czwartek, 4 grudnia 2014

Wojtek

Tak mnie dzisiaj naszło nostalgicznie, bo zobaczyłam (po raz kolejny zresztą) na autobusie bardzo wymowny obraz:


Kto nie zna Wojtka? W Szkocji prawie wszyscy znają żołnierza Wojtka, który walczył "za wolność waszą i naszą" jak głosi napis na boku autobusu. Właściwie to powinnam ten wpis poczynić 11 listopada, w Remembrance Day, ale będzie dzisiaj. 
Jest w Edynburgu Polish War Memorial, czyli miejsce upamiętniające walczących w wojnach Polaków. Przypomne tylko że polscy żołnierze walczyli na wszystkich frontach II wojny światowej, w tym u boku brytyjczyków. Memorial otwarto w 2008 roku, a w 2010 dołożono granitową tablicę ku pamięci Wojtka, kilka zdjęć z dnia otwarcia:





A teraz krótka historia Wojtka, podaję za Wikipedią.
W kwietniu 1942 roku polscy żołnierze w drodze z Pahlevi w Iranie do Palestyny za parę puszek konserw odkupili małego niedźwiadka syberyjskiego od przygodnie napotkanego perskiego chłopca. Niedźwiadek nie umiał jeszcze jeść i żołnierze karmili go rozcieńczonym skondensowanym mlekiem z butelki po wódce i skręconego ze szmat smoczka. Podobno z tego powodu Wojtkowi na zawsze pozostało upodobanie do napojów z takiej butelki. Miś został oficjalnie wciągnięty na stan ewidencyjny 22 Kompanii Zaopatrywania Artylerii, z którą to jednostką przeszedł cały szlak bojowy: z Iranu przez Irak, Syrię, Palestynę, Egipt do Włoch, gdzie walczył o boku swoich towarzyszy pod Monte Cassino, a po demobilizacji został przeniesiony do Wielkiej Brytanii.

Niedźwiadkiem opiekowano się troskliwie. Jego ulubionymi przysmakami były owoce, słodkie syropy, marmolada, miód oraz piwo, które dostawał za dobre zachowanie. Jadał razem z żołnierzami i spał z nimi w namiocie. Kiedy urósł, dostał własną sypialnię w dużej drewnianej skrzyni, nie lubił jednak samotności i często w nocy chodził przytulać się do śpiących w namiocie żołnierzy. Był łagodnym zwierzęciem mającym pełne zaufanie do ludzi. Stwarzało to często zabawne sytuacje z udziałem obcych żołnierzy lub ludności cywilnej.

Żołnierze wspominają, że Wojtek uwielbiał jazdę wojskowymi ciężarówkami – w szoferce, a czasami na pace, czym wzbudzał sporą sensację na drodze. Lubił też zapasy z żołnierzami, które na ogół kończyły się jego zwycięstwem: pokonany leżał „na łopatkach” a niedźwiedź lizał go po twarzy. Pośród opowieści o Wojtku jest również taka, jak to podczas działań pod Monte Cassino kapral Wojtek pomagał pozostałym żołnierzom w noszeniu ciężkich skrzyń z amunicją artyleryjską i nigdy nie zdarzyło mu się żadnej upuścić. Od tamtej pory symbolem 22 Kompanii Transportowej stał się niedźwiedź z pociskiem w łapach. 
Odznaka taka pojawiła się na samochodach wojskowych, proporczykach i mundurach żołnierzy.

Po wojnie 22 Kompania Zaopatrywania Artylerii jako część 2 Korpusu Polskiego Polskich Sił Zbrojnych została przetransportowana do Glasgow w Szkocji, a razem z nią niedźwiedź. Kompania stacjonowała w Winfield Park, a wkrótce kapral Wojtek został ulubieńcem całego obozu i okolicznej ludności. Stał się też tematem licznych publikacji prasowych. Miejscowe Towarzystwo Polsko-Szkockie mianowało go nawet swoim członkiem. Na uroczystości przyjęcia do towarzystwa, obdarzono nowego członka jego ulubioną butelką piwa.

Po demobilizacji jednostki wojskowej zapadła bardzo smutna decyzja oddania niedźwiedzia do ogrodu zoologicznego w Edynburgu. Dyrektor ZOO zgodził się zaopiekować kapralem Wojtkiem i nie oddać go nikomu bez zgody dowódcy kompanii majora Antoniego Chełkowskiego. 15 listopada 1947 roku był dniem rozstania z kombatantem niedźwiedziem. Później dawni koledzy z kompanii, już w cywilu wielokrotnie odwiedzali Wojtka i nie bacząc na obawy pracowników ZOO przekraczali często ogrodzenie.

Kombatant, kapral 22 Kompanii Zaopatrywania Artylerii Wojtek zmarł 2 grudnia 1963 roku w wieku 22 lat. O jego śmierci poinformowały wówczas brytyjskie stacje radiowe i prasa. W wieku dojrzałym ważył blisko 500 funtów (ok. 250 kg) i mierzył ponad 6 stóp (ponad 180 cm).

W 2009 roku utworzono specjalną organizację zajmującą się promocją i szerzeniem wiedzy o Wojtku i jego towarzyszach, o jego powiązaniach z ludźmi z Polski i Szkocji,  W chwili obecnej planowana jest budowa pomnika Wojtka naturalnej wielkości, wykonanego z brązu, który ma stanąć w ogrodach na Princess Street, tuż pod zamkiem. Została zorganizowana w tym celu specjalna kampania nazwana The Wojtek Memorial Trust (http://www.wojtekmemorialtrust.com/), w której od ubiegłego roku zebrano już 200 tysięcy funtów na budowę pomnika. 
Więcej o Wojtku można poczytać tu (po polsku) oraz tu, tu i tu (po angielsku), wybrałam tylko najciekawsze pulikacje.
Dla mnie jako pochodzącej z Polski takie informacje są niezwykle ciekawe. O roli różnych zwierząt w II wojnie światowej można czytać tu i ówdzie, wszyscy pamiętamy Szarika, a ile ich było na wszystkich frontach! Jednak niedźwiedź, i to jeszcze służący razem z polskimi żołnierzami, o imieniu Wojtek które brytyjczycy wymawiają śmiesznie Voytek, który dorobił się własnej tablicy (i to niejednej bo w zoo też wisi) i właśnie oczekuje na swój wielki wspaniały pomnik to jednak trochę ewenement. Wiem, wiem, pewnie niektórym zaraz się pomyśli - tyle głodu na świecie, ebola, rak... a tu się komuś we łbie przewraca, kasy nie mają na co wydawać, pomniki budują. A ja powiem - a właśnie że  niech budują, widocznie sobie zasłużył!

Pozdrawiam z rozżewnieniem...

Zdjęcia z internetu


środa, 3 grudnia 2014

Kocham tygrysy ale pantery som najlepsze :-)

Wchodzę ja wczoraj po pracy do domu, pacze a tam koperta. Spasiona trochę. Myślę - ki diabeł, ja niczego nie zamawiałam... Podnoszę, oglądam, a tu... tadam!


Miećka się na mnie gapi z koperty! Z adresem zwrotnym - wiadomo od kogo! Panterko kochana, melduję że przesyłka dotarła w stanie nienaruszonym, a jakże. A teraz dla niewtajemniczonych - Pantera zamieściła na blogu ogłoszenie parafialne że ma Rozrywkę do oddania i ja się zgłosiłam na ochotnika jako pierwsza, juhu! Bo uwielbiam krzyżóweczki i inne łamigłówki, a wszystkie swoje już nawyrozwiązywałam (oesu, ale dziwoląg mi wyszedł). Dziękuję Ci serdecznie jeszcze raz za to:


I za to:


No i za to:


Nie otwierać przed świętami! I jeszcze żeby bardziej kusiło to nie zakleiła kopertu, maupa jedna :-) No ale wezmem i nie otworzem! Koperta powędrowała do kredensu na półkę z krasnalem i będzie tam siedziała aż do wigilii, tego możesz być pewna bo ja cierpliwe stworzenie jestę...
A na kartce ze zwierzątkami najbardziej podoba mi się wzrok Kiruni, ona to jest dopiero modelka! Dodam jeszcze że na tej kartce jest jeszcze napisane parę słów, ale to już bardzo osobiste i ... się wzruszyłam... Kartka z Miećką, Bułą, Kirą i dwoma ptaszyskami powędrowała na ołtarzyk obok kotów Gosianki Wrocławianki :-) Teraz już czuję że zbliżają się święta...

Żebyście nie pomyśleli że u mnie życie całkiem zamarło, parę zdjęć z wczoraj. Tiguś uwielbia gorący kaloryfer. Wykłada się na nim jak długi, a jak się zgrzeje to się przenosi piętro wyżej, o tak:


Godzinę później:


Chciałam uchwycić kilka srebrnych włosów Migusi, nie bardzo się udało.


Moje kochane mruczydełko...


No i to by było na tyle. Uwielbiam niespodzianki. A dzisiaj wdepnęłam w kupę na parkingu przy pracy. To podobno na szczęście :-) 
Pozdrawiam gorąco jak Tiguś z kaloryfera!



wtorek, 2 grudnia 2014

Apdejt bo pewnie się martwicie ;-)

Zgroza to niesłychana, zapuściłam się, ostatni post niemal tydzień temu, nie było nawet piątkowego humoru, to już zupełna sodomia i gomoria... Do nadrobienia mam mnóstwo zaległości z innych blogów, jak tylko skończę to zaraz do Was lecę ♥
A tymczasem - co u mnie?
A ja kwitnę... Tak mi powiedziała koleżanka z którą rozmawiałam na Skypie. I rzeczywiście, czuję się świetnie, to znaczy na ciele zupełnie do doopy, bo mnie co i rusz coś dolega, a to kolanko, a to zatwardzenie (ups, sorry!) a to cholerny łokieć. Z którym nijak nie mogę sobie poradzić, więc postanowiłam zaprzestać badminton całkowicie do końca grudnia, może się polepszy. Po za tym na nic nie mam czasu, zakupy świąteczne w powijakach, w pracy bywam gościem, chałupa w stanie nadającym się do generalnego czyszczenia - i nie moja to zasługa, ale o tym za chwilę. Wszystko przez nadmiar wolnego czasu i moje krótkie tygodnie pracy, o których pisałam tutaj.
No bo tak: po pracy na nic nie ma czasu, bo a to do sklepu, a to badminton, a to coś załatwić, szybko coś przekąsić i ponadrabiać zaległości w filmach tudzież programach ponagrywanych przez weekend. To ktoś zadzwoni, to ja zadzwonię, to Skype, to esemesy i tak robi się dwunasta a ja rano do pracy. No to wstaję wykończona i tak w koło macieju. Koty tak się za mną stęskniły że jak jestem w domu to nie opuszczają mnie na krok, biją się co chwila w mojej obecności, nie wiem czy to objaw zdenerwowania czy radości, czy może zwrócenia na siebie uwagi.
Mój nadmiar wolnego czasu jest jednocześnie powodem dla kórego spędzam ostatnio niemal każdy weekend poza domem - stąd wzmianka o syfie w chałupie, bo córka jakoś się do sprzątania nie kwapi a brudzić bardzo lubi, szczególnie jak jest sama w domu. Ja wiem że ona niby się stara, coś tam po sobie posprząta, ale ona zdaje się nie zauważać brudu który sama powoduje. Na przykład wypaćkane szafki w kuchni czy nie do końca starta ze stołu mąka. Brudny prysznic też jej nie przeszkadza. A ja, że tak przypomnę, ostatnio spędzam w domu naprawdę mało czasu, na siedem dni nie ma mnie trzy-cztery. Ja się brudnej kabiny brzydzę więc jak jestem to zawsze spsikam tymi tam środkami czyszcząco-odkażającymi, przepuszczę też ozon parę razy coby bakterie pozabijać, ale szorować to ani ochoty nie mam ani siły - łokieć mnie boli. No trudno, są trzy wyjścia, albo córka w końcu posprząta, albo ja nie wytrzymam i wysprzątam, albo się weźmiemy za kudły i powybijamy.
Jak sobie przypomnę że do świąt jeszcze tylko trzy tygodnie, a za tydzień już trzeba paczkę do Polski słać to mnie się słabo na robi - jak ja to wszystko ogarnę???


W każdym razie, żyję Moi Drodzy, mam się dobrze a nawet lepiej, jestem niedospana i niedoorganizowana, ale za to życie tak zwane osobiste mi kwitnie rozbujałym kwieciem, ale o szczegółach rozpisywac się nie będe ze względu na tak zwane "dobro" moich dzieci, które czasami to czytają, a dla których stara matka to już nie kobieta z krwi i kości ale maszyna do zapewniania dobrobytu tymże dzieciom, która uczuć nie może mieć zupełnie żadnych, poza tymi skierowanymi w jedną stronę (zgadnijcie którą) oczywiście! Ale nic to, robię swoje, na jęki potomków nie zwracam uwagi, a w piątek biorę pośladki w troki, torbę do bagażnika i fruuuu z gniazdka! Tym razem porobię trochę zdjęć, obiecuję :-)
A tymczasem gorąco pozdrawiam.