czwartek, 5 listopada 2015

Kącik poetycki

W czwartkowy poranek
usiadł sobie na dupie baranek
Siedzi sobie i oczami łupie
i raciczką grzebie sobie w dupie
co wygrzebie to wytrze w ogonek
I tak skończył się ten piękny dzionek.


* Twórczość własna, kopiowanie zabronione. Można tylko kopiowac paszczą.
I tu zamilknę bo jeszcze mi się co znowu zrymuje :-)


Dobranoc Państwu :-)))

środa, 4 listopada 2015

11 lat minęło

Dokładnie rok temu ogłosiłam koniec żałoby. I że nie będę już nostalgicznie wspominała tej rocznicy. No i nie wspominam. Ot tak, pomyślałam sobie, to już jedenaście lat, dokładnie jedna czwarta mojego życia. A poza tym... zwykła kartka z kalendarza.
Ostatnio nic się nie dzieje pozornie, ale Tyle się dzieje wokół mnie że nie mam czasu na nic, a ciągle wyskakuje nowe. Motor muszę naprawić bo przy upadku nóżka od biegów się wykrzywiła i trzeba wymienić. I postanowiłam wymienić opony, bo choć te które mam nie są jeszcze zupełnie zużyte, ale mają już tyle lat ile motor czyli pięć, poza tym hinduska produkcja (tak, mój motór był wyprodukowany w Indiach!), to nie wiadomo ile lat w tych Indiach stały pred zamontowaniem. No i dla takiego nowicjusza jak ja przydałaby się lepsza przyczepność. Opony zamówione, w sobotę będę wymieniać nóżkę i ściągać koła żeby je zawieźć do serwisu w celu wymiany opon na nowe. A potem te koła będę samodzielnie przykręcać. Zawezwę tylko potem kolegę ze specjalnym kluczem do porządnego przykręcania kół no i żeby mi sprawdził jak ja to wszystko pomontowałam. Przednie koło już robiłam tak że nie ma problemu, z tylnym jest trochę zabawy ale też dam radę. Trochę tylko bardziej skomplikowane niż w rowerze :-)

A poza tym Heniek przemianowany został na Maczek. Widocznie jeszcze nie nadaję się do związku z menszczyznom...

No i na koniec trochę Migusi. Nakręciłam ajfonem jak leżałam z anginą więc jakość kiepskawa. Ilość "zwisów" w mojej sypialni przeraża nawet mnie... Ale nie nakręciłam wszystkich, hehe! No to zapraszam do obejrzenia jak Migusia się nudzi.


Pozdrawiam!

niedziela, 1 listopada 2015

O Aniołach Opatrzności czyli jak się nie przewrócisz to się nie nauczysz

Dźwięk dzwonka telefonu wybił go ze spokojnej konwersacji którą prowadził ze nieznajomymi w kawiarni. Jechał rowerem już ładnych parę kilometrów i czuł że musi odpocząć, napić się kawy, po prostu chwilkę posiedzieć. Traf chciał że miejsc było mało więc dosiadł się do stolika przy którym siedziała sympatyczna para.
- Halo?
- To ja, czy możesz rozmawiać?
- Tak, mogę. chwileczkę... - wstał od stolika żeby nie przeszkadzać miłym ludziom - wszystko w porządku?
- No właśnie nie. Dzwonię bo muszę poprosić Cię o pomoc. Wywróciłam się na motorze, ja jestem w porządku, motor niby też ale dźwignia biegów się wykrzywiła i nie mogę jechać dalej. Poza tym był jakiś wyciek spod tylnego koła i nie wiem co robić. Masz dla mnie jakieś sugestie? Mogę wezwać pomoc drogową, ale może to tylko jakaś głupota i da się szybko naprawić a ja wyjdę na idiotkę.
- Ok, ok.... Poczekaj. Z Tobą wszystko w porządku?
- No... tak, nie mogłam podnieść motoru, ale miły pan jadący z żoną w gaziku zatrzymał się i zrobił to za mnie, chcieli mnie podwieźć gdzie będę chciała bo myśleli że w szoku jestem czy coś, ale mi naprawdę nic nie jest...
- Dobrze. Najpierw powiedz mi gdzie jesteś.
Wyjaśniłam, opisałam miejsce najlepiej jak potrafiłam, a trudno nie było bo bardzo charakterystyczne trójdzielne rozejście dróg... niby w środku niczego ale pomiędzy dwoma miejscowościami.
- Muszę wrócić do domu, zajmie mi to jakąś godzinę zanim dotrę do Ciebie, dasz radę poczekać?
- No jasne że dam.
- Przywiozę narzędzia.
- Dziękuję.
- Zadzwonię jak będę w drodze.
- Dobrze. Pa.
Tak, tak, domyślacie się dobrze, to ja głupia pinda zaliczyłam swą pierwszą glebę.
Dzień był cudowny, a ja od dwóch tygodni nie dosiadałam Hańka więc tęskniłam za tym jak kot za saszetką. Od dwóch dni planowałam trasę, kombinowałam, zmieniałam. Jako osoba będąca świetnym pilotem ale nie za bardzo zwracająca uwagę na drogowskazy jako kierowca, oczywiście zabłądziłam i musiałam zawrócić na obraną drogę, a potem już poszło normalnie. Czyli uważałam na zakrętach, nie rozpędzałam się do nie wiadomo jakiej szybkości (Heniek zresztą i tak by nie wydolił), jechałam uważnie i czerpałam całą przyjemność z jazdy na motorze. A było co czerpać! Słoneczko świeciło, 16 stopni w cieniu, wąskie malownicze drogi prowadzące miejscami przez lasy które w końcu nabrały jesiennych kolorów, ach po prostu szczera radość, uwierzcie mi.
No i zdarzyło się to skrzyżowanie, chwila nieuwagi, zbyt zgwałtowny skręt i położyłam motor. I wiecie co? Obok wszelkiego wstydu któy mnie ogarnął potem czuję się jak "miszcz". Bo w tym ułamku sekundy który miał zadecydować co się ze mną stanie po prostu puściłam Heńka niech się toczy, a ja niech nie mam z nim nic wspólnego. No to motor se pojechał zaliczając szlify po rozstaju dróg a ja cała i zdrowa pozbierałam wszystkie kończyny i pobiegłam wyjąć kluczyk bo pierwsza rzecz którą się powinno zrobić to odciąć dopływ paliwa. Całość trwała pięć, dziesięć, dwadzieścia sekund? Nie wiem. W każdym razie samochód który nadjeżdżał natychmiast zatrzymał się i kierowca zapytał czy jestem OK, na co odpowiedziałam że tak i że dziękuję za troskę i dam radę a powiedziałam tak tylko dlatego że prowadzący miał z osiemdziesiąt lat a jego pasażerka nie mniej i ciężko mi było wyobrazić sobie go dźwigającego sto pięćdziesiąt kilo z asfaltu.  Na szczęście następny przejeżdżający był mniej mężczyzną jak się patrzy i dał radę postawić Heńka na nogi a jego żona wspaniałomyślnie zaofiarowała pomoc, ale odmówiłam mając od razu w głowie inne plany czyli telefon do przyjaciela. Który zajmował był się właśnie jazdą na rowerze, ale to już znacie...
Kolejna częśc mojej historii nastąpiła potem. Po telefonie do przyjaciela zjawiła się skądś pani, która okazała się być właścicielką domu stojacego naprzeciwko i od słowa do słowa, całkiem bezinteresownie zaofiarowała pomoc, Czyli czy nie zechciałabym poczekać na przyjaciela siedząc z nią w jej własnym ogrodzie, rozkoszując się cieplutkimi promieniami słońca, popijając pyszną (ekhem!) bezkofeinową kawę, bo innej pani w domu nie miała. Oczywiście zechciałam, a co innego miałam do roboty?
Oczekiwanie zajęlo mi ponad godzinę, pani użyczyła mi swojej łazienki w potrzebie, ja wygłaskałam jej kota który olewał mnie totalnie woląc drzemkę w kocim hamaku. Piękny, wspaniały wielki kot syjamski... I jaka dostojność od niego biła... No dobra, wracamy do sedna.
Pani okazała się być Świadkiem Jehowy. Czy mam zakończyć w tym momencie? Och, gdzieżbym śmiała, w końcu zawdzięczam to że poświęciła czas obcej osobie. Czy próbowała mnie nawrócić? Może. A może dość umiejętnie wywinęłam się z nawracania zasłaniając się córką która ze Świadkami Jehowy raz czy dwa rozmawiała w ramach buntu. Ulotkę oczywiście dostałam ale wiecie co? Nie czułam się w żadnym wypadku nagabywana czy oceniana, czy inwigilowana. A pani miała bardzo... życiowe podejście do życia. W każdym razie, kiedy mój wybawca się pojawił i naprawił co tam było do naprawienia, pożegnałyśmy się bardzo miło i obiecałam że za każdym razem kiedy będę mijac to miejsce, wpadnę się przywitać.
No i tak się skończyła ta historia....
Chwileczkę. A jak się to ma do tytułu, ktoś zapyta?
Cała ta przygoda z wywrotką została racjonalnie wyjaśniona żeby nie było że to cud boski i takie tam. Miałam bardzo słabo napomnpowane opony choć przysięgam że pompowałam zanim zachorowałam dwa tygodnie temu i nie ruszałam motoru od tego czasu. Czyli jest jakiś wyciek który muszę sprawdzić. A przyznam że przed wyruszeniem na trasę dzisiaj, po prostu nie sprawdziłam. Więc, mało powietrza w oponach plus mokra i bardzo śliska nawierzchnia na zakręcie (sprawdzone palpacyjnie czyli na butach) plus mój błąd że akurat najechałam na tę powierzchnię a nie obok gdzie było sucho plus bardzo ostry zakręt (ponad 90 stopni) równa się to co się stało. Efekt - dźwignia biegów do wymiany, dodatkowa niewielka blizna na ciele Heńka, moje spodnie nieco zjechane na lewym kolanie (dziura po prostu!), lecioutko, ale naprawdę leciutko pobolewająca okolica lewego biodra (to naprawdę nic w porównaniu do wjechania w płot) i nowy kawałek doświadczenia, którego nikt mi nie zabierze.
Jak już dojechałam do domu i wysłałam esemesa do swojego wybawiciela, otrzymałam odpowiedź: "Będę Twoim Aniołem Stróżem. To było przeznaczenie i cokolwiek się stanie w życiu, zawsze będę przy Tobie". Czyż to nie miłe? Co prawda, znając życie takie deklaracje wkładam sobie głęboko do butów i nie zamierzam się nimi zajmować bo to pic na wodę fotomontarz jak się kiedyś mówiło, nie wiem czy jeszcze. Ale... z drugiej strony, odnośnie przeznaczenia - miałam jechać dzisiaj na randkę z jednym z panów, ale odmówiłam po tym jak zobaczyłam jego teksty na fejzbuku. No i nie pojechałam...
W każdym razie, morał z tego taki, że jak to starożytni górale powtarzają "jak się nie przewrócisz to się nie nauczysz". To jest moja dewiza życiowa i póki co zamierzam jeździć na motorze póki się dobrze nie nauczę, czyli sądząc po samochodzie... jakieś dwadzieścia parę lat :-)
No ale swój samochód mam od lat niewielu a swój motor od początku. Moja dewiza życiowa brzmi "Każde doświadczenie jest dobrym doświadczeniem". I tak będę trzymać.

Pozdrawiam niedzielnie, pierwszo-listopadowo, wszystko-świętowo. Ab pogoda dopisywała tak dalej...