". I pokazuję, wchodzę pierwsza. Oczywiście czarne diablisko już tam czekało. Udało mi się ją odsunąć przy użyciu torby, odwracam się i mówię do Chłopa, żeby swoją torbą zasłonił wejście, bo nie jestem w stanie jej przytrzymać, mając w jednej ręce torbę a w drugiej klucze. A Chłop zasłonił, owszem, ale na wysokości łydek. A Panienka Migotka tylko na to czekała i migusiem czmychnęła przez otwarte drzwi. Rzuciłam wszystkim i wybiegłam za nią, ale nie takie z nią numery mili państwo. Migusia to czort wcielony i robi to co chce. Więc pobiegła, nie poszła dostojnie jak jej brat, ale pobiegła w stronę ulicy. Ja powoli za nią, bo jak będę ją gonić to ona będzie uciekać. Zatrzymała się na rogu domu, zobaczyła kawałek ogródka i wskoczyła pomiędzy rośliny. Ja powoli za nią. Wołam, proszę. Oczywiście ma mnie wiadomo gdzie. Patrzę, jak biegnie za dom, łomatkobosko, wracaj, tam krzaki są, jak w nie wlezie to jej stamtąd nie wyciągnę. A na dworze ciemno. Stanęła, rozgląda się, ja podchodzę, ona odchodzi. Na szczęście nie za bardzo wiedziała co z tymi krzakami zrobić, próbowała je obejść bokiem i tu ją dopadłam. Nie za bardzo się opierała, ale przytuliłam ją mocno i zaniosłam do domu.
W domu pokazałam Chłopu JAK ma torbą zastawiać drzwi i nakazałam bezwzględną ostrożność. Za wcześnie na wypuszczanie bez nadzoru, a z nadzorem też. No ale stało się. One już WIEDZO.
No i pierwszy sukces - po raz pierwszy koty nie drapały w drzwi od sypialni.
Rano wykładzina pod drzwiami wyjściowymi była lekko naruszona. No i co ja mam teraz zrobić???

wtorek, 4 kwietnia 2017

Z ostatniej chwili

Kotki wczoraj spały cały dzień, potem się trochę pobawiły, trochę pomiętoliły, poleżały na łóżku i na kanapie, zrobiły qupę i zjadły kolację, żeby wyprodukowac nową.
No i panna M. odkryła drzwi wejściowe. Grzebała przy nich, węszyła, moze jakiś przeciąg, ale sprawdziłam, nie było. Tak że... już wie. Nawet mi wczoraj taka myśl przez głowę przemknęła, że może by tak ją wypuścić na chwilę pod nadzorem, ale nie, zaraz ją odegnałam, tę myśl, bo jak zacznę to będę musiała stale ją wypuszczać, a jak nie to mi zeżre drzwi z futryną. A są plastikowe.
A poza tym, noc zeszła nam jakotako, ktoś się zaczął dobijać do sypialni to postukałam patyczkiem po drzwiach i se poszedł. Potem słyszałam przez sen stado słoni przebiegające przez dom, a rano wstaniu zapytałam Chłopa jakie straty. A nic, tylko wszystkie koce były porozrzucane po podłodze i moja bluza (którą zostawiłam na oparciu krzesła) zawleczona została na korytarz. Poza tym to tylko dwie qupy w kuwecie. Jest dobrze :-)

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Po weekendzie

Powiem szczerze że nie przypuszczałam, że mnie ta wyprowadzka tak wykończy. Zauważyliście pewnie, że nie było humoru piątkowego, chociaż Wasze blogi czytałam. Nie komentowałam jednak i nie odpowiadałam na komentarze. Miałam trochę urwanie głowy w pracy w zeszły piątek, a jeszcze musiałam klucze od domu do prawnika zawieźć. Bardzo źle się też czułam, po prostu masakra, co tam opowiadać... Chłopa wysłałam do kina z kolegami, bo chciałam sobie odpocząć. Wykąpałam się i położyłam w łóżku z książką. Padłam około jedenastej, nawet nie wiedziałam kiedy wrócił.
W sobotę miałam turniej badmintona cały dzień, z pomocą farmakologiczną udało mi się jakoś przetrwać ten dzień, ale po powrocie padłam jak kawka około dwudziestej, coś tam niby oglądałam w telewizorze, leżąc na kanapie z nogami na Chłopie, ale nic nie pamiętam. Poszłam do łóżka koło dziesiątej i spałam jak zabita do ósmej rano następnego dnia. A w niedzielę poszliśmy sobie na fajny spacerem na Arthur's Seat (taka góra), zabierając moje dziecięcie z nami, bo mieszka od góry rzut beretem to co będzie sam w domu siedział. I tak nam zleciał weekend.
Powiem, że gdyby nie koty, to byłoby fantastycznie, ale niestety nie jest. To znaczy jest fantastycznie jak na warunki, bo oba zwierzaki adaptują się świetnie, tęsknoty jakoś nie widać, a nawet zachodzi niebezpieczeństwo, że trzeba będzie uważać z wyjściem, bo Migusia coraz częściej na wycieraczce pod drzwiami przesiaduje (takiej specjalnej wewnętrznej). Dzień wygląda tak: szósta rano drapanie i walenie łapą o drzwi. Syczenie, pokrzykiwanie, nic nie działa. Jak już nie możemy wytrzymać, któreś z nas wstaje i idzie do ubikacji. Kotom widać wystarczy zobaczyć, że żyjemy, bo nie wchodzą do sypialni i można iść spać nadal. Ale tuż przed siódmą (a budzik ustawiony na siódmą piętnaście, więc sami widzicie, masakra...) ponowne drapanie. Jak już nie dajemy rady wytrzymać, to w końcu Chłop wstaje i idzie dać im jeść. Wraca i możemy sobie poleżeć jeszcze z dziesięć minut, dopóki znowu nie zaczną. Jesteśmy wykończeni, bo taka rwana noc to nikomu dobrze nie służy.
Potem wstajemy i szykujemy się do pracy, albo tak jak a weekend, leżymy sobie a Miguśka chodzi nam po głowach. W czasie, gdy się szykujemy, koty chodzo za nami, paczo, ganiajo jeden za drugim jak gupie. Zanim zasiądziemy do śniadania, kotów już nie ma. Znikają. Zostaje tylko qupa w kuwecie.
Potem idziemy do  pracy albo gdziekolwiek, albo robimy co tam sobie robimy jak to jest weekend. Koty pojawiają się znienacka. Zazwyczaj w porze karmienia. Lub po powrocie z pracy. Boją się jeszcze drzwi wejściowych, więc na szczęście kiedy otwieramy, one wieją w zaciszne miejsce w gościnnej sypialni, która teraz też jest graciarnią. Chociaż w sobotę Tiguś czekał na mnie pod drzwiami, pewnie rozpoznał dźwięk samochodu. Potem koty jedzą, robią qupę, siku i bawią się razem albo z nami. Migusia jest odważniejsza, szybciej wskoczyła na parapet, Tiggy początkowo bardzo się bał. Przełom nastąpił wczoraj, kiedy siedzieliśmy sobie z Chłopem w ogrodzie pijąc drinki, być może posłyszał nasze głosy, być może posłyszał ptaki, któych tam jest naprawdę dużo. W każdym razie wskoczył na parapet w sypialni i obserwował. Od tego momentu wskakuje sobie na parapet i ogląda. Wieczorem wszyscy siedzimy sobie w domu, bawimy się z kotami, koty bawią się ze sobą i jest ok. Wygląda to groźnie, bo jak zwykle Tiggy gryzie Migusię, a ta wrzeszczy, prycha i ucieka, ale za chwilę przybiega i skacze na niego z całym rozpędem, prowokując do zabawy. I tak co chwila, zbieram tylko kłaki z wykadziny. No ale to chyba dobrze, przecież muszą się gdzieś wybiegać. A potem wszyscy idziemy spać, my barykadujemy się w sypialni, a koty śpią gdzies w kryjówce. I tak to wygląda. Nie mogę się doczekać, kiedy będziemy mogli je wypuszczać.

A na koniec pokażę Wam kilka zdjęć. Ciężko jest zrobić, bo albo koty są w ruchu albo widząc komórkę, specjalnie się odwracają. No ale kilka mam.

Do domu tymczasowego kotki dostały kolejny kartonowy drapaczek. W całości zaanektowany przez Tigusia.


Tak sobie siedzą.


Jak widać, nowy drapaczek pasuje Tigusiowi jak ulał :-)))


Migusia to raczej nieuchwytna modelka.


No chyba że od tyłu.


Jak sobie powiększycie to i kolejne zdjęcie, to zobaczycie na co ona tak paczy. A jak nie widzicie, to Wam powiem - na ptaki. Bo w tym drzewku pełno jest ptaszków. 



A tu zabawa w "znajdź kotka"


Albo "znajdź dwa kotki"




A tu zdjęcie pod tytułem "I tyle mnie widzieli"


Tigunio...


Tak tez śpio :-)


I to by było na tyle. Marzę, aby już się znaleźć w nowym domu...