środa, 3 lutego 2016

A dzisiaj jestem wybawcą

Jakie to życie pokręcone jest. Zaledwie wczoraj kogoś zabiłam, a już dzisiaj kogoś uratowałam. No, w każdym razie próbowałam...
Dziś rano ze zdziwieniem stwierdziłam że Tiguś przyszedł mnie obudzić, czego nie robił już od bardzo dawna. Kiedy chciałam go pogłaskać próbował mnie użreć w rękę, ale jestem do tego przyzwyczajona, zresztą nie zrobił tego mocno (wiem że muszę baczniej zwracać uwagę na to co zwierzęta mają mi do powiedzenia ale zaspana byłam). Olałam go więc i zeszłam na dół o zwykłej porze żeby mu dać papu. Schodzę ja sobie po schodach, Widzę na podłodze dwa szczury Migusi. Ona je ciągle po chałupie roznosi i podobnie leżały wczoraj, więc nie zdziwiłam się zbytnio, ale próbując na nie nie nadepnąć zauważyłam że jeden jakiś mniejszy jest (!) i w dodatku się rusza (!!!)
Krzyknęłam tylko cicho żeby dzieci nie pobudzić: "Tiggy, ty cholero jedna, żywe myszy mi do domu znosi!" i coś w rodzaju: "Łomatkobosko, mysz! Mysz! Szybko ! Łojesu!" Z tego strachu oczywiście zapomniałam że żadnych dzieci nie ma w domu...
Mysz rzuciła się do kuchni, a ja rzuciłam się do zlewu gdzie na złość nie było brudnych pudełek po zamrożonym jedzeniu, więc rzuciłam się do szafki kątem oka obserwując jak moje oba koty się zbiegają żeby zapędzić myszkę do kąta, w duchu modląc się żeby ją tylko tam przytrzymały, żeby mi pod lodówkę nie wlazła bo ja do pracy zaraz muszę...
Rzuciłam się spokojnie na mysz z plastikowym pojemnikiem na jedzenie, udało mi się ją złapać jak pająka do słoika, jakimś cudem podstawiłam wieczko i wyniosłam do ogrodu. Wypuściłam myszkę, zaraz za mną wybiegły koty, ale na szczęście wizja pełnej michy była silniejsza niż wizja uciekającej zdobyczy...
Kiedy wyjeżdżałam do pracy, kot sąsiadów siedział w miejscu gdzie ją wypuściłam. Kot sąsiadów to jeszcze dziecko, ma jakieś sześć miesięcy i bardzo lubi się bawić, zwłaszcza zdechłymi myszami przed moją bramą, akurat w czasie kiedy dzieci idą do szkoły. Słyszę wtedy: "Tatusiu, tatusiu, patrz jak kotek się ładnie bawi... Błeeeee! to zdechła mysz! Fuj, Fuj, fstrentny kot! Aaaaaa!!! Tatusiu,, uciekajmy!!!"
Nie zauważyłam żeby się czymś bawił tym razem. Chciałam być wybawcą. W każdym razie próbowałam...


wtorek, 2 lutego 2016

Jestem mordercą. To oficjalne.

Wczorajszy wieczór był bardzo udany, spałam jak zabita, obudziłam się w świetnym humorze i co?
Od razu, na powitanie pięknego słonecznego choć wciąż niesłychanie wietrznego dnia, zostałam mordercą. A wszystko przez tego Heńka...
Dopiero co pod przeleciała przez nas Gertruda, a już goni ją Henry. Mniej deszczu za to gorszy wiatr. No i wziął Henryczek i drzewo wielkie wywrócił, w samym środku miasta, akurat na mojej trasie do pracy. Wiadomo, droga zablokowana, korek straszliwy. Na szczęście miałam możliwość skręcić zawczasu na drogę okrężną, poza miasto, bo kto normalny lubi stać w korku. No i jak przejeżdżałam obok wioski (wyobraźcie sobie sznur samochodów jadących z taką samą prędkością 30 mil na godzinę, bo nie ja jedna miałam ten pomysł) to nagle kątem oka zobaczyłam kroczącego dziarsko wprost pod moje koła ptaka. Coś pomiędzy dużym gołębiem a kaczką, prawdopodobnie kuropatwa. Nie biegło, nie leciało, po prostu szybko maszerowało. Trwało to ułamek ułamka sekundy, zdążyłam ściągnąć nogę z gazu i pomyśleć że może się uda... Nie udało się. Poczułam lekkie pyknięcie koła i jak popatrzyłam we wsteczne lusterko to zobaczyłam tylko kupkę piór zanim zniknęła pod kołami kolejnego samochodu.
Poczułam się okropnie. Gdy zaparkowałam pod pracą, obejrzałam samochód ale nic, dosłownie nic nie było widać. Nie tak jak wtedy gdy na autostradzie walnęłam ptaka tak że mi tablica rejestracyjna się pogruchotała i miałam przedni grill cały w piórach. Dzisiaj nic, po prostu nic. Ja tego ptaka po prostu... przejechałam. Za każdym razem kiedy o tym pomyślę czuję wewnętrzne drgawki, bo nie potrafię porządnie robaka zabić, to znaczy gazetą czy czymś to jeszcze mogę walnąć, ale nie jestem w stanie przygnieść, bo odgłos miażdżenia jest po prostu dla mnie nie do zniesienia, a tu zmiażdżyłam ptaka! Własnym kołem!
Udaję się w stan żałoby.

poniedziałek, 1 lutego 2016

Jak

Ile razy można się podnosić?
Ile razy można mieć nocne koszmary?
Ile razy kończyć coś i coś zaczynać?
Ile razy myśleć że już nigdy więcej a potem okazuje się że to jeszcze nie koniec, że oddech przeszłości ciągnie się za Tobą jak przysłowiowy i nie do końca poetycki smród po gaciach?

Jak wybaczyć?
Jak zapomnieć?...