piątek, 4 grudnia 2015

Humor piątkowy

Mam nadzieję że zdążyłam :-)
W związku z tym, ekhem, zacnym świętem co to szóstego grudnia go Polacy obchodzą, dzisiaj będzie w temacie. Zapraszam :-)


*****
- Byłeś grzeczny? Nie kradłeś? - pyta się Święty Mikołaj.
- Nic nie kradłem, byłem grzeczny - odpowiada dziecko.
- To się naucz bo ja ci wiecznie prezentów nie będę przynosił!


*****
Jasio cierpliwie wyczekuje na prezenty od Świętego Mikołaja. W końcu o północy zniecierpliwiony pyta:
- Mamusiu, kiedy wreszcie przyjdzie Święty Mikołaj?
- A czy ja wiem syneczku, o której godzinie wróci twój tatuś z knajpy?


*****
- Mamo, z mego listu do Mikołaja wykreśl kolejkę elektryczną, a wpisz łyżwy.
- A co, nie chcesz już pociągu?
- Chcę, ale jeden już znalazłem w Waszej szafie.


*****
Pani na lekcji pyta dzieci:
- Jak sobie wyobrażacie Świętego Mikołaja?
Dzieci odpowiadają, że jako starszego grubszego pana. Pani pyta o to samo Jasia. Jasio odpowiada:
- Ja wyobrażam sobie Mikołaja jako starszego grubszego pana z dużą DUPĄ.
- A dlaczego?
- Bo mój tata powiedział, że gówno pod choinkę dostanę!


*****
- Wilkuuuu hyyppp... a dlaczeeeoggo... tyyy masz... rooogiii?!
- Jak rany wstań już proszę!
- Wilkuuu a czemuuu masz taaakie długieeee uszy?!!
- No nie mogę z tobą! Człowieku wytrzeźwiej!
- Wiiiilkuuu a dlaczego masz taaki czerwonyyy nooosss?!!!
- Jezu wstawaj już zachlana stara pijacka mordo w głupiej czerwonej czapce!! Sanie czekają!!! To ja Rudolf!!!


*****
Po świętach Bożego Narodzenia do psychiatry przychodzi mały Jasio i mówi:
- Panie doktorze, z moim tatą jest coś nie w porządku. Przed kilkoma dniami przebrał się za starego dziadka i twierdził, że nazywa się Święty Mikołaj!


*****
Pewnego Bożego Narodzenia, bardzo dawno temu, Święty Mikołaj przygotowywał się do swojej corocznej podroży. Jednak wszędzie piętrzyły się problemy...
Czterech z jego elfów zachorowało, a zastępcy nie produkowali zabawek tak szybko jak elfy, więc Mikołaj zaczął podejrzewać, że może nie zdążyć... 
Następnie pani Mikołajowa oświadczyła mu, że jej Mama ma zamiar wkrótce ich odwiedzić, co bardzo zdenerwowało Mikołaja. 
Na domiar złego, kiedy poszedł zaprzęgać renifery, okazało się, że trzy z nich są w zaawansowanej ciąży, a dwa inne przeskoczyły przez płot i zwiały nie wiadomo dokąd. 
Mikołaj zdenerwował się jeszcze bardziej ... Kiedy zaczął pakować sanie, jedna z płóz złamała się. Worek runął na ziemię, a zabawki rozsypały się dookoła. 
Wkurzony Mikołaj postanowił wrócić do domu na kawę i szklaneczkę whisky. Kiedy jednak otworzył barek, okazało się, ze elfy wypiły cały alkohol i nic nie było do wypicia... Roztrzęsiony Mikołaj upuścił dzbanek do kawy, który roztrzaskał się na kawałeczki na podłodze w kuchni. Poszedł więc po szczotkę, ale okazało się, ze myszy zjadły włosie, z którego była zrobiona... 
I właśnie wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi... Mikołaj poszedł otworzyć. Za drzwiami stał mały aniołek z piękną, wielką choinką. Aniołek radośnie zawołał:
- Wesołych Świąt, Mikołaju! Czyż nie piękny mamy dziś dzień? Przyniosłem dla Ciebie choinkę. Prawda, że jest wspaniała? Gdzie chciałbyś, żebym ją wsadził? 
I stąd wzięła się tradycja aniołka na czubku choinki...

A na deser:


Wesołego weekendu!




środa, 2 grudnia 2015

What comes around goes around

Przepraszam za angielski tytuł posta ale jakoś tak najbardziej odzwierciedla on moje myśli. Po polsku znaczy to mniej więcej "Historia lubi się powtarzać", "Jak Kuba bogu tak bóg Kubie", "Co zasiejesz, zbierzesz". Po prostu Karma.
Kto zna język zauważy że przewrotnie zamieniłam słowa. Co dostanę to zwrócę. Czy odwracam w ten sposób znaczenie karmy? Nie, karmy nie da się odwrócić, to jest ciągłość wydarzeń, jak stałość w przyrodzie, jak łańcuch pokarmowy, jak recycling. Oczywiście każdy interpretuje sobie karmę po swojemu, ale ja wiem że nie ma na świecie sprawiedliwości. Nikt ode mnie nie dostanie tego co ja otrzymałam, bo musiałabym się zmierzyć z własnym sumieniem a i tak wiem że drań pozostanie draniem a draniom wszystko uchodzi na sucho.
Zemsta najlepiej smakuje na zimno. Będę szczęśliwa, będę spokojna, będę radosna i będę dobra. A jak się wszystkim tym draniom, którzy przyczynili się do mojej chwilowej mizerii, powinie kiedyś noga, kiedy w końcu stracą to co dla nich najcenniejsze, bo nic nie może przecież wiecznie trwać, wtedy mam głęboką nadzieję że stanę im przed oczami i powiem: "What goes around comes around... - Masz to na co zasłużyłeś". Lepiej późno niż wcale.


wtorek, 1 grudnia 2015

Chłopcy lubią kulki.

Wczoraj Nietypowa opowiadała gdzie to jej potomek koralika sobie powsadzał. Obiecałam opowiedzieć przygodę mojego dziecięcia a z kulką i oto jest. Trudno, narażam życie swoje bo jak on to przeczyta to albo mnie zabije albo się nie odezwie do końca życia albo pójdzie i upije z rozpaczy. W każdym razie ta historia "Kretem" się odbija w rodzinie po dzień dzisiejszy :-)

Moje dzieci były bardzo grzeczne jak były małe. Myślę że to przede wszystkim zasługa, nieprawdaż, rodziców, którzy mądrze i umiejętnie kierowali małymi rozumkami. Na przykład nauczyliśmy dzieci że rzeczy z mebli się nie ściąga, je się tylko popycha. Dzieci miały zabawę bo sobie popychały różne bibeloty a dorośli byli spokojni bo sobie maluch nic na głowę nie ściągnął, nawet szklanki z herbatą. No ale o szklankę z herbatą dbali już rodzice żeby na środku stołu stała a nie blisko krawędzi.
Dzieci wiadomo, różne są. Córka bardzo ostrożna i nieufna, zarobiła sobie w dziecięctwie miano "Paluszek" bo wszystkiego delikatnie dotykała palcem zanim wzięła do ręki.
Synek był inny, ciekawski i odważny. Wiedział że czajnika nie wolno dotykać a mimo to dwa razy postanowił się przekonać czy babcia mówiła prawdę że czajnik jest gorący. Nie, nie wylał sobie wrzątku na głowę ani nie podpalił kuchni, po prostu raz zauważyłam bąbelek na wskazującym paluszku i za nic nie mogąc dojść od czego to, poprosiłam żeby mi pokazał skąd ten pęcherzyk się wziął. Po czym synek z dumą poprowadził mnie do kuchni i pokazał na czajnik. Już wiedział dlaczego nie wolno go dotykać, mimo to kilka tygodni później postanowił spróbować jeszcze raz. Tym razem chyba przytrzymał troszkę dłużej, ale odważny był jak Ksena Wojownicza Księżniczka więc rodzice dowiedzieli się oczywiście trochę po fakcie.
W zestawie Małego Majsterkowicza synek miał mały metalowy młotek, którym "przybijał" różne "gwoździe". Cierpliwość tatusia skończyła się kiedy mały próbował przybić szybę do drzwi, a że ojciec to dobry był, spokojnym głosem zaproponował: "Słuchaj mały, widzę że szybę już umiesz przybijać, może sobie teraz czoło przybijesz?" Już już się zamachnął, już widziałam kałużę krwi na dywanie i karetkę pędzącą na sygnale, kiedy synek wyszczerzył wszystkie osiem ząbków i powiedział: "Tato, co ty mie kłamies, coła sie nie psybija psecies"...
No ale o kulkach miało być.
Weekend u teściów. Siedzimy sobie spokojnie po obiedzie, rozmawiamy. Nagle z łazienki dobiega wrzask jakby kogoś ze skóry obdzierali. Zrywam się z paniką, normalne, synek lat cztery na kiblu się zasiedział, może wpadł, może se coś przytrzasnął... Wyprzedziłam światło o jakieś dwie długości, wpadłam do łazienki, synek siedzi na kibelku i wrzeszczy. No matkoscurkom! Pytam co się stało, on nie wie, ale coś się stało, czemu krzyczy? Bo go... siusiak strasznie piecze. Patrzę, faktycznie, ślad jakby go żelazem przypalali, japierdzielę! Ja się nie zastanawiam w takich przypadkach, ja działam, więc małego z kibla, woda w umywalce na ful i siusiak pod wodę. Ewidentne poparzenie i to trzeciego stopnia, dobrze że wielkości, powiedzmy, główki od małego gwoździa.
Oczywiście dziadkowie w panice, co to, jak to, u nich domu ich własny wnuczek ofiarą zamachu jakiegoś terrorystycznego. Po opanowaniu sytuacji, opatrzeniu ran i zadecydowaniu że jednak rana nie wymaga interwencji szpitalnej, śledztwo zostało rozpoczęte.
Winnego znaleziono szybko. Siostra męża sprzątawszy łazienkę postanowiła użyć "Kreta" w pewne miejsca coby rury odetkać. Kret ów zawierał się w plastikowej butelce z symbolem trucizny na boku i miał postać małych ślicznych gładkich białych kuleczek. Siostra owa zaaplikowała kuleczki tam gdzie miała zaaplikować, po czym odłożyła butelkę koło toalety nie zakręcając jej dobrze uprzednio. Po czym synek, poszedłszy na dłuższe posiedzenie, zaczął się straszliwie nudzić w oczekiwaniu na qupala i znalazł TO - małe białe kuleczki! Nasypał sobie kilka na rączkę, poobracał w paluszkach, pozachwycał, takie śliczne małe białe kuleczki... po czym mu te kuleczki z tych paluszków wypadły prosto do kibelka, a jedna, ta jedna kulka terrorystka spadła mu prosto na siusiaka, który to niestety wilgotny był jeszcze po odbyciu niezbędnej czynności fizjologicznej, nastąpiła reakcja która spowodowała wrzask dziecka. A potem to jak wyżej.
Czy muszę mówić że synek do dzisiaj ma awersję do sprzątania łazienki? I oto do czego doprowadzają zabawy chemiczne...